Lorenzo Bernardi: wciąż próbuję znaleźć tę najwłaściwszą drogę
- Rywalizacja w PlusLidze jest bardzo wymagająca i nie jest łatwo przetrwać w ogóle, a co dopiero utrzymać się w czołówce. Wciąż się uczę jak to zrobić, staram się poprawiać swój warsztat siatkarski i nie tylko - mówi w rozmowie z PlusLigą Lorenzo Bernardi, który w grudniu 2012 rozpoczął trzeci rok współpracy z Jastrzębskim Węglem.
PlusLiga: Początek roku to czas podsumowań. Proszę powiedzieć jaki był dla pana poprzedni, 2012 rok?
Lorenzo Bernardi: Nauczyłem się oceniać sytuację patrząc na to co mam, a nie na to czego nie posiadam. Dlatego uważam, że jestem szczęściarzem. Mam prace, którą kocham, mam szansę realizować swoje marzenia w fantastycznym miejscu, ze wspaniałymi ludźmi. I wreszcie, jestem zdrowy, co jest najistotniejsze. Mnóstwo ludzi dookoła boryka się z różnymi problemami - jednych w sposób bolesny dotknął kryzys, inni, jak wiele rodzin w Stanach Zjednoczonych, stracili przez jakiegoś szaleńca swoje dzieci. Dlatego nawet jeśli jestem zły, bo czegoś nie udało mi się osiągnąć czy przegrałem jakiś mecz, to jak ma się to do problemów tamtych ludzi?
- Z punktu widzenia Jastrzębskiego Węgla to był dobry czy zły rok?
- Bardzo dobry. W poprzednim sezonie zdobyliśmy srebrny medal Klubowych Mistrzostw Świata, zagraliśmy w finale Pucharu Polski, walczyliśmy o brązowy medal PlusLigi. Teraz jesteśmy na trzeciej pozycji w tabeli ze stratą tylko trzech oczek do lidera, wygraliśmy dziewięć meczów z rzędu, w tym dwukrotnie ze Skrą. A Bełchatów to przecież kawał pięknej historii polskiej siatkówki.
- Wygrane ze Skrą cieszą chyba szczególnie - w poprzednim sezonie często pan powtarzał, że chciałby aby Jastrzębie grało tak, jak Bełchatów.
- Wciąż tego chcę. Jeśli chcemy udoskonalać własną grę, musimy brać przykład z najlepszych zespołów. Bełchatów takim zespołem z pewnością jest.
- Coś sprawiło panu szczególną radość w minionym roku?
- Tak. Dotyczy to wydarzeń sprzed półtorej miesiąca. Po przegranej w Kędzierzynie nie byliśmy w najlepszej sytuacji. Trochę wspólnie o tym porozmawialiśmy i nastąpiła bardzo dobra reakcja drużyny, wiele się zmieniło.
- Zdradzi pan o co chodziło?
- Nie byłoby to fair. Uważam, że jeśli są jakieś problemy i oczekuję od siatkarzy jakichś zmian, to powinienem zachować dyskrecję. Jesteśmy jak rodzina i musimy rozwiązywać swoje problemy sami, w szatni.
- A co pana najbardziej rozczarowało?
- Nie ma takiej rzeczy.
- Przegrany brązowy medal w lidze nie był dla pana dotkliwą porażką?
- Był, ale taki jest sport. Straciliśmy szansę na zakończenie rozgrywek z medalem, za to dostaliśmy dobrą lekcję, nauczkę na przyszłość. Ciężko pracowaliśmy na treningach i biliśmy się o ten medal do końca. Dlatego nie traktowałbym tamtej przegranej w kategorii rozczarowań.
- W tamtym roku Michał Łasko praktycznie nie schodził z boiska i w kluczowych meczach zabrakło mu sił. Teraz znów gra na okrągło - nie obawia się pan powtórki z historii?
