Kto dostanie kosza? Czyli starcie fanów NBA
Asseco Resovia potrzebuje już tylko jednej wygranej, żeby po raz 10. z rzędu zagrać w strefie medalowej PlusLigi. W konfrontacji z Indykpolem AZS Olsztyn prowadzi 1-0 i może już w sobotę postawić kropkę nad „i” w drodze do półfinału. Jeśli to się nie uda, w niedzielę odbędzie się kolejny decydujący mecz.
Po obu stronach siatki naprzeciw siebie staną Aleksander Śliwka i Paweł Woicki, którzy w ub. sezonie grali razem w Indykpolu AZS Olsztyn. Na co dzień są dobrymi przyjaciółmi, a łączy ich m.in. wielka pasja do ligi NBA. – Paweł, to wielki fan i znawca NBA, często pożycza mi League Passa (dostęp do oglądania w internecie wszystkich meczów – przyp. red.). Był kiedyś na meczu bodaj w Orlando, czego bardzo mu zazdroszczę. Ja jeszcze nie miałem okazji, a bardzo bym chciał wybrać się na mecz NBA i jest to jedno z moich pozasportowych marzeń – mówi Aleksander Śliwka, przyjmujący zespołu z Rzeszowa, który przyznaje, że w gronie siatkarzy jest więcej kibiców koszykówki zza Oceanu. - „Bartek” Chinenyeze mocno się ligą pasjonuje i można z nim podyskutować na ten temat. Przed dwoma laty też dużą wiedzą, jak na Amerykanina przystało, wykazywał się Thomas Jaeschke, z którym regularnie analizowaliśmy na każdym treningu, co wydarzyło się poprzedniej nocy w NBA – mówi Śliwka, który nie stroni od gry w koszykówkę i jak przyznaje wsady nie są mu obce. – Łatwiej jest je wykonać piłką do siatkówki, ale tą profesjonalną do kosza też się uda. Na jakąś tam grę rekreacyjną czasami jest czas, ale nie powiedziałbym, że jestem bardzo dobrym koszykarzem – mówi Śliwka, który przygodę ze sportem zaczynał od piłki nożnej.
Piłkarski defensor
- W rodzinnym Jaworze grałem w UKS-ie Javoria – wspomina przyjmujący Asseco Resovii. – Trwało to do piątej klasy podstawówki. Trenowaliśmy trzy razy w tygodniu i rozgrywaliśmy mecze w młodzieżowej okręgówce. Grałem w polu, ale z czasem byłem przesuwany coraz bardziej do obrony. W końcu rodzice z kilkoma znajomymi założyli siatkarski klub Spartakus, który do dziś funkcjonuje i wychowuje młodych. Ja tam też zaczynałem przygodę i jestem jego wychowankiem, a teraz gra tam mój brat i też na przyjęciu. Do dziś staram się klubowi, który jest tylko i wyłącznie młodzieżowy pomagać, np. po sezonie podrzucać chłopakom sprzęt żeby mieli motywację do pracy. Zresztą na siatkówkę byłem skazany, bo wcześniej grali w nią moi rodzice czy też starsze siostry – mówi Śliwka, który pierwsze „spotkanie z koszykówką” zanotował we Wrocławiu.
Łowca autografów
– Byłem kiedyś na meczu Zeptera Śląsk. Grali tam wówczas śp. Adam Wójcik, Maciej Zieliński i inne sławy koszykówki. Miałem autografy wielu zawodników i to w pewnym stopniu wpłynęło na moje zainteresowanie, które później przeszło w fascynację ligą NBA – wspomina Śliwka i dodaje. - Od zawsze kibicowałem Los Angeles Lakers, choć teraz oni niestety dołują. Mam nadzieję, że odbudują swoją markę bo są najpopularniejszym zespołem w USA. Tak „pełną parą” zacząłem się właśnie interesować NBA w czasach Koby’ego Bryanta, kiedy zdobywał mistrzowskie tytuły w 2009 i 2010 roku – mówi przyjmujący zespołu z Rzeszowa, który mimo natłoków meczów zawsze znajdzie czas żeby być na bieżąco z tym co się dzieje w NBA.
