Konrad Piechocki: żadnych zmian
Prezes PGE Skry Bełchatów nie ma ostatnio łatwego życia. Na jego głowę lecą gromy za (podobno) chybione transfery, odpadnięcie z Pucharu Polski i chęć zorganizowania Final Four LM. Konrad Piechocki studzi emocje, rzeczowo przedstawia swoje argumenty i zapewnia: jeszcze przysporzymy radości naszym kibicom.
PlusLiga: - Powinnam zacząć od życzeń noworocznych, ale to chyba trochę nie w porę...
Konrad Piechocki: - Rok trwa i nie kończy się na drugim stycznia. Jeszcze wiele przed nami, więc życzenia są jak najbardziej na miejscu.
- W tej chwili emanuje pan spokojem, ale podczas rewanżu z Resovią nie było tak spokojnie. Po pierwszym secie wybuchnął pan radością jak wulkan.
- Był to zewnętrzny wyraz emocji, które skumulowały się we mnie w przekroju całego tygodnia oczekiwania na to spotkanie. Od pojedynku w Rzeszowie nasze myśli krążyły wokół rewanżu, cały czas ten temat przewijał się przez rozmowy, bo byliśmy w trudnej sytuacji. W sobotę Resovia postawiła nam bardzo trudne warunki, grała naprawdę dobrze i świetnie czytała naszą grę. Wyszliśmy ze sporych opresji, więc radość była uzasadniona.
- Uzasadniona, choć krótka.
- Nie do końca. Odpadliśmy z pucharu z podniesioną głową. Przeciwstawiliśmy się, zagraliśmy najlepiej jak potrafimy, ale Resovia w dmumeczu okazała się zespołem lepszym. Cieszy przede wszystkim, że nasza drużyna pokazała charakter. Przerwa świąteczna była bardzo krótka, ale za to, po raz pierwszy bodajże od dwóch miesięcy, mieliśmy możliwość przeprowadzenia pełnego cyklu mikrotreningowego. Byliśmy pełni wiary, a boisko potwierdziło, że idzie ku dobremu. Nie mam pretensji do naszych zawodników, a rywalom mogę tylko pogratulować.
- Zastanawiał się pan co by było, gdyby nie kontuzje Wlazłego, Novotnego i Winiarskiego?
- Nie ma co "gdybać”. Sezon jest niezmiernie długi, a na porażkę nałożyło się kilka rzeczy. Myślę, że pomimo kłopotów kadrowych i tak osiągnęliśmy wiele i trzeba to docenić. Uwzględniając udział zawodników Skry w reprezentacji - od początku Ligi Światowej po Puchar Wielkich Mistrzów, a do tego dokładając Klubowe Mistrzostwa Świata - cały czas byliśmy w grze i to gdzieś musiało się odbić. Kontrakty z nowymi zawodnikami - Novotnym i Winiarskim podpisywałem z pełną świadomością konsekwencji. Nie można szafować zdrowiem zawodników, bo ich kariera nie kończy się na jednym sezonie. Staram się patrzeć na zespół nie przez pryzmat jednego turnieju, czy aktualnego sezonu. Wybiegam w przyszłość i jestem pewien, że tak z Winiarskiego, jak z Novotnego będziemy mieli jeszcze sporo pożytku. Odpadnięcie z Pucharu Polski to nie koniec świata, są jeszcze inne trofea do zdobycia. Dla nas kluczowe rozgrywki odbędą się między marcem a majem i wtedy ci powracający po kontuzjach gracze będą nam bardzo potrzebni.
- Naprawdę był panu potrzebny Jakub Novotny - siatkarz, który w ciągu ostatnich kilku lat nie był w stanie rozegrać, ze względu na kontuzje, całego sezonu?
- Novotny bardzo pomógł ZAKSIE w poprzednich rozgrywkach, ale problemy z kolanem uniemożliwiły mu udział w najważniejszych meczach. Takiego ryzyka my nie chcieliśmy podejmować i postawiliśmy na radykalne rozwiązania w początkowej fazie sezonu, zakładając że Novotny wróci do gry między październikiem a styczniem. Tym bardziej, że tak naprawdę nie wiedzieliśmy do końca jak będzie z Mariuszem Wlazłym, bo początkowo rokowania też były inne. Okazało się, że są większe problemy, a leczenie bardziej skomplikowane. Mimo to potrafiliśmy wyjść z kłopotów obronną ręką. Graliśmy w zmienionym ustawieniu, z trzema przyjmującymi i wielokrotnie przynosiło to dobre efekty. Nie zgadzam się z opinią, że Novotny to niepotrzebny transfer. W pojedynku z Resovią Kuba udowodnił jak cennym zawodnikiem może być. W moim odczuciu to był przełomowy mecz, który pokazał, że obydwaj atakujący wracają do dobrej dyspozycji i będą przydatni drużynie.
- Jednak odpadliście z Pucharu Polski...
