Laurent Tillie: zwycięstwo w Lidze Światowej dodało nam pewności siebie
Jednym z faworytów zbliżającego się LOTTO EUROVOLLEY POLAND 2017 jest reprezentacja Francji. Zdaniem selekcjonera Les Bleus, najgroźniejszymi rywalami jego podopiecznych w walce o prymat w Europie będą Rosja, Polska, Bułgaria, Serbia i Włochy. Francuzi zagrają w grupie D w Katowicach, z Holandią, Belgią i Turcją. W II fazie turnieju dołączą do nich trzy najlepsze ekipy ze szczecińskiej grupy B.
PLUSLIGA.PL: Po turnieju kwalifikacyjnym w Berlinie w 2016 roku trener Alekno powiedział, że Francja wchodzi na boisko jak do dyskoteki. Pamięta pan tę wypowiedź?
LAURENT TILLIE: Tak, ale nie do końca się z nią zgadzam. Może faktycznie wizerunek tamtej kadry był lekko luzacki, ale zapewniam panią, że gdy tylko rozpoczynał się mecz, ten luz zmieniał się w koncentrację i zaangażowanie. Natomiast po zakończeniu rywalizacji, tak wtedy jak i teraz, to nasze relaksacyjne podejście do życia się pojawia i być może dla niektórych ludzi jest zaskakujące. Tacy właśnie jesteśmy i nie ma w tym nic złego.
Przypomniałam te słowa, bo obserwując Francję podczas Memoriału Wagnera miałam wrażenie, że podeszliście do turnieju na pełnym luzie, że nie zagraliście na maksymalnej koncentracji?
LAURENT TILLIE: Proszę pamiętać, że w tym sezonie reprezentacyjnym mamy już za sobą jeden turniej finałowy, w Lidze Światowej, zakończony wywalczeniem złotego medalu, ale przede wszystkim okupiony ogromnym wysiłkiem fizycznym i mentalnym. Po nim nasze zaangażowanie spadło prawie na sam dół, co zresztą jest naturalne, bo byliśmy najzwyczajniej w świecie zmęczeni. Dziesięć dni przed memoriałem wróciliśmy do ciężkich treningów, nie rozegraliśmy żadnego sparingu i przyjeżdżając do Krakowa wiedzieliśmy, że jesteśmy dalecy od optymalnej formy. Zawodnicy byli trochę „roztrzęsieni”, nie działały te wszystkie automatyzmy w grze i podczas Memoriału Wagnera chcieliśmy przede wszystkim odbudować płynność. Nie wywierałem na zawodnikach większej presji, bo też nie da się cały czas grać pod ciśnieniem wyniku. Trzeciego dnia turnieju było trochę inaczej. Wiedziałem, że szóstkowi gracze są zmęczeni i posłałem do boju zmienników. Trzy spotkania w ciągu trzech dni to na chwilę obecną byłoby zbyt duże obciążenie dla zawodników. Poza tym, chciałem zaobserwować rezerwowych w konkretnych sytuacjach meczowych, oni sami też potrzebowali trochę pograć. Przy okazji zobaczyłem , że przed nami jeszcze ogrom pracy.
Ciężko znaleźć właściwy balans między tym wspomnianym luzem, a totalną koncentracją?
LAURENT TILLIE: Nie powiem, że to najprostsza kwestia, z jaką zmagam się w trenerskiej pracy. Kluczowa jest umiejętność dostosowania siebie i swojego „ja” do zawodników, z którymi się pracuje. W zeszłym sezonie ligowym prowadziłem żeńską drużynę i zderzyłem się z zupełnie innym światem. Za każdym razem jednak staram się wysłać podopiecznym klarowną wiadomość na temat swoich wymagań. Potem oczekuję od nich równie konkretnej reakcji, bo podstawą każdej współpracy jest dobra komunikacja. Czasami jest tak, jak w Krakowie podczas meczu z Kanadą, że tego spontanu jest zbyt dużo. Chociaż mam wrażenie, że taki styl odpowiada moim młodym graczom, że są na boisku sobą. Faktycznie, ta nowa drużyna jest trochę bardziej zwariowana niż poprzedni skład i wciąż jestem na etapie poszukiwania właściwego balansu między zabawą, a pracą.
