Krzysztof Andrzejewski: Jesteśmy prawdziwym teamem
Nie zniósłbym sytuacji, gdybym grał troszkę mniej niż w poprzednich sezonach, a przy mnie byłby średni zawodnik. Natomiast jeśli jest to siatkarz takiej klasy jak Taichiro Koga – reprezentant Japonii, który jest to dobrym technicznie libero, to jest w porządku. Oznacza to, że aby trener mógł na mnie postawić, muszę wspiąć się na porównywalny poziom” – podkreśla Krzysztof Andrzejewski, libero Aluronu Virtu Warty Zawiercie, przed niedzielnym (14.45, Polsat Sport) meczem Jurajskich Rycerzy w Bydgoszczy.
Skąd wziął się Twój pseudonim „Osiołek”?
Mój kolega Marcin Mierzejewski – który w tej chwili jest drugim trenerem w Indykpolu AZS-ie Olsztyn – a z którym wychowywaliśmy się na jednym „siatkarskim podwórku” w AZS-ie, w jakichś juniorskich gierkach rzucił coś takiego, bo byłem dość uparty i zawzięty na treningach. Tak to wymyślił i tak zostało.
Po grze w PlusLidze w barwach ekip z Olsztyna i Bydgoszczy, „Osiołek” uparcie powrócił na parkiety najwyższej klasy rozgrywkowej. Ostatni raz występowałeś na nich w sezonie 2010/11. Jak od tego czasu zmieniła się siatkarska ekstraklasa?
Według mnie zmieniła się bardzo. Pamiętam PlusLigę jako rozgrywki dziesięciu zespołów i dziesięciu libero. Teraz drużyn mamy szesnaście, a libero trzydziestu dwóch. Miejsc pracy więcej – to dobrze, ale co za tym idzie jakościowo jednak chyba trochę gorzej. I tak też oceniam tę ligę. Brak spadków i jej powiększenie spowodowały troszeczkę obniżenie poziomu. W tej chwili idzie to już w dobrym kierunku, wróciły awanse i spadki. Po pierwsze uważam, że zespół pierwszoligowy, który zajmie 1. miejsce powinien awansować do PlusLigi, bo wywalczył sobie ten awans na boisku. A liga na dole tabeli w obliczu rywalizacji o utrzymanie staje się ciekawsza. Pamiętam za mojej ówczesnej kadencji w PlusLidze, że baraż o utrzymanie ekip z miejsc 9-10 był prawdziwą wojną. To były mecze o takim ładunku emocjonalnym jak te o medale. Przy zamkniętej lidze kilka ostatnich zespołów, poza wygraniem paru spotkań, nie robiło wiele w tym kierunku, by podnosić swój poziom, bo z urzędu należał się byt w PlusLidze i każdy był zadowolony. Sądzę, że nie była to korzystna tendencja.
Niedzielny mecz z Twoim byłym zespołem przywołuje wspomnienia? A może dodatkowo motywuje?
Nie. To było na tyle dawno – inna drużyna, zawodnicy, trener. Prezes został ten sam, nazwa jest inna. W Bydgoszczy spędziłem fajny rok. Mieliśmy bardzo dobrą ekipę, na dziesięć zespołów zajęliśmy szóste miejsce. Miałem w drużynie kilku naprawdę wybitnych siatkarzy – co się później potwierdziło – bo byli choćby Dawid Konarski czy Andrzej Wrona. Trenerem był Waldemar Wspaniały. Była to fajna paka i miło wspominam ten okres.
A jak odnalazłeś się w Zawierciu? Masz już porównanie z wieloma klubami w karierze.
Bardzo dobrze się odnalazłem. Przede wszystkim w mojej opinii mamy bardzo fajny zespół – i siatkarsko, i mentalnie. Nikt tutaj nie odstaje, nikt nie jest też jakąś gwiazdą nad wyraz. Jesteśmy takim prawdziwym teamem. Potrafimy ze sobą rozmawiać na boisku i poza nim. To bardzo ważne, że szatnia jest okej, a inne kwestie organizacyjne i poziom PlusLigi powodują, iż jestem zadowolony z tego, że tu jestem.
Podobno gdyby nie siatkówka, byłbyś… karateką?
