Konrad Cop: staram się cieszyć każdą chwilą
O tym jak młodzieńcze marzenia o staniu się trenerem, trudach związanych z zawodem i o tym, że nawet treningi o siódmej rano mogą dawać radość i przynosić zawodowe spełnienie opowiada Konrad Cop, drugi trener AZS Politechniki Warszawskiej.
plusliga.pl: Jeszcze kilka lat temu kibicowałeś AZS Politechnice z trybun, a teraz jesteś drugim trenerem. To chyba spełnienie marzeń…
Konrad Cop: Tak, napisałem na Facebooku, że właśnie tak spełniają się pragnienia, bo nie nazwałbym tego marzeniami. Marzenia są ulotne, a to było na pewno moje wewnętrzne pragnienie. Chodziłem na mecze AZS, kiedy prowadził ich trener Felczak, a później kolejni szkoleniowcy. Wtedy byłem ich kibicem. Pamiętam jeszcze Kubę Bednaruka jako zawodnika. Później miałem przyjemność współpracować z nim, gdy w Politechnice byłem statystykiem. Zgadzam się, że to spełnienie moich wewnętrznych pragnień. Przeszedłem drogę od kibica, później statystyka, aż do drugiego trenera.
- Ale zacznijmy od początku… Czy w młodości, albo dzieciństwie myślałeś o tym, żeby zostać trenerem?
- To wszystko wiąże się z osobą trenera Krzysztofa Felczaka, który trenował Stolarkę Wołomin grającą w PLS-ie w Radzyminie, moim rodzinnym mieście. To on mnie zainspirował do zostania trenerem. Ja byłem, jak Kuba Bednaruk się ze mnie śmieje, średniej klasy piłkarzem. Nie raz zostawałem i podpatrywałem ich treningi na hali po swoich zajęciach. Trener Felczak ma bardzo fajne podejście do młodzieży. Udało nam się złapać kontakt na tyle, że później chodziłem na każdy trening Stolarki Wołomin. Trener Felczak zaproponował mi przyjście na trening do MOS-u. Niestety odległość zrobiła swoje. To było około 40 kilometrów i po jednym z treningów tata powiedział, że niestety nie będzie w stanie mnie dowozić. Dla mnie było to takim zamknięciem jednego rozdziału. Straciłem marzenia, a to bardzo boli. Udało mi się jednak wzbudzić nowe - aby stać się trenerem.
- A takie pierwsze dziecięce marzenie to żeby zostać policjantem, strażakiem?
- Takie pierwsze to żeby być piłkarzem, lekarzem. Poszedłem do liceum Władysława IV, które powinno wykształcić naukowców, ale ja miałem inne marzenia. Powiedziałem, że zamierzam iść na AWF. Pukali się w czoło, ale wiedziałem, że to właśnie będzie na pierwszym miejscu. Aczkolwiek początkowo mój wybór padł na Politechnikę Warszawską, dopiero później zmieniłem szkołę na AWF. Niestety nie byłem w stanie studiować dwóch kierunków jednocześnie. Poszedłem w stronę swoich trenerskich marzeń.
- Współpracujesz z Kubą Bednarukiem, jak układają się Wasze stosunki?
- Dużo się od niego uczę, jestem mu bardzo wdzięczny, że zaproponował mi taką świetną funkcję. Pamiętam jak odebrałem od niego telefon w wakacje i dostałem propozycję zostania drugim trenerem. Przez jakiś czas nie wiedziałem co mam powiedzieć. Miałem jeszcze prowadzić kadetów, juniorów, II ligę, I ligę. I nagle mogę już trafić do PlusLigi. Moje marzenia już mogą się spełnić. Miałem ogromny ból głowy. Poczyniłem już plany związane z moimi kadetami, i młodzikami MOS-u. Chciałem zdobyć z jedną i drugą drużyną medale mistrzostw Polski. Ale to trzeba było zostawić w tyle. Skończyło się dobrze, bo mogę współpracować z młodzikami i działać w AZS-ie. Powiem szczerze, że spełniam się na obu tych polach i jestem bardzo z tego zadowolony.
- Jesteś młodym trenerem. Jak traktują Cię zawodnicy – bardziej jako mentora czy raczej jako kolegę?
- Przyznam, że troszkę się tego bałem. Przyjdzie taki młodzian i jak chłopaki się będą zachowywać. Wiadomo, że nie mam autorytetu Kuby Bednaruka. Nie oczekuję tego od chłopaków. Udało mi się przeprowadzić dwa treningi indywidualnie, a w okresie przygotowawczym, prowadziłem z nimi treningi techniczne i naprawdę dobrze to wyglądało. Jestem zadowolony, przeszło to moje oczekiwania. Na pewno nie szukałem autorytetu, bo będę go musiał jeszcze długo budować. Nie jestem człowiekiem z nazwiskiem, który grał w PlusLidze, jak Kuba Bednaruk, Sebastian Świderski, czy inni świetni obecni trenerzy. Chciałem w to wejść z dużą pokorą, zdobyć szacunek pracowitością, ambicją i tą pasją, którą w sobie mam.
