Krótka piłka: Jakub Jarosz
Zaczęło się na basenie. Ale rywale po drugiej stronie siatki okazali się mniej straszni, niż wizja skoków do zimnej wody o 7 rano. Poza tym, pływać samemu od ściany do ściany - to nie dla niego. Podróż wpław na bezludną wyspę brzmi ciekawiej. Ale odważyłby się na nią tylko z tratwą przyjaciół za plecami. Bo samotności by nie zniósł. Dobrze, że na boisku ma towarzystwo. Choć atakującym jest jedynym. I jednym z bardziej perspektywicznych w polskim voleju. Jakub Jarosz.
- Przed wykonaniem ważnej zagrywki…
- Staram się sam sobie mówić coś pozytywnego: "Tak, teraz dobrze zaserwujesz”. Powtarzam sobie to w głowie. Kiedy o tym pamiętam i tak sobie pozytywnie mówię, to zazwyczaj działa. Najgorzej, kiedy się o tym zapomni i wychodzi się i zagrywa automatycznie, bez zastanowienia. Wtedy zazwyczaj są błędy. Kiedy idę na zagrywkę staram się mówić: "Teraz będzie dobra. Na pewno dasz radę”. I w miarę wychodzi.
- Siatkarski rytuał…
- Czasem się zdarzy, że gdy wygram mecz, to przed następnym staram się robić pewne rzeczy tak samo. Chyba każdy sportowiec jest troszeczkę przesądny. Ale jakiegoś utartego rytuału nie mam.
- Najtrudniejszy element siatkarski…
- Bardzo trudne jest przyjęcie zagrywki. Szczególnie tzw. flota. Ja nawet zmieniłem pozycję, żeby się już tym nie zajmować. Sprawiało mi to dużo trudności. Ale i blok jest niezwykle ciężki. Trudno wymienić jeden element. Każdy kryje w sobie jakąś trudność. Gra jako całość i złożenie jej w dobrze działający układ to jest na pewno największy problem.
- Gdy przegrywam mecz…
- Zależy jak i co się przegra. Gdyby przegrał finał olimpijski 2:3 to pewnie bym całe życie o tym myślał. Takich rzeczy łatwo się nie zapomina. Rodzina i przebywanie z przyjaciółmi pomagają mi zapomnieć, odpocząć od tego. Mam w nich duże wsparcie. Ważne żeby o tej siatkówce nie rozmawiać. Gdybym był sam w szatni to pewnie bym w szafkę lekko uderzył. Ale że są tam inni, to staram się takich rzeczy nie robić. Raczej jestem spokojny.
- Jeśli nie siatka to…
- Uprawiałbym jakiś inny sport. Zaczynałem od pływania, więc może to byłaby ta droga. Zacząłem treningi w czwartej klasie podstawówki. Trwało to trzy lata. W tym czasie zdobyłem brązowy medal mistrzostw Polski. W rozgrywkach młodzieżowych - to nie było nic wielkiego. W pływaniu nie bardzo odpowiadały mi treningi. Trzeba było wcześnie wstawać, przed siódmą rano, wskakiwać do zimnej wody, żmudne zajęcia - pływanie od ściany do ściany. Ewentualnie - nie wiem czy to byłoby realne, ale zawsze chciałem skończyć prawo i być adwokatem. W domu zawsze staję w czyjejś obronie. Podoba mi się taki zawód. Ale wiem, że to bardzo ciężkie studia i nie wiem czy bym podołał. Nawet nie trenując, bo o połączeniu z profesjonalnym graniem w ogóle nie ma mowy.
Nie wierzę w…
Nic, czego nie zobaczę. Stąpam twardo po ziemi i ufam tylko temu, co widzę. Bujdy w stylu kosmici nie są w stanie mnie zainteresować.
- Kobieta…
- Delikatność. Osoba wyważona i pomocna. Kobieta zawsze kojarzy się z tą spokojniejszą połówką, która potrafi utemperować mężczyznę.
- Gdybym miał znów 13 lat…
- Nic bym chyba nie zmienił. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak potoczyło się moje życie. także z tego, że poszedłem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Choć ludzie różnie na to patrzą. Ale ja poznałem tam bardzo fajnych ludzi. Mam kontakty z wieloma chłopakami do dzisiaj. Zawiązały się przyjaźnie. Nauczyłem się trochę innego podejścia do życia - z dala od rodziny. Szybko osiągnąłem samodzielność życiową.
- Moja słabość…
- Zbyt szybko dopuszczam do siebie negatywne myśli. Po nieudanym meczu szybko pogrążam się w nie najlepszych myślach, np. że jestem słaby itp. Czekam na następny trening albo dobry mecz, żeby się podbudować.
- Na bezludną wyspę zabrałbym…
- Gdybym mógł - jak najwięcej ludzi. To z nich czerpię energię. Bardzo lubię przebywać w towarzystwie. Żyję dopiero, kiedy ludzie są wokół mnie. Nie lubię samotności. Czasem jej też potrzebuję. Ale zdecydowanie bardziej wolę być wśród ludzi.