Koszulki Anthonego
- Rano staram się oglądać skróty meczów. Czasami jak mecze są rozgrywane w dogodnych porach, a czas mi na to pozwala, to oczywiście, że obejrzę na żywo. Bardzo się w to angażuję i emocjonuję przez cały sezon, oczywiście przy zachowaniu zdrowego rozsądku, bo jest to moje hobby – mówi Śliwka, którego zdaniem mistrzowski tytuł obroni Golden State. – Wydaje mi się, że będzie powtórka z ub. sezonu czyli Golden State kontra Cleveland. Mocno trzymam kciuki za Philadelphię, która ma młodą, utalentowaną drużynę i bardzo dawno nie była w play-offach. Myślę, że mogą sprawić jakąś niespodziankę i utrzeć nosa faworytom – uśmiecha się Aleksander Śliwka, który po zakończeniu kariery przez Koby Bryant’a kibicuje Carmelo Anthonemu. – Mam nawet dwie jego koszulki z czasów gry w Nowym Jorku – mówi Śliwka, który ceni też jedną z największych gwiazd NBA, LeBrona Jamesa. – Ma niesamowity sezon, a statystykami mógłby zasługiwać na MVP, ale myślę, że będzie nim jednak James Harden. Co ciekawe, to dla LeBrona jest 15 sezon w NBA i pierwszy w którym rozegrał pełne 82 mecze w sezonie regularnym. Trzeba też pamiętać, że on opuścił ich przez cała karierę około 20, więc to jest „człowiek maszyna”. To niezniszczalny zawodnik, więc duży szacunek dla niego, bo jest wielką postacią. Można właśnie się uczyć od takich ludzi jak on bycia liderem. Jest też bardzo inteligentnym zawodnikiem. Obserwując jego grę widać jak dużo widzi na boisku, jak potrafi wykorzystywać swoich kolegów i nie gra samolubnie – dzieli się swoimi spostrzeżeniami przyjmujący Asseco Resovii, którego zespół jest o krok od awansu do półfinału, kosztem Indykpolu AZS Olsztyn. To może jednak „kosztować” Aleksandra Śliwkę utratę ww. League Passa NBA, którego właścicielem jest rywal z drugiej strony siatki - Paweł Woicki…
Głupie rzeczy potrafią pomóc
- Wygraliśmy pierwszy mecz, ale to nie jest jeszcze koniec rywalizacji. Olsztyn, to świetna drużyna, która będzie mocno walczyć do ostatniej piłki – mówi przyjmujący ekipy z Rzeszowa, która w pierwszym meczu wyszła z nie lada opresji przegrywając 0-2. – Na początku AZS grał bardzo dobrą siatkówkę – opisuje Śliwka. - Wyniki setów rozstrzygały się jednak w końcówkach i to gospodarze początkowo zachowywali więcej chłodnej głowy. Potem już nie mieliśmy nic do stracenia i na III seta wyszliśmy z takim podejściem, że bawiliśmy się siatkówką. Takie nastawienie pomogło nam wznieść się na wyżyny naszych możliwości. To było decydujące dla losów meczu. Zwycięstwo w nim dało nam potężnego „kopa” mentalnego, a jeśli chodzi o drużynę z Olsztyna, to delikatnie mogło ich to „stłamsić”. Dlatego kolejne dwa sety były już troszeczkę łatwiejsze dla nas. Byliśmy w tym meczu naprawdę drużyną. Widać to było na boisku, że trzymaliśmy się razem i to jest bardzo ważne – stwierdza Aleksander Śliwka, którego japoński styl cieszenia się po udanych akcjach, a polegający na bieganiu po boisku, jeszcze bardziej scementował zespół. - Czasami takie głupie rzeczy nam pomagają. To nas scaliło i dodało nam pozytywnej energii. Cieszę się, że tak to wyszło i w fajnym stylu udało się wygrać to spotkanie, ale nie ma co już wpadać w wielki hurraoptymizm. Trzeba przecież wygrać jeszcze raz – kończy Aleksander Śliwka.