Krzysztof Stelmach: Zabrakło nam instynktu zabójcy
Drużyna ZAKSY przegrała z PGE PGE Skrą 2:3 (19:25, 24:26, 25:21, 25:22, 9:15). Obrońcy mistrzowskiego tytułu prowadzili w wypełnionej do ostatniego miejsca hali „Azoty” już 2:0. Kędzierzynianie doprowadzili do tie-breaku, ale w nim lepsi byli goście z Bełchatowa. MVP meczu został Mariusz Wlazły.
Kiedy po dwóch przegranych partiach siatkarze ZAKSY wygrali w dwóch kolejnych, trzy tysiące miejscowych kibiców wierzyło, że powtórzy się sytuacja z poprzedniego sezonu. Wtedy to kędzierzynianie również przegrywali 0:2, ale zwyciężyli po pasjonującym tie-breaku.
- Nie myśleliśmy o tamtym meczu. Każde spotkanie rządzi się swoimi prawami. Tym razem my byliśmy lepsi – przyznał Piotr Gacek, libero Skry.
Goście z Bełchatowa rozpoczęli mecz bez swojego asa – Stephana Antigi, który odniósł kontuzję. Dobrze zastąpił go wracający do pełni sił Michał Winiarski.
Mecz rozpoczął się po myśli obrońców mistrzowskiego tytułu. Co prawda na początku pierwszej partii ZAKSA prowadziła dwoma punktami (13:11), ale już na drugą przerwę techniczną to Skra schodziła z dwupunktowym prowadzeniem. Atomowe serwisy Mariusza Wlazłego i Bartosza Kurka powiększyły tę przewagę do czterech oczek (14:18).
- Na początku mieliśmy problemy z przyjęciem zagrywki rywala. Wlazły i Kurek to zawodnicy światowej klasy w tym elemencie siatkarskiego rzemiosła. Bardzo trudno ich odbiera się ich serwisy – stwierdził Marcin Mierzejewski, libero ZAKSY.
Druga partia była o wiele bardziej wyrównana. Gospodarze poprawili odbiór. Duża w tym zasługa Tuomasa Sammelvuo, który zmienił Terenca Martina. Kędzierzynianie cały czas prowadzili różnicą jednego, dwóch punktów. Jednak końcówkę siatkarze Skry rozegrali koncertowo i wygrali na przewagi.
- W drugim secie zabrakło nam dwóch piłek, by wyrównać stan meczu. Jednak mimo porażki w tej odsłonie walczyliśmy dalej – powiedział Michał Ruciak, przyjmujący drużyny z Kędzierzyna-Koźla.
W trzeciej partii rozgorzała fantastyczna walka. Żaden zespół nie odpuszczał, a wynik oscylował w granicach remisu. W końcówce, po kontrze Ruciaka, ZAKSA odskoczyła na dwa punkty (19:17). Jeden odrobił Wlazły i w tym momencie goście stanęli. Kędzierzynianie wygrali cztery kolejne akcje i przedłużyli swoje szanse na odwrócenie losów spotkania.
Kolejny set to popis miejscowych, którym wychodziło wszystko. Odskoczyli rywalom na sześć punktów i mimo pościgu Skry, która obroniła cztery setbole, pewnie zwyciężyli.
- Nie zlekceważyliśmy przeciwników. Po prostu ZAKSA grała bardzo dobrze i nie potrafiliśmy jej powstrzymać – stwierdził Piotr Gacek, libero drużyny z Bełchatowa.
- Spodziewaliśmy się trudnego meczu. Gdy wygraliśmy dwa sety każdy zdawał sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec. ZAKSA udowodniła, że jest bardzo dobrą drużyną – dodał Jakub Novotny, atakujący Skry, który poprzedni sezon spędził w Kędzierzynie-Koźlu.
Tie-break miał dwa oblicza. Zacięty początek, a potem dramatyczna gra ZAKSY. Jeszcze po akcji Ruciaka gospodarze wyrównali na 8:8 i w tym momencie zupełnie przestali grać. Przy serwisach Marcina Możdżonka bełchatowianie zdobyli sześć punktów z rzędu i do swojego dorobku dopisali dwa punkty.
- Piątego seta zagraliśmy katastrofalnie. Oddaliśmy rywalom dziewięć punktów po własnych błędach. Tak nie można grać. Po ciężkiej walce doszliśmy Skrę. Zabrakło nam instynktu zabójcy, żeby rozstrzygnąć mecz na naszą korzyść. Jak ochłonę, to może będę cieszył się ze zdobytego punktu – ocenił pojedynek Krzysztof Stelmach, trener ZAKSY.
- Przyjeżdżając do Kędzierzyna nie zastanawialiśmy się czy wygramy za dwa, czy może trzy punkty. Chcieliśmy po prostu zwyciężyć, żeby wypracować sobie bezpieczną przewagę w tabeli nad pozostałymi zespołami. Sam mecz mógł się podobać, bo było w nim dużo walki – stwierdził Maciej Dobrowolski, rozgrywający Skry Bełchatów.