Krótka piłka: Paweł Woicki
W ubiegłym sezonie – błysk talentu. Rozegranie – punkt – set – mecz. I Puchar Polski. I wicemistrzostwo kraju. W tym roku ponownie stanął do walki o złoto. Jego Resovia wygrała rywalizację z kędzierzyńską ZAKSĄ. Gdyby było inaczej, żona i kot pewnie mieliby ciężkie zadanie. Bo to oni zawsze biorą na swoje barki ciężar łagodzenia pomeczowych stresów. Tym razem, mieli jednak „wolne”. Co więcej – pan domu zniknął z oczu, zaszywając się w pokoju – oglądają powtórkę meczu NBA. Bo do amerykańskiej ligi ma wyraźną słabość. Spokojnie – na finałowe spotkania PlusLigi na pewno wróci do rzeczywistości. Bronić biało-czerwonych barw tym razem nie kraju, ale Asseco Resovii Rzeszów. Paweł Woicki.
PlusLiga: Przed wykonaniem ważnej zagrywki…
Paweł Woicki: Myślę sobie, żeby zagrać asa. A tak poważnie – patrzę jak są ustawieni zawodnicy po drugiej stronie i staram się wykonać najbardziej taktyczną zagrywkę z możliwych. Najchętniej serwuję flota w lewy róg boiska. Ale dla mnie to prawa strona. No i myślę o tym, żeby piłka w ogóle doleciała do siatki. Bo też tak się zdarza, że nie dolatuje. To wielki problem dla serwującego. Zazwyczaj przed serwisem patrzę na tablicę wyników. Raz ciut więcej ryzykuję, czasem mniej, ale raczej bez szaleństw. Bardziej staram się nie zepsuć.
- Siatkarski rytuał…
- Jedyny – rozgrzewam się przed meczem (śmiech). Myślę, że nawet jak siatkarze mają jakieś rytuały, to się do tego nie przyznają. Może to wstydliwe dla nich… Raczej piłkarze nożni coś takiego „wyznają”. Np. że strzelają bramkę jedną nogą. Nie robię nic w stylu „zakładam skarpetki zaczynając zawsze od tej samej nogi”. Ale ulubioną parę mam. No i to chyba tyle.
- Najtrudniejszy element siatkarski…
- Dla mnie – rozegranie. Bo tym się zajmuję na boisku i z tego jestem rozliczany. A generalnie – blok. Wymaga wiele dyscypliny i obnaża każdą nieumiejętność techniczną. Konieczne są: bardzo duża szybkość, sprawność i analityczne myślenie.
- Gdy przegrywam mecz….
- Staram się myśleć o tym, co zrobić, żeby wygrać następne spotkanie. A po powrocie do domu – wyżywam się na żonie i kocie. Psychicznie ich męczę. Ale oni są do tego dobrze przygotowani. Żona umie mnie dobrze podejść mnie psychologicznie i rozładować napięcie po przegranym meczu. Do rękoczynów nie dochodzi. Jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Sposób, w jaki radzimy sobie z porażkami zmienia się z wiekiem. Grając play-offy nie można za długo myśleć o porażkach, bo następnego dnia jest kolejny mecz. za dwa dni, za trzy – nad tym trzeba się skupić. Najlepiej ze stresem radzę sobie spędzając czas z rodziną. Jestem typem domatora, więc wielką przyjemność sprawia mi siedzenie w domu z żoną, kotem, dalszą rodziną o ile jest okazja. Spacery – to jest to, co lubię. Mieszkamy w bardzo fajnej okolicy w Rzeszowie. Terenów do spacerowanie jest wiele. To jest piękne w tym mieście.
- Jeśli nie siatka to…
- Robiłbym karierę naukową. Studiowałbym. Zarządzanie tylko i wyłącznie. Ludźmi. Myślę, że do tego byłbym stworzony – żeby pełnić taką funkcję w jakiejś organizacji. Ale nie lubię być liderem. To byłoby raczej zarządzenie z tylnego fotela. Ja ustawiałbym pionki, kto inny wydawałby polecenia. Teraz kończę studia w takim kierunku. Po siedmiu latach na Politechnice Częstochowskiej… No tak – wieczny student. Śmieję się, że mam wykształcenie prezydenckie. Studia skończone, ale nie obronione. Nawet by mnie to cieszyło, bo ten prezydent akurat mi odpowiadał. Ale ja moje studia chcę skończyć.
