Lorenzo Bernardi: Polacy będą w półfinale
Lorenzo Bernardi, trener Jastrzębskiego Węgla, w swej bogatej karierze siatkarskiej dwukrotnie wywalczył jako zawodnik tytuł mistrza Europy (1989, 1995), a raz był srebrnym medalistą czempionatu Starego Kontynentu (1991). Najlepszy siatkarz minionego stulecia i szkoleniowiec jastrzębskiego zespołu mówi w kontekście rozpoczynających się w najbliższy piątek w Polsce i Danii CEV VELUX Mistrzostwach Europy w Piłce Siatkowej Mężczyzn 2013.
Marcin Fejkiel: Nie licząc sukcesów Związku Radzieckiego, Włochy są najbardziej utytułowaną siatkarską nacją, jeśli chodzi o Mistrzostwa Europy. Opanowaliście jakiś patent na wygrywanie tego typu turniejów?
Lorenzo Bernardi: Za czasów istnienia Związku Radzieckiego, Rosjanie niepodzielnie rządzili w siatkówce. Nie tylko w Europie, ale w ogóle na świecie. Po rozpadzie sowieckiego imperium, układ sił w europejskiej siatkówce zaczął się zmieniać. Po pierwszym tytule mistrzowskim z 1989 roku, to Włochy zaczęły zyskiwać znaczącą pozycję w światowej siatkówce. Po kilku chudszych latach w minionej dekadzie, kiedy kadra Włoch nie osiągała znaczących rezultatów w siatkówce, jakieś trzy lata temu ponownie „wróciliśmy do gry” i teraz znów mocno zaczynamy się liczyć w stawce. W ostatnich dwóch latach plasowaliśmy się na podium wielkich imprez: zdobyliśmy srebro Mistrzostw Europy 2011, brąz na Igrzyskach Olimpijskich i brąz w ostatniej Lidze Światowej. W rozpoczynających się za kilka dni mistrzostwach, Włosi będą jednym z faworytów do gry w półfinale, może nawet w finale. Mają oni stosunkowo łatwą drogę i pierwszy trudny test przejdą prawdopodobnie właśnie dopiero w półfinale, kiedy spotkają się z Polską. Tak przynajmniej wynikałoby z turniejowej drabinki.
- Czy jest ktoś w stanie powstrzymać Rosjan – mistrzów olimpijskich z Londynu i triumfatorów tegorocznej Ligi Światowej?
- Rosja jest dzisiaj o jeden, może półtora kroku z przodu przed wszystkimi. Potem na tym samym poziomie są Włochy i Polska, a następnie ciut niżej Bułgaria oraz Serbia. W ten sposób - według mnie - przedstawia się ranking. Ale wszystko się może odwrócić. Jeden mecz może wstrząsnąć całym turniejem, jedna kontuzja może wszystko poprzewracać do góry nogami. W normalnych okolicznościach układ sił powinien być taki, o jakim mówię. Rosjanie dysponują nieprawdopodobną siłą. Mają w składzie takich graczy, jak: Muserski, Michajłow, którzy potężnie serwują. Przez lata cechą charakterystyczną tej drużyny był świetny blok, w tym elemencie mieli najlepszą szkołę na świecie. Ale Rosjanie mają też to do siebie, że raz na jakiś czas zdarza się im popełniać jeden kosztowny błąd. Jeśli przydarzy się takowy w meczu, w którym przegrany odpada, możemy być świadkami dużej niespodzianki.
- W jakim zespole upatrujesz „czarnego konia” imprezy?
- Taką „bombą” mogą okazać się Francuzi. Mają tradycje, dobrą siatkarską szkołę, niezłe osiągnięcia. W tegorocznej Lidze Światowej dowiedli, że są zespołem groźnym dla każdego. Może nie awansowali do Final Six, ale wygrali z Polską, walczyli jak równi z równym z Brazylią. Mogą zrobić jakąś jedną niespodziankę, ale nie mam pewności, czy są na tyle silni, by na przykład zagrać ćwierćfinał i półfinał na jednakowo wysokim poziomie.