Jak wypada porównanie pod względem potencjału zespołu sprzed dwóch lat, który wygrał mistrzostwa Europy z tym, który ma pan obecnie?
LAURENT TILLIE: Przede wszystkim, średnia wieku w obecnym zespole jest znacznie niższa niż w tamtym. Zawodnicy są bardzo młodzi i w związku z tym bardziej koncentrują się podczas treningów. Widzę progres praktycznie z tygodnia na tydzień, choć jak nadmieniłem wcześniej, przed nami wciąż mnóstwo pracy do wykonania. Bardziej doświadczeni zawodnicy znają swoje ograniczenia i możliwości, i dlatego czasami trochę odpuszczają, albo przynajmniej nie mają takiego parcia na ciężką, nieustająca pracę, jak młodzi. Jest jeszcze coś fajnego w tej nowej drużynie. Oni mocno wierzą w swoje umiejętności i w to, że w 2020 roku będą w stanie wygrać igrzyska olimpijskie. To jest ich cel, ich wielkie pragnienie.
No i bardzo dobrze rozpoczęli karierę reprezentacyjną, bo od wygrania Ligi Światowej.
LAURENT TILLIE: Niezmiernie cieszę się, że wzięliśmy udział w Fornal Six, o zwycięstwie w turnieju już nawet nie wspomnę. Dało nam to olbrzymi zastrzyk pewności siebie i przekonanie, że zmierzamy właściwą drogą. W maju rozpoczęliśmy przygotowania do sezonu reprezentacyjnego z czystą, zupełnie niezapisaną kartą. Oczywiście, są w zespole doświadczeni gracze, jak Toniutti i Ngapeth, ale większość zawodników jest nowa. Zabrakło Rouziera, Marechala, Tillie, Pujola, Ngapetha też początkowo nie było. Nie ukrywam, że trochę się obawiałem jak to wszystko się poukłada. Oczywiście, inne drużyny, jak USA czy Rosja też grały w LŚ mocno przemeblowanymi składami, ale już Brazylia czy Serbia walczyły w najmocniejszym zestawieniu. Jednak od początku było u nas to, o czym wspomniałem - wiara w sukces.
Najważniejszym sprawdzianem w tym sezonie będą mistrzostwa Europy, podczas których Francja będzie bronić tytułu. To trudniejsze czy łatwiejsze zadanie niż dwa lata temu?
LAURENT TILLIE: Znacznie trudniejsze. Nasze zwycięstwo w poprzednim czempionacie Starego Kontynentu było mimo wszystko niespodzianką. Zagraliśmy dobry turniej, ale też mieliśmy trochę szczęścia. Po zdobyciu złota musieliśmy pracować jeszcze więcej, żeby poprawić te detale, które nie do końca funkcjonowały jak trzeba. Teraz mamy inny zespół, ale wciąż jesteśmy mistrzami Europy i z pewnością poznamy smak hasła „bij mistrza”, bo tak już jest, że zwycięstwo nad mistrzem smakuje wyjątkowo dobrze. Kluczowa będzie nasza postawa mentalna, o czym już mówiliśmy. Koncentracja i jeszcze raz koncentracja. Na własnej grze, nie na tym co robią inni.
Podczas Memoriału Wagnera w francuskiej kadrze zabrakło Earvina Ngapetha. Zdąży wyleczyć uraz do mistrzostw Europy?
LAURENT TILLIE: Na poniedziałkowym treningu przed wyjazdem do Krakowa poczuł ból w plecach. Przeszedł badania, które nie wykazały nic groźnego, ale ból przeszkadzał mu w grze. Trzymam kciuki, żeby wrócił do pełni sił, bo to niezwykle istotny zawodnik w mojej drużynie. Bije od niego niesamowita wola walki i chęć zwyciężania, że już nie wspomnę o typowo siatkarskich umiejętnościach, w każdym elemencie.
Ngapeth to w pewnym sensie siatkarski geniusz, ale też człowiek niezwykle trudny w codziennej pracy. W jaki sposób udało się panu go okiełznać?
LAURENT TILLIE: Trochę czasu zajęło mi, żeby zrozumieć co siedzi w jego głowie, choć pewnie i tak nie do końca to ogarniam. Ale wciąż nad tym pracuję. Mogę powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że to człowiek, który rozumie zasady panujące w grupie i potrafi ich przestrzegać. No i przede wszystkim, kocha grać w siatkówkę.
