Ljubo Travica: nie ma zdecydowanego faworyta
Ljubo Travica, były trener Asseco Resovii, opowiada m.in. o pracy w Katarze i zbliżających się Mistrzostwach Świata w Polsce.
- Przez ostatnie lata zniknął pan z mapy europejskiej siatkówki…
- Takie jest życie trenera, że idzie się tam, gdzie jest praca. Od dwóch lat pracuję w Katarze, ale sytuacja w europejskiej siatkówce nie jest mi obca. Mam orientację, co się w niej dzieje i jaka jest sytuacja na rynku. Oprócz pracy trenerskiej w Doha organizuję też siatkarskie campy w Chorwacji, które cieszą się dużą popularnością także wśród Polaków.
- Czy jest duża różnica w trenerskiej pracy w Katarze w porównaniu z Europą?
- Zdecydowanie tak. Trzeba tam uczyć wielu rzeczy niemal od podstaw, choć miejscowi twierdzą cały czas, że już wszystko umieją. Z roku na rok poziom idzie w górę, ale nie aż tak efektownie jak np. w Iranie. Tam poziom jest zdecydowanie wyższy i więcej jest młodych zawodników, którzy chcą grać w siatkówkę. W Katarze tego nie ma. Często trzeba szukać młodych po innych krajach, żeby później ich naturalizować. W Iranie jest zdecydowanie więcej możliwości na zbudowanie dobrej reprezentacji, co pokazują wyniki tego zespołu. W Katarze ten rozwój siatkówki jest powolniejszy. Kluby z roku na rok idą jednak w górę, a liga jest coraz lepsza. Sporo jest naturalizowanych siatkarzy, m.in. Brazylijczyków, Marokańczyków. Nie brakuje też Niemców i Serbów. Gdy zaczyna się Emir Cup albo rozgrywki o Prince Cup, to w Katarze pojawiają się najlepsi zawodnicy na świecie m.in. Juantorena, Omercen, Wijsmans, Kazijski, czy Milijković. Nie jest to łatwa praca, ale interesujące, nowe doświadczenie, do którego można się przyzwyczaić.
- Nie tak dawno pojawiły się informacje, że został pan zwolniony z Al-Rayyan Sport Klub. Czy to oznacza dla pana koniec przygody z Katarem?
- Cały czas tam pracuję, choć czasem trudno się połapać, co się tam dzieje. Trener nie ma zupełnie wpływu na kadrę, o wszystkim decyduje prezes i trzeba się temu podporządkować. Najważniejsze, że jest praca i są tam dobre warunki do gry. Hala jest świetna, przystosowana tylko i wyłącznie do siatkówki. W tym roku może być jednak trochę problemów w klubie, ponieważ zespół piłkarski rok temu zdobył mistrza, a teraz spadł z ligi. Młodzi zawodnicy, jakich mam w zespole, to nie są może gracze, którzy mogą grać na wysokim poziomie, ale najważniejsze, że chcą trenować. Ostatnio grał u mnie Kubańczyk Cala, znany z występów m.in. w Bełchatowie. Teraz w Katarze jest tendencja do poszukiwania utalentowanych młodych zawodników za granicą, aby po dwóch latach ich naturalizować dla potrzeb kadry. Aktualnie takich siatkarzy w całej lidze jest około 30.
- Jak wyglądają rozgrywki ligowe?
- Jest tylko runda zasadnicza, której występuje dwanaście zespołów. Wszystkie są z Doha i cała liga gra w jednej hali. Nie ma więc żadnych wyjazdów. Hala jest przeznaczona tylko i wyłącznie do siatkówki. Zainteresowanie ze strony kibiców jest bardzo słabe. Dopiero wzrasta, gdy pojawiają się gwiazdy na turniejach. W Katarze pracują m.in. dwaj Polacy: Mariusz Sordyl i Jerzy Strumiło. Najwięcej jednak jest szkoleniowców z Algierii, Maroka, czy Egiptu. Teraz coraz więcej szkoleniowców z Europy interesuje się wyjazdem do pracy do Kataru.
- Czyli siatkówka nie jest tam popularnym sportem?
- Jak na całym świecie, numerem jeden jest piłka nożna, która niewiele ustępuje koszykówce, czy piłce ręcznej. W przyszłym roku w Katarze odbędą się mistrzostwa świata w piłce ręcznej, które rozegrane zostaną w oddanej niedawno do użytku hali na 15 tys. widzów. Tam wybudowanie supernowoczesnego obiektu sportowego nie jest żadnym problemem. Być może kolejne MŚ w siatkówce odbędą się właśnie w tym kraju.