- Wiadomo, że jest to stresujący zawód. Co sprawiło Ci największą trudność, jak zacząłeś współpracę z klubem?
- Kuba dał mi funkcję wpisywania przed setami ustawień na boisku i trzy razy nie trafiłem w jego zamysł. Inni chłopcy weszli na boisko. Najbardziej dostało się Bartkowi Mordylowi, który dwa razy miał pojawić się na boisku, a ja go wrzuciłem na ławę. Także Kuba nie był z tego faktu zadowolony, ale swoje odcierpiałem, do zeszytu zostałem wpisany. Na chwilę obecną na szczęście jeszcze żadnej gafy nie popełniłem. Byłem też ciekawy jak będę reagował na meczach, ale Kuba zrzuca ze mnie presję i jest w tym świetny.
- Wiadomo że PlusLiga daje też popularność i rozpoznawalność. Odczuwasz tego jakieś skutki?
- To są bardzo miłe przejawy sympatii, wiem że nie jestem super znanym trenerem. Staram się cieszyć każdą chwilą. Jestem wielkim fanem Andrei Anastasiego. Oglądałem jego treningi, czytałem wywiady, każde jego słowo starałem się zapamiętać i wdrożyć, a teraz mogę przybić sobie z nim piątkę przed meczem na Ergo Arenie. Jestem szczęśliwy, że mogę takie fajne chwile w tym roku przeżywać.
- Masz mnóstwo zajęć każdego dnia. Jak sobie radzisz z życiem codziennym, prywatnym? Wystarcza czasu na zwykły odpoczynek?
- Wielka pasja daje bardzo dużo wspaniałych chwil, ale niestety też wiele odbiera. Jeśli się jej oddajemy, to poświęcamy dla niej wszystko inne - miłość, rodzinę, przyjaciół. Życia prywatnego mam bardzo mało, bo aby móc współpracować z młodzikami z MOS-u treningi rozpoczynamy o 7 rano w ramach programu SOS. Później mam z nimi lekcje w klasie sportowej w Gimnazjum nr 48 na Woli. To jedyny sposób, bo na popołudniowe treningi nie było szans ze względu na pracę w Politechnice. Wiedziałem, że mam ogromny dług w stosunku do nich, bo wielu z nich dojeżdża nawet 30 kilometrów do szkoły, po to aby móc ze mną trenować. Nie chciałem ich zostawić. Dziękuję Kubie, że zgodził się, żebym mógł z nimi dalej współpracować. Widzę te zaspane oczy, czekające na mnie o 7 rano. Czasami też mam „oczy na zapałki”, ale to wszystko daje mi dużo radości i energii by spełniać też ich dziecięce marzenia. Praca z młodzieżą jest niesamowicie satysfakcjonująca i wdzięczna. Oni też są pełni pasji. Nie jest łatwo, ale nie żałuję. W trakcie meczu czy to w PlusLidze, czy siatkówce młodzieżowej spełniam się, jestem szczęśliwy. Wiem, że wtedy jestem na swoim miejscu. A, że życie prywatne troszkę na tym cierpi – trudno.
- Marzenia o PlusLidze się spełniły to o czym teraz marzysz?
- Właśnie aplikuję na trenera kadry Australii. To pomysł naszego statystyka Bartka Kaczmarka. A tak na poważnie chcę się dalej się szkolić, uczyć się od Kuby, odnosić sukcesy w młodzieżowych rozgrywkach. Wiem, że po tym roku będzie ciężko mi kontynuować jedno i drugie. To jest dopiero początek, ogrom pracy jeszcze przede mną. Na swoje nazwisko muszę cały czas pracować. Nie wiem co przyniesie następny rok, dlatego też nie chcę tracić kontaktu z siatkówką młodzieżową. Obecnie przeżywam wspaniałą przygodę. Co dalej? Kiedyś może będę trenerem w PlusLidze, gdzieś po głowie chodzi reprezentacja młodzieżowa. Jestem też trenerem kadry Mazowsza i przygotowuję ekipę rocznika 2000 do Turnieju Nadziei Olimpijskich. Też mi na tym bardzo zależy. Staram się ich ciągle podpatrywać na turniejach, na które dojeżdżam po meczach Politechniki. Moje marzenia są związane z siatkówką, dalej chcę się kształcić, po tej drabince wspinać, a co będzie… Ufam Bogu, że dobrze.