Słyszałam, że jednak nie zawsze jest w stanie podporządkować się regulamin panującym w zespole, że preferuje własne zasady?
LAURENT TILLIE: Każdy z moich zawodników w pewien sposób posiada swoje indywidualne zasady, którym jest wierny i za którymi podąża. Sztuka polega na tym, by je uszanować, a jednocześnie nakłonić grupę do przestrzegania ogólnych regulaminów. Być może jestem bardzo elastyczny w podejściu do zawodników, bo zawsze próbuję zrozumieć czyjś sposób postępowania i tak po ludzku „przegadać” problem.
To wymaga odwagi, ale też sporej cierpliwości…
LAURENT TILLIE: Cały czas się tego uczę, proszę mi wierzyć, że to codzienna ciężka praca, także nad samym sobą. Jeśli chce się być trenerem, dobrym trenerem, trzeba znaleźć sposób jak to osiągnąć, ponieważ trener musi być przede wszystkim skuteczny. Dlatego, tak jak już mówiłem, czasami to ja muszę się zaadaptować do zastanych warunków, a przynajmniej znaleźć najlepszą drogę, by oczekiwania moje i grupy spotkały się gdzieś pośrodku. Życie, czy nasza praca, nie jest tylko czarne albo białe, czasami jest po prostu szare. I ta szara część jest najtrudniejsza do zagospodarowania, do ogarnięcia.
Za półtora tygodnia wróci pan do Polski na LOTTO EUROVOLLEY POLAND 2017. Jaki to będzie turniej?
LAURENT TILLIE: Przede wszystkim, bardzo wymagający. Grono drużyn, które liczą się w Europie ciągle się poszerza, jest kilka naprawdę mocnych ekip. Groźna będzie Rosja, która po LŚ wzmocniła się doświadczonym zawodnikami. Jestem przekonany, że Polska także zaprezentuje wysoki poziom. Wydaje mi się, że sporo mogą namieszać Bułgarzy oraz Serbowie i Włosi, nawet bez Zajcewa i Juantoreny. Powinni liczyć się też Słoweńcy, choć słyszałem, że Cebulj ma kontuzję i nie zagra w turnieju, a to ma znaczenie.
Pozwoli pan, że na zakończenie spytam o sytuację, która w ostatnich dniach jest w Polsce mocno komentowana - kontrakt Kevina Tillie. Chciałabym poznać pana zdanie na ten temat, bo z pewnością syn konsultował tę kwestię?
LAURENT TILLIE: Jest moim synem, ale ma własne zdanie i ja mam własne. Mogę pani jednak powiedzieć, że to nie była łatwa decyzja, bardzo to przeżył. Niemniej rozumiem też klub, który znalazł się w trudnej sytuacji, sam przecież jestem trenerem.
Co zrobić, żeby w przyszłości podobne sytuacje nie miały miejsca? Żeby zabezpieczyć kluby i zawodników?
LAURENT TILLIE: Zawodnik znajduje się gdzieś pomiędzy klubem, a swoim agentem. Żeby uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości, trzeba pomyśleć o jakichś ogólnym zasadach, na najwyższym szczeblu, czyli w FIVB lub CEV, które uregulują kwestię podpisywania i rozwiązywania kontraktów. Jeśli to nie nastąpi, to bogatsi zawsze będą, nazwijmy to, „wykorzystywać” biedniejszych. Pamięta pani sytuację Bena Toniuttiego z Zenitem Kazań? To bogaci decydują kogo chcą u siebie mieć. Taka jest na dziś rzeczywistość.
- Kilka lat temu Kevin przeżył smutną historię we Włoszech. Miał ważny kontrakt, ale powiedziano mu, że nie jest już potrzebny i ma szukać sobie nowego miejsca pracy, dość bezceremonialnie zresztą. Cieszyłem się, gdy podpisał kontrakt w Jastrzębskim Węglu, z tego, że zostanie w Polsce, bo wiem, że podobało mu się w waszym kraju. Ale z drugiej strony, dostał ofertę, która drugi raz może się już nie przytrafić.
Powrót do listy