- Rzeczywiście masz przekonanie, że Polacy znajdą się w gronie półfinalistów?
- Powtarzam: jak dla mnie Polacy będą w półfinale i w nim zmierzą się z reprezentacją Włoch. A w takim meczu, na takim poziomie, każdy scenariusz jest możliwy. Wiele czynników może wpłynąć na końcowy rezultat tej rywalizacji. Chociażby atmosfera na trybunach hali. Do Kopenhagi pewnie pojedzie sporo polskich fanów. Nie wiadomo, jak wpłynie to na zespół. Może to być atut, a może niekonieczne. W każdym razie spodziewam się zaciętego pojedynku pomiędzy Polską i Włochami.
- W nadchodzących mistrzostwach prawdopodobnie wystąpi sześciu zawodników Jastrzębskiego Węgla. Dla Ciebie to powód do dumy czy raczej do zmartwień, że nie mogą oni uczestniczyć w przygotowaniach do sezonu ligowego?
- Jestem dumny z „Kubiego” i Damiana, którzy wywalczyli sobie miejsce w składzie reprezentacji Polski, grając odpowiednio przez dwa lata i rok w Jastrzębskim Węglu. To dobrze świadczy o pracy, którą wspólnie wykonaliśmy w klubie. Poczynili oni postępy. Z obecności innych graczy, jak Masny, Pajenk, Van de Voorde czy Bontje w zespołach narodowych swoich krajów, również jesteśmy szczęśliwi. To dowodzi tego, że posiadamy w klubie bardzo wartościowych graczy. Dlatego zawsze będę zwolennikiem reprezentantów krajów w moim zespole klubowym, choćby mieli – jak w tym roku - dołączać do ekipy tuż przed startem sezonu. Cieszę się, że mamy w zespole kadrowiczów, również z tego względu, że poprzez obowiązki reprezentacyjne są oni w ciągłym treningu.
- Co sądzisz o pomyśle rozgrywania meczów fazy finałowej na Stadionie Parken, wprawdzie zadaszonym, ale mimo wszystko obiekcie piłkarskim znajdującym się w stolicy Danii?
- Medal ma dwie strony. Pomysł jest świetny z punktu widzenia marketingowego oraz telewizji. Wydaje się, że na przykład w polskich warunkach, gdzie chyba nie ma takiej hali, której fani by nie zapełnili, byłby to strzał w dziesiątkę. Bodajże pod koniec lat 80-tych w Weronie odbył się mecz siatkarski, który rozegrano w antycznym amfiteatrze. Coś niesamowitego: 20 tysięcy ludzi, wspaniała atmosfera. Natomiast z punktu widzenia samego zawodnika, sprawa nie wygląda już tak różowo. Bez konkretnego punktu odniesienia, gracz może mieć problem. Siatkarze są przyzwyczajeni do gry wewnątrz danego obiektu i nawet jeśli jest to duży obiekt, to przestrzeń wokół nich i odległości są zbliżone, porównywalne. Na stadionie piłkarskim siatkarz może mieć kłopot z właściwym timingiem przy zagrywce czy ataku. 20 lat temu grałem w Waszyngtonie mecz przeciwko reprezentacji USA na otwartym korcie tenisowym. W tamtych warunkach nie było to zbyt bezpieczne, ponieważ mecz był rozgrywany wieczorem przy dużej wilgotności powietrza. Podłoże zrobiło się śliskie i tym samym niebezpieczne dla zawodników. Odczułem to boleśnie na własnej skórze. Już na sam turniej za ocean pojechałem z drobnym urazem, a po tym, jak w spotkaniu ze Stanami Zjednoczonymi poślizgnąłem się na tej mokrej nawierzchni, tylko pogorszyłem swoją sytuację zdrowotną. Był to zresztą jeden z powodów, dla których nie pojechałem do Finlandii na Mistrzostwa Europy w 1993 roku. Pierwszym były narodziny mojego syna, za sprawą których odpuściłem początkowy etap przygotowań. Nasza reprezentacja wywalczyła wtedy złoty medal…