- Nie. W poprzednim sezonie Michał miał poważne problemy fizyczne z barkiem, które wykluczyły go z gry na trzy tygodnie. Wrócił tuż przed play offami i zabrakło mu czasu by osiągnąć dyspozycję sprzed przerwy. Michał to silny zawodnik, który, jeśli tylko zdrowie mu dopisuje, może grać w każdym spotkaniu. A w trwających rozgrywkach wszystko jest ok. Niemniej, jeśli tylko zajdzie potrzeba by wypoczął, na pewno tak się stanie.
- Tylko czy wtedy Mateusz Malinowski, który prawie w ogóle nie gra, zdoła go zastąpić?
- Michał to kluczowa postać w naszej drużynie. Mateusz ma pecha, że przyszło mu konkurować z tak świetnym graczem. Ale zapewniam, że na treningach pracuje bardzo dobrze i jest dla nas tak samo ważny, jak pozostali. Jestem przekonany, że gdyby musiał zastąpić Michała, byłoby to godne zastępstwo. Zresztą teraz też wchodzi do gry, z konkretnym zadaniem i dobrze się z niego wywiązuje.
- Porozmawiajmy jeszcze o jastrzębskich rozgrywających. W ubiegłym sezonie ciągle pan powtarzał, że jest zadowolony z Vinhedo. A jednak po sezonie postawił pan na Tischera. Dlaczego?
- Myślałem bardzo długo o tym, co można poprawić, jak wskoczyć na jeszcze wyższy poziom gry i zdecydowałem się postawić na Simona Tischera. Tyle.
- Jeśli w tym roku nie wygra pan medalu, będzie kolejna zmiana na pozycji rozgrywającego?
- Nie wiem, ale jestem przekonany, że wygramy medal.
- A dlaczego postawił pan na Matteo Martino?
- Ponieważ uważam, że może bardzo pomóc drużynie, to bardzo utalentowany zawodnik.
- Ale przyzna pan, że zachowuje się dość chimerycznie i niespecjalnie integruje się z drużyną. Nie tylko w Jastrzębiu, podobnie było w poprzednich klubach.
- Być może pozornie wygląda na osobę wyizolowaną, na indywidualistę, który chodzi własnymi ścieżkami. Ale ja znam tego chłopaka bardzo dobrze i proszę mi wierzyć, że wcale tak nie jest. Potrafi się otworzyć i rozmawiać na każdy temat, mamy bardzo dobry kontakt i właśnie dlatego postanowiłem sprowadzić go do Jastrzębia. Nie interesuje mnie co ludzie widzą na zewnątrz. Dla mnie najważniejsze jest co dany zawodnik, bez względu na to jakie nosi nazwisko, może dać drużynie, jak wartościowym jest graczem. Może on wygląda na osobę skoncentrowaną wyłącznie na sobie, ale to złudne wrażenie. Potrafi współpracować i potrafi być częścią zespołu. A że nie wyraża tego na zewnątrz? Taką ma naturę.
- W grudniu minęły dwa lata odkąd przyjechał pan do Jastrzębia. Jak bardzo zmienił się pan jako trener od tamtego czasu?
- Każdego dnia się zmieniam, bo każdy dzień przynosi mi jakieś nowe doświadczenia, nowe sytuacje do przeanalizowania. Każda rozmowa - z siatkarzami, członkami sztabu szkoleniowego, z prezesem klubu czy nawet z dziennikarzami uczy mnie czegoś nowego. Rywalizacja w PlusLidze jest bardzo wymagająca i nie jest łatwo przetrwać w ogóle, a co dopiero utrzymać się w czołówce. Wciąż się uczę jak to zrobić, staram się poprawiać swój warsztat siatkarski i nie tylko. Często radzę się bardziej doświadczonych ode mnie, sięgam także po porady zaprzyjaźnionego włoskiego fachowca, który podpowiada mi różne rozwiązania w kwestii relacji międzyludzkich, pracy z zawodnikami czy gospodarowania energią. Jestem chłonny wiedzy z każdej dziedziny i wciąż próbuję znaleźć tę najwłaściwszą drogę, być możliwie najlepszym szkoleniowcem.