Krzysztof Ignaczak i czternastu muszkieterów Antigi
W nocy z piątku na sobotę Polska zmierzy się z USA w meczu fazy interkontynentalnej Ligi Światowej. O formie biało-czerwonych specjalnie dla nas opowiada legenda reprezentacji Krzysztof Ignaczak.
PLPS.PL: Wszyscy zastanawialiśmy się jak biało-czerwoni poradzą sobie bez Pawła Zagumnego, Michała Winiarskiego, Mariusza Wlazłego i pana. Na razie okazuje się, że nieźle sobie radzą.
KRZYSZTOF IGNACZAK: Wszyscy byliśmy ciekawi, także my „brakujący”. Początek w wykonaniu kadry jest jednak bardzo dobry, napawa sporym optymizmem. Mówiłem, że kluczowe będzie, by w środku tej grupy udało się przewartościowanie, przegrupowanie, by na nowo odnalazły się osobowości, które zostały na placu boju. Musieli się wykreować liderzy na boisku, ale i poza nim. To wszystko dopiero się zaczęło, jednak widać wyraźnie chemię i to, że pociąg jedzie po właściwych torach. To spina się bardzo fajnie, a kluczowe było postawienie Bartka Kurka w ataku.
Pamiętam, że początki Zbyszka Bartmana po przestawieniu na atak nie były aż tak okazałe. Bartek gra niesamowicie!
KRZYSZTOF IGNACZAK: To prawda, to niewiarygodne, choć w ostatnim czasie Bartek miał kilka epizodów na nowej pozycji, m.in. w lidze włoskiej, gdy grywał w ataku, więc to nie jest tak że po raz pierwszy w życiu jest atakującym. Poza tym chyba pomaga mu to, że nie musi przyjmować, koncentruje się tylko na atakowaniu – czymś, w czym ma ogromny potencjał, jeden z największych na świecie. Pewnie zostało jeszcze sporo pracy, jeśli chodzi o kierunki tego ataku. Bo Bartek nie może bić tylko w jednym, musi potrafić uderzać po prostej, po skosie i ostrym skosie, musi też potrafić używać techniki i sztuczek. Pewnie nad tym teraz ostro pracuje, podobnie jak nad szybkością – jeśli atakujesz z szybkich wystaw to rywale nie nadążają w bloku. To w tej chwili kanon nowoczesnej siatkówki.
Polacy w starciach z Iranem pokazali też, że mimo braku starszych graczy nie zostaną dłużni, jeśli pod siatką ktoś ich sprowokuje.
KRZYSZTOF IGNACZAK: Cóż, Persowie mają specyficzne podejście do gry, odkąd pamiętam zawsze zachowywali się wyniośle, żeby nie powiedzieć prowokacyjnie. Mają swoje charakterki, jednak nie demonizujmy tych spraw, to dzieje się tylko w trakcie gry. Sam miałem starcie z jednym z Irańczyków, wymienialiśmy mocne spojrzenia i nie tylko. Powiedziałem mu kilka mocnych, męskich słów, nie wiem czy zrozumiał po angielsku, jednak też mi coś szepnął i nie były to zapewne pochwały. Ale po meczu normalnie podaliśmy sobie ręce, uśmiechnęliśmy się, bo rozumiemy że w pewien sposób jest to element gry. Spektakl który odgrywa się, by wyprowadzić rywali z równowagi, wybić z rytmu. Czasami trzeba się tego chwytać. A „Kubiego” takie rzeczy tylko napędzają. On jest wojownikiem, który nie pozwala sobie dmuchać w kaszę, nigdy nie spuszcza głowy. Pewnie nawet, jakby miał dostać w mordę to rzuci się na rywala niczym „dzik w żołędzie”.
Na rywali skoczył jednak nie tylko Kubiak, pomogli pozostali.
KRZYSZTOF IGNACZAK: To właśnie najważniejsza informacja, że w tej sytuacji drużyna była razem, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Można powiedzieć, że wtedy w Częstochowie pojawili się na boisku muszkieterowie Antigi. Jeśli to dalej będzie wyglądało i funkcjonowało w ten właśnie sposób to tak jak powiedział Kadziu, powinniśmy chuchać i dmuchać na tę reprezentację, bo ono wie czego chce i gdzie zmierza.
Podobają mi się kontrasty w tej grupie, impulsywność Kubiaka i niemal „angielska flegma” Mateusza Miki.
KRZYSZTOF IGNACZAK: Tak właśnie powinno się rozkładać akcenty w budowie zespołu. Ale i Mateusz potrafił się otworzyć, cieszyć się na zewnątrz z tego wszystkiego. Fajne jest to, że drużyna sobie pomaga. Tak było choćby w starciu z Rosją, gdy Mateusz miał problemy z przyjęciem, zaczął gdzieś uciekać myślami, szedł w dół, odpływał. Nie wiedział co się dzieje, czasami właśnie tak jest, że nie działa twój zwykle najlepszy element i nie wiesz, co zrobić. Ale w tej sytuacji chłopaki go wciągnęli z powrotem na pokład, zaczęli pobudzać, pocieszać, podali rękę, nie został sam. Wrócił i grał bardzo dobrze, a koledzy zachowali się super. To moim zdaniem znak, że ten zespół stać na wszystko.
Ściska w gardle i sercu, gdy z boku ogląda pan grę biało-czerwonych?
KRZYSZTOF IGNACZAK: I to jak! Gdy tylko mam okazję być w hali to ciągle mam wrażenie, że odwaliłem numer, bo gdzieś się zagadałem, a gdy tylko słychać muzykę, przy której z reguły wychodzimy na boisko to powinienem ruszyć tyłek i biec. Ale nie dziwię się, bo siatkówce i reprezentacji poświęciłem 20 lat. Dlatego bardzo mocno jej kibicuję, wydzwaniam też do chłopaków, by pogadać co słychać, jak trenują. Na pewno mi tego brakuje, czuję się jakby odłączono mi dopływ tlenu. Nie jest łatwo się z tym oswoić.
Już w piątek w nocy z piątku na sobotę polskiego czasu (2.00, transmisja Polsat Sport i Polsat Sport News) biało-czerwoni zagrają z USA. Czego możemy się spodziewać?
KRZYSZTOF IGNACZAK: Wielkiej walki, bo rywal jest bardzo mocny. Zresztą sami się do tego przyłożyliśmy wychowując im w PlusLidze „konia trojańskiego”. Facet jest bardzo dobry, nabrał przekonania o własnej wartości, a akurat ten aspekt Amerykanie potrafią pielęgnować. Dzięki Troyowi na przyjęciu może grać Matthew Anderson, a to wielka broń. Muszę przyznać, że zawsze podziwiałem kadrę USA, bo ona tworzona była w czteroletnim cyklu olimpijskim i często kończyło się to mniejszym lub większym sukcesem. Jedno jest pewne: w weekend zarywam nocki, by patrzeć na dwie bitwy Polaków w Chicago. Być może pierwszy raz odpalę grilla nocą...