Kristof Hoho: chcę grać w Polsce!
Ma 28 lat i ponad sto występów w kadrze narodowej Belgii na koncie. Obecnie jest zawodnikiem Budvanskiej Rivijery Budva. Czarnogóra to jednak tylko chwilowy przystanek w sportowej podróży Kristofa Hoho, który od dwóch lat usilnie namawia swojego menedżera, by znalazł mu miejsce w PlusLidze.
Karierę rozpoczął w rodzinnym Maaseik, grając dla tamtejszego Noliko przez cztery sezony. Potem przeniósł się do najlepszego obecnie belgijskiego klubu Knack Roeselare. W barwach obydwu ekip zdobył wszystkie, możliwe do zdobycia na własnym podwórku tytuły - mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Belgii. W wieku 24 lat uznał, że czas poszukać siatkarskich doznań za granicą.
- Liga belgijska nie jest zbyt mocna, właściwie mamy tylko dwie drużyny na wysokim poziomie - Knack Roeselare i Noliko Maaseik, które zresztą od lat górują w rozgrywkach. Belgia to mały kraj, a siatkówka nie jest tam specjalnie popularna. Liczą się głównie piłka nożna i tenis, może jeszcze kolarstwo - komentuje niepocieszony tym faktem.
Zaznacza jednak, że dotąd nie pożałował decyzji o wyjedzie z kraju, wręcz przeciwnie - wszystkie zebrane na obczyźnie doświadczenia wzbogaciły go znacznie jako siatkarza i jako człowieka. - Mam dopiero 28 lat, więc wciąż jestem młody i wciąż chcę się uczyć, bo sporo jeszcze pacy przede mną - twierdzi.
Z Ojczyzny przeniósł się do niedalekiej Francji. Tam w barwach Beauvais Olympique UC przez dwa lata jego klubowym kolegom był Bartosz Szcześniewski. - Dużo opowiadał mi o Polsce i wtedy postanowiłem, że pewnego dnia zagram w waszym kraju - zdradza. To właśnie Szcześniewski dał mu sygnał, że jest wolne miejsce dla przyjmującego w Rzeszowie.
Podczas mistrzostw Europy 2007 w Moskwie, gdzie Belgowie zagrali bardzo dobre zawody, będący w wyśmienitej formie Hoho cieszył się, że jedną nogą jest już w polskiej lidze. - Mój agent prowadził rozmowy włodarzami Resovii, ale ostatecznie stanęło na niczym.
Zostały mu wtedy tylko dwie opcje - powrót do Belgii lub egzotyczna, ale niezwykle intratna finansowo wyprawa do Dubaju. Postawił na Zjednoczone Emiraty Arabskie.
O tym, że podróże kształcą sportowcy przekonują się szczególnie często. - Śmiało mogę powiedzieć, że sporo nauczyłem się w Emiratach - wtóruje starej prawdzie belgijski siatkarz. - Główne motto życiowe i najważniejsza dewiza mieszkańców Dubaju brzmi: jeśli chcesz, żeby ciebie szanowano, szanuj innych. Dla nich nie ma znaczenia czy jesteś młody, stary, biedny czy bogaty. Darzą cię szacunkiem tak długo, jak ty okazujesz szacunek im.
Najbardziej utkwił mu w pamięci niecodzienny sposób podejmowania gości, którym żaden szanujący się gospodarz, choćby nawet byli najbliższymi krewnymi, nie pozwala przekroczyć progu domu. - W każdym domu, na zewnątrz, jest specjalnie wygospodarowana przestrzeń, przeznaczona wyłącznie do celów towarzyskich. Podczas przyjęć czy okolicznościowych wizyt kobiety zawsze są odseparowane od mężczyzn - opowiada niezbyt zachwycony takim pomysłem.
- To wymarzone miejsce do zamieszkania. Zauroczyła mnie ich kultura, luz codziennego życia i niebywała radość z tego, co przynosi każdy kolejny dzień. Spędziłem tam kilka naprawdę fajnych miesięcy, które jednak były stracone pod względem sportowym - podsumowuje ten okres Kristof Hoho.
Po kilkumiesięcznej przygodzie w Dubaju siatkarz ponownie próbował dobić się do drzwi z napisem "PlusLiga”.
Przed sezonem 2008/2009 podjął wstępne rozmowy z Jastrzębskim Węglem, ale śląski klub ostatecznie zdecydował się zatrudnić byłego klubowego kolegę Kristofa Hoho, Benjamina Hardego. - Graliśmy razem w Roeselare. To świetny gracz i fantastyczny człowiek. Miałem nadzieję, że spotkamy się w Jastrzębiu, ale działacze nie chciali kolejnego obcokrajowca i podpisał kontrakt z Sebastianem Pęcherzem - tak przynajmniej twierdzi mój menedżer.
Obecnie siatkarz gra w Budvanskiej Rivijerze Budva. I choć jego zespół stoi na czele ligowej stawki przyznaje, że do tej pory nie za bardzo "zmęczył się” sezonem. O tytuł najlepszej drużyny rywalizują tam wyłącznie dwie ekipy - Podgorica i Budva, które znacznie odstają poziomem od reszty. - Tak więc, przynajmniej srebrny krążek mamy już w dłoni.
Dorzuca jednak, że nawet złoty medal mistrzostw Czarnogóry nie jest w stanie zatrzymać go w tym kraju na dłużej. Już dwa razy ocierał się o polską ligę i wierzy, że zgodnie z przysłowiem, do trzech razy sztuka. Zamierza więc ponownie powalczyć o miejsce w PlusLidze.
- Podejmę rozmowy z każdym klubem, który zaoferuje mi możliwość rozwoju i przedstawi poważną propozycję, nawet jeśli będzie to ekipa z dolnej części tabeli, ale z pomysłem i wyrazistymi planami rozwoju - deklaruje.
Oczywiście, jak każdy siatkarz chciałby znaleźć się w drużynie, która zagra w europejskich pucharach. - Dla mnie osobiście są one prawdziwą solą siatkówki. Dają możliwość rozegrania większej liczby meczów na wyższym poziomie oraz konfrontacji własnych sił z zagranicznymi rywalami. Nic tak nie dodaje adrenaliny, jak rywalizacja - przyznaje.
Dlaczego właściwie Kristof Hoho tak bardzo chce spróbować swoich szans w Polsce? Są dwa zasadnicze powody.
- Po pierwsze, macie silną ligę, w której gra wielu klasowych graczy. Jeżeli tacy zawodnicy, jak Wlazły czy Zagumny nie wyjeżdżają za granicę, świadczy to o polskiej lidze bardzo dobrze. Drugi powód, to wspaniała publiczność. Jestem człowiekiem otwartym i żywiołowym. Gram dla kibiców i od nich czerpię sporo energii. Jeśli ma się takich fanów, jak Polacy, to uwierzcie mi, skrzydła same rosną.
Powrót do listy