Lorezno Bernardi: my byliśmy w Ankarze, wiele innych drużyn - nie
Jastrzębski Węgiel wywalczył w miniony weekend brązowy medal Ligi Mistrzów. - W półfinale najbardziej zabrakło nam doświadczenia. W meczu z Zenitem zrobiliśmy to, o co prosiłem przed turniejem - zagraliśmy na luzie, ciesząc się każdą minutą spędzoną na boisku - tak Lorenzo Bernardi podsumował występ swojej drużyny w Ankarze.
PlusLiga: W minioną niedzielę Jastrzębski Węgiel wywalczył brązowy medal Ligi Mistrzów. To największy sukces w pana trenerskim dorobku?
Lorenzo Bernardi: Jestem bardzo szczęśliwy z tego powodu. Mogę się założyć, że przed turniejem w Ankarze nikt nie wierzył, że możemy stanąć na podium. To jest rezultat naszej ciężkiej pracy na treningach, wszystkiego tego, co dzieje się w klubie i w drużynie od początku sezonu. Ten zespół, który przed chwilą wygrał z Zenitem Kazań charakteryzuje wyjątkowa atmosfera, którą tworzy wspaniała grupa ludzi. Myślę, że właśnie to jest naszą największą siłą. Od pierwszego dnia wspólnej pracy mieliśmy świadomość, że jedyną drogą do osiągnięcia sukcesu jest najpierw stworzenie kolektywu, a dopiero potem zastanawianie się nad indywidualnymi problemami. Ilekroć gramy zespołowo, prezentujemy wspaniałą siatkówkę na wysokim poziomie, wygrywamy.
- W półfinale LM pana podopieczni nie zagrali zespołowo?
- Zagrali. W półfinale najbardziej zabrakło nam doświadczenia. W mojej drużynie tylko dwóch zawodników miało wcześniej okazję rywalizować na tak wysokim poziomie - Alen Pajenk i dawno temu Michał Łasko. Ma to ogromne znaczenie, ponieważ presja turnieju i wartość medalu Ligi Mistrzów potrafi czasem spętać nogi, sprawić, że ogarnia jakiś paraliż. Dlatego po porażce z Halkbankiem nie byłem zły za wynik, bo chłopcy starali się, walczyli, zrobili co było w ich mocy. Ale emocje, jakie ich ogarnęły spowodowały, że nie byli w stanie zrobić więcej, nastąpiła jakaś przerwa. To była główna i najważniejsza różnica pomiędzy rywalizacją półfinałową