Łatwo, to tylko się mówi
Uff... odetchnęli głęboko siatkarze Skry. - Puchar wraca do Bełchatowa - cieszy się prezes Konrad Piechocki. Presja + duże oczekiwania + dodatkowe zmęczenie Ligą Mistrzów =.... Wielki sukces, jak ocenia poczynania własnego zespołu Daniel Pliński.
Środkowy Mistrza Polski miał nosa. - Miałem takie dziwne przeczucie, że spotkamy się z Olsztynem. Zaksa grała pod większą presją i sobie nie poradzili. Presja nie zawsze pomaga - mówi Pliński.
Presja na Skrze - to dopiero była "kobyła". - Porażkę z kimkolwiek wszyscy obwieściliby jako dużą sensację. Ale inne drużyny też ciężko trenują. My przede wszystkim wierzymy we własne umiejętności. Dzisiaj się potwierdziło, że zasłużyliśmy na to, żeby zdobyć Plus Cup. Z Plińskim zgadza się rywal spod siatki - środkowy AZS-u - Wojciech Grzyb. - Boisko zawsze wszystko weryfikuje - stwierdza pokornie Grzyb.
Jednak smutek z twarzy nie znika. Mimo, że Skra faworytem była zdecydowanym. - To nie znaczy, że mamy się cieszyć, że przegraliśmy mecz. Nie zawsze faworyt wygrywa. Zaczęliśmy grać po to, żeby wygrać. Skra okazała się bardziej bezwzględna. Szczególnie w końcówkach setów wykorzystywała wszystkie nadarzające się okazje na zdobycie punktu.
Taktyka na pobicie mistrza była banalna. - Popełnić mniej błędów i zdobyć ostatni punkt. Czyli nihil novi. Ot, podstawowe prawo tej dyscypliny. Egzaminu z siatkarskiego elementarza Olsztyn jednak nie zdał. - Klasa przeciwnika i za mało konsekwencji w naszych działaniach - podsumowuje Grzyb. Mimo, że zespół zagrał na maksimum. - W dwóch pierwszych setach na pewno. W trzecim niestety inicjatywa cały czas była po stronie rywala.
Czyli że co? Że w trzecim się poddali? - Nie mamy zwyczaju się poddawać. Pewne zrywy, które wykonywaliśmy były za małym impulsem, żeby zaistnieć w tym secie.
Zaistniał za to świetny blok Skry. A w nim - Daniel Pliński. Za co zgarnął dodatkowe wyróżnienie. Tym milsze, że warte 5 tysięcy złotych. - Nie wiedziałam nawet, że jest nagroda dla najlepiej blokującego. A jeśli już miałbym kogoś do niej typować, to liczyłbym, że dostaną ją Marcin Możdżonek albo Mariusz Wlazły. To tylko indywidualne wyróżnienie, niemniej bardzo cieszy. To już moja druga nagroda - pierwszą dostałem na Memoriale Huberta Wagnera w Olsztynie. Cieszę się, że zostałem doceniony. Jednak każdy przyjeżdża tutaj grać dla drużyny. Jej sukces jest najważniejszy.
Ale czemu nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu? A może i coś więcej dorzucić na ruszt? Jak np. medal Ligi Mistrzów. - Marzymy o tym - mówi prezes PGE Skry Konrad Piechocki. - Jest to nasz cel, ale wiele rzeczy się jeszcze wydarzy. Gramy na trzech frontach. Najbliższe spotkanie jest dla nas najważniejsze - jak każde najbliższe. Chcemy zapracować sobie i wywalczyć zwycięstwo by pojechać do Pragi na Final Four. Wierzę, że zespół podtrzyma wysoką formę.
Przynajmniej taką jak ta prezentowana w Kielcach. Tryumf bez straty seta. - Cieszę się, że w tak ważnym momencie, kiedy gramy tak ważne spotkania Ligi Mistrzów przyjechaliśmy na ten turniej i puchar jedzie do Bełchatowa - mówił Piechocki. - W życiu nic nie jest oczywiste, w sporcie tym bardziej. Musieliśmy sobie zwycięstwo bardzo ciężko wywalczyć.
Nie łatwiej zapowiada się kolejne starcie bełchatowian. Mecz z Iskrą Odincowo o prawo udziału w finale wielkiej europejskiej czwórki już w czwartek.