- Nie wiem dlaczego wszyscy skupiają się na porażce Skry, a nie na sukcesie Resovii. Zespół po drugiej stronie siatki postawił poprzeczkę bardzo wysoko i to należy uszanować. Nie jest tak, że w Skrze są zawodnicy o super umiejętnościach, którzy muszą wygrywać - jak bardzo często słyszę. Przecież to są porównywalne kluby - o porównywalnych budżetach, porównywalnym potencjale ludzkim i podobnych ambicjach. Daleki jestem od wystawiania laurek pojedynczym zawodnikom, a tym bardziej od krytyki poszczególnych graczy za przegrany mecz. Jesteśmy drużyną - wygrywamy bądź przegrywamy razem.
- Skąd zatem tyle nerwowości w szeregach bełchatowian. Daniel Pliński przyznał, że nadmiar sportowej złości wpłynął na porażkę w Rzeszowie. Tego wcześniej nie było.
- Zgodzę się z tym. W minionym tygodniu bardzo dużo rozmawialiśmy na ten temat. Większość obserwatorów wychodzi z założenia, że Skra musi. Jeżeli z obozu przeciwnika słychać takie głosy, jest to tylko próba zrzucenia odpowiedzialności na rywali i odrzucenia od siebie stresu. Zawodnicy słyszą te komentarze i na pewno nie pozostają na nie obojętni. My pod presją żyjemy cały czas - nie ma dla nas żadnego przyzwolenia na porażkę - a to czasami paraliżuje. Tymczasem porażka jest częścią sportu i należy ją wkalkulować. Uważam, że przez miniony tydzień sztab trenerski wykonał dobrą pracę, bo ja widziałem inny zespół - z charakterem , skupiający się przede wszystkim na własnej grze. Tego wcześniej brakowało.
- Mimo to coraz częściej słychać głosy, że trener Jacek Nawrocki nie udźwignął ciężaru prowadzenia drużyny. Co pan na to?
- Niejednokrotnie już mówiłem, że krytyka Jacka Nawrockiego jest wysoce niesprawiedliwa. Przyzwolenie i łatwość krytykowania jest bardzo duża i często robią to ludzie, którzy sami niewiele osiągnęli. Z pełną odpowiedzialnością powtórzę więc jeszcze raz, że jest to doskonały warsztatowo i bardzo dobrze przygotowany do swojej roli szkoleniowiec, polski szkoleniowiec, który prowadzi drużynę w sposób właściwy. Mamy do niego w klubie pełne zaufanie i absolutnie nie bierzemy pod uwagę jakichkolwiek zmian.
- Ze słowami krytyki spotkała się też decyzja władz Skry, by zorganizować Final Four LM.
- Jeśli występujemy o organizację Final Four, jest to element i cząstka składowa pracy, którą wykonujemy jako klub. Wszędzie, na całym świecie by się cieszono gdyby rodzimy klub spotkało takie wyróżnienie i potrafiono by docenić również pracę organizacyjną - bo ja myślę, że jest to wartość całej polskiej siatkówki. U nas natomiast doszukuje się drugiego dna i próbuje zdyskredytować tę wartość. Nie boimy się takiej oceny. Złożyliśmy aplikację, ale ona nie gwarantuje niczego. Jeżeli jednak dostaniemy organizację, a ta zapewnia udział organizatora w turnieju finałowym, to ją przyjmiemy. Bo cóż miałbym powiedzieć? Że zorganizujemy turniej, ale honorowo będziemy walczyć o awans? Każdy inny klub, mając podobną możliwość postąpiłby dokładnie tak jak my, zapewniając sobie lepsze, spokojne przygotowanie do finału. To był podstawowy, ale jakże racjonalny powód, dla którego złożyliśmy aplikację. Dodawanie, że będzie to kolejna wspaniała siatkarska uczta dla kibiców, jest chyba zbędne. Wiadomo, że dla władz europejskiej siatkówki 12 tysięcy kibiców, które mogłoby zobaczyć rywalizację w Atlas Arenie jest niebagatelnym argumentem. Jeżeli jednak organizacja Final Four przypadnie w udziale konkurentom z Trento, to sportowo powalczymy u udział w turnieju.
- Powiedział pan na wstępie, że sezon nie kończy się 2 stycznia, i słusznie. Co zatem usatysfakcjonuje pana po jego zakończeniu?
- Człowiek raz jest zadowolony, a raz nie. Nas radość już spotkała w tym sezonie, bo zdobyliśmy srebrny medal na Klubowych Mistrzostwach Świata. Teraz odpadliśmy z Pucharu Polski i jest nam bardzo smutno. Cóż...mamy jeszcze dwa cele do zdobycia i cieszę się, że w ogóle możemy je sobie stawiać. Będziemy walczyć, by tytuł mistrza Polski został w Bełchatowie i by w Lidze Mistrzów dojść jak najdalej. Naszym marzeniem - tak, jak chyba każdego sportowca jest wygranie rywalizacji. Podkreślam - marzeniem. A czy ono się ziści? Czas pokaże.