- Ile zarabiają siatkarze w Katarze?
- Z zarobkami jest zupełnie inaczej niż w Europie. Miejscowi mają co najmniej trzy pensje, w klubie, w reprezentacji i w kadrze wojskowego zespołu. Obcokrajowcy natomiast zarabiają sporo, szczególnie ci, którzy przyjeżdżają na Emir lub Prince Cup. Miesięcznie zarobki wahają się w granicach 50-70 tys. dolarów.
- Co jest dla pana najbardziej zaskakujące w Katarze?
- Cena paliwa. Jak wróciłem do Włoch i zatankowałem pełny bak, to po zapłaceniu stwierdziłem, że za taką kwotę w Katarze mógłbym jeździć przez co najmniej pół roku.
- Obserwuje pan to, co się dzieje w Rzeszowie?
- Tak i byłem zaskoczony tym sezonem w wykonaniu Asseco Resovii. Drużyna miała dobry skład, a poza Superpucharem nie wygrała żadnego trofeum. Najbardziej zawiodła w Lidze Mistrzów. Dużym zaskoczeniem dla mnie był też mistrzowski tytuł Skry, bo myślałem, że wygra Resovia. Utrzymuję kontakty z kilkoma osobami z Rzeszowa. Rok temu pomagałem Alkowi Achremowi w wyjeździe do Kataru na turniej Emir Cup. Wówczas jego zespół Police pokonał w półfinale ekipę Juantoreny. W tym sezonie kontuzja pokrzyżowała mu niestety plany.
- Wspomnienia z pracy z Asseco Resovią zachował pan chyba dobre?
- Bardzo pozytywne. To było dobre trzy lata, choć najbardziej szkoda tego ostatniego roku, bo wynik, gdyby nie kontuzje Grozera i Achrema w kluczowym momencie sezonu, mógłby być zdecydowanie lepszy niż tylko brąz. Szkoda tylko, że do dziś kilku zawodników, którzy u mnie grali w Resovii robią mi złą opinię. Doskonale wiem, że wokół mojej osoby do dziś są niepochlebne komentarze, a ludzie tak naprawdę nie mają pojęcia jak to wszystko wyglądało.
- Obserwował pan Final Six Ligi Światowej we Florencji. Zaskoczył pana sukces Amerykanów?
- W finale zagrały dwa zespoły, które od samego początku systematycznie realizowały w komplecie swoje programy. Amerykanie i Brazylijczycy stopniowo budowali formę, co było widać w tym turnieju. Włosi i Rosjanie dawali swoim zawodnikom odpocząć w trakcie rozgrywek i to się odbiło na ich wynikach.
- Włosi zdobyli tylko brąz, a oczekiwania były chyba znacznie większe…
- Na pewno jest duże rozgoryczenie, bo każdy liczył na końcowy sukces. Od dwóch lat Włosi zdobywali różne medale, ale zawsze brakowało tego najcenniejszego, dlatego podjęto się organizacji licząc, że to pomoże zespołowi osiągnąć sukces. Ostatni złoty medal Włosi zdobyli na ME 2005, które rozgrywali u siebie i liczyli teraz na podobny scenariusz. Tak się jednak nie stało, choć oczekiwania były przeogromne.
- Potwierdza pan, że włoską siatkówkę dotknął kryzys?
- Tak i to duży, szczególnie w sprawach finansowych. Sponsorzy wycofują się z inwestowania w kluby. Dla tych najlepszych zawodników są jeszcze dobre pieniądze, ale już nie takie jak 5-6 lat temu. Wielu trenerów nie ma pracy i jest zmuszonych wyjeżdżać za granicę, podobnie jak zawodnicy. Kiedyś wszyscy chcieli grać w Italii, a teraz wyjeżdżają na pracą. Może kolejny rok będzie nieco lepszy.
- Kto jest dla pana faworytem mistrzostw świata w Polsce?
- Dawno nie było takich MŚ, które nie miałyby zdecydowanego faworyta. Jest 5-6 zespołów, które mogą sięgnąć po trofeum. Mam na myśli Brazylię, Rosję, Polskę, Włochy, Serbię, czy USA. System turnieju jest taki, że każdy mecz się liczy i trzeba być perfekcyjnie przygotowanym, żeby grać na wysokim poziomie przez całe mistrzostwa.