- Nie wierzę w…
- Tzw. „talenciaków”. Sportowców, którzy bazują tylko na swoim naturalnym talencie. Ale można mówić też pozytywnie o talenciakach – kiedy mają wrodzone zdolności i ciężko pracują. To są postacie krystaliczne. Takim przykładem może być Michał Winiarski. Pamiętam jeszcze treningi z nim, w wieku 19–21 lat. Śmieszne było to, że nieważne, jak ktoś zagrał, on mógł przyjąć jedną ręką, barkiem, głową, a ta piłka zawsze w punkt leciała. A dlatego gra w najlepszej drużynie Europy, najprawdopodobniej świata, że bardzo ciężko na to pracuje.
- Kobieta…
- 30-letnia, dojrzała emocjonalnie, ładna kobieta. Albo moja żona. Ona nie ma jeszcze 30-tki. Ładna, to znaczy… hm… Ciężko powiedzieć. Nie ma jakiejś szufladki. Każda kobieta może mieć coś w sobie. To jest fajne – można to odkrywać. Dla mnie ważne jest, żeby znaleźć w niej poczucie humoru. Zrozumieć, docenić i potrafić rozszyfrować. Często z żoną śmiejemy się, że ona potrafi zareagować na mój żart, jeszcze zanim cokolwiek zrobię. Tak samo z mojej strony. To jest dla mnie świetne w relacjach damsko – męskich. Z uśmiechem przez życie. Przez większość życia.
- Gdybym miał znów 13 lat…
- To bym pewnie już trenował siatkówkę i koncentrował się na treningach. Tak było, jak miałem trzynaście lat. I pewnie bym to powtórzył. Sprawiało mi to wielką przyjemność. Był to sposób na życie – zamiast siedzieć gdzieś pod blokiem (chociaż nie mieszkałem wtedy w bloku, he he). Cały czas spędzałem na treningach, wyjazdach, turniejach. To było moje życie i jest nadal. Było pełne obowiązków, ale jednocześnie wesołe.
- Moja słabość…
- Oglądanie NBA. I niektórych innych dyscyplin, ale NBA w szczególności. Na żywo raczej nie mogę śledzić meczów, bo gramy własne i nie mogę przesiadywać nocami przed telewizorem. Ale nagrywam je sobie i oglądam później. Wyłączam się wtedy i nie ma mnie! Zawsze sprawdzam wynik Marcina Gortata, choć Orlando Magic nie jest moją ulubioną drużyną. Ale to fajne, że polski sportowiec zaszedł na taki poziom. Myślę, że jeszcze jest niedoceniany w Polsce. Teraz dopiero się o nim mówi, bo świetnie sobie radzi. Ale jeszcze zanim poszedł do NBA grał bardzo dobrze. Nie znam go osobiście, ale lubię go za upór. Zawzięcie dąży do celu – grania w pierwszej piątce drużyny NBA. Myślę, że mimo tego, że pewnie byli inni polscy koszykarze, lepsi od niego, to on to osiągnie. Bo ciężko pracuje. Wystarczy spojrzeć na niego – ma muskulaturę gladiatora. Za takie rzeczy należy mu się szacunek. Moja ulubiona drużyna to Phoenix Suns. A najlepszym koszykarzem wg. mnie jest Steave Nash – najlepszy rozgrywający w lidze. Moim zdaniem. Na pewno będę śledzić play offy. Dzisiaj pewnie obejrzę sobie mecz. NBA to wzór z jakiego powinniśmy czerpać. Podejście do sportu, do organizacji, do wszystkiego. Zawodowstwo i profesjonalizm w każdym centymetrze. Interesuję się tym od zawsze, ale śledzę od kilku lat.
- Na bezludną wyspę zabrałbym…
- Żonę i kota – to by wystarczyło. Już byśmy sobie poradzili.
Powrót do listy