Sporty walki zawsze mnie interesowały. Gdy byłem młody, dzieciaki były bardziej kreatywne i wymyślały sobie te zabawy. Nie było smartfonów, komputerów. Wychodziło się na podwórko i albo się kopało w piłę z bramkami z plecaków lub cegłówek, albo na trzepaku grało się w siatkówkę. Ewentualnie wieszało się coś na kształt worka treningowego i się „młóciło”. Poza tym wpływ miały filmy karate, choćby z Van Damme’em. To wszystko nakręcało człowieka. Teraz inaczej to funkcjonuje, choć myślę, że od pewnego momentu jest lekka poprawa i te lepsze czasy pod kątem aktywności fizycznej dzieciaków wracają. Nie wiem, czy zostałbym akurat karateką, ale pewnie byłbym aktywny i uprawiałbym jakiś sport. Bardzo dobrze grałem w kosza, w piłkę nożną.
A propos karate… toczysz rywalizację o miejsce na parkiecie z Japońskim Samurajem. Jak układa się ta współpraca doświadczenia i młodości?
Nie jestem aż tak wiele starszy, choć o kilka lat tak, od Taichiro. Lepiej nie mógłbym sobie tego chyba wyobrazić. Po pierwsze – jeśli rywalizować, to z najlepszymi. Nie zniósłbym sytuacji, gdybym grał troszkę mniej niż w poprzednich sezonach, a przy mnie byłby średni zawodnik. Natomiast jeśli jest to siatkarz takiej klasy jak Taichiro Koga – reprezentant Japonii, który jest to dobrym technicznie libero, to jest w porządku. Oznacza to, że aby trener mógł na mnie postawić, muszę wspiąć się na porównywalny poziom. To jest pozytywne. Wielkiego kroku naprzód w umiejętnościach pewnie nie zrobię, choć bardzo bym chciał, lecz nie jest to takie proste. Ale mentalnie ta poprzeczka zawieszona jest wysoko i staram się ten poziom osiągnąć. Już teraz widzę, że działa to korzystnie. Często pracujemy razem – choćby na sali czy na siłowni. Wspieramy się wzajemnie. Traktuję to bardziej jako współpracę niż rywalizację. Tym bardziej, że niejednokrotnie gramy na dwóch libero, więc też mam swoje szanse.
Jako drużyna oswoiliście się już z PlusLigą? W 6 meczach rozegraliście aż 3 tie-breaki.
Nasza gra zwyżkuje właściwie od początku sezonu. Na starcie mieliśmy dużo problemów personalnych. Później, gdy wszyscy wrócili do zdrowia, zaczęły się właściwe treningi sześciu na sześciu, a to sól siatkarskich zajęć. Wydaje mi się, że od tego momentu ta nasza gra wygląda coraz lepiej, co potwierdzają wyniki. Zwycięstwo z Olsztynem, tie-break w Lubinie, tie-break z Radomiem. Nie było to na zasadzie, że cudem doprowadzaliśmy do piątego seta i tam nas stłukli. Cały czas ocieramy się o te zwycięstwa, w Lubinie prowadziliśmy 2:1. Właściwie nie musieliśmy się oswajać z PlusLigą, bo są tu tak doświadczeni zawodnicy jak David Smith, Grzegorzowie Bociek i Pająk, Taichiro Koga, Michał Żuk – mógłbym tak wymieniać. Dlatego musimy tylko trenować, być cierpliwymi i może nie czekać, ale gorąco wierzyć w to, że te wygrane przyjdą.
Jakiego spotkania spodziewacie się w Bydgoszczy? Wydaje się, że to pierwszy rywal zdecydowanie w zasięgu, spoza ligowej czołówki.
Na pewno – tak jak przed każdym spotkaniem – jedziemy tam z nastawieniem na zwycięstwo. Czy graliśmy z Radomiem, Olsztynem, czy z ZAKSĄ, wychodziliśmy na boisko z nastawieniem wygranej. Nie będziemy jechać po punkt, po dwa punkty, a po pełną pulę. Po to przez cały tydzień ciężko się pracuje, by skonsumować tę pracę w weekend i tak samo będzie teraz. Na ile to wystarczy i na ile ta nasza dyspozycja jest wysoka, to się okaże, bo mecz jest zawsze tym sprawdzianem po całym mikrocyklu. Zobaczymy. Nastawienie jest pozytywne. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jest to przeciwnik w zasięgu, ale w PlusLidze nie ma łatwych spotkań.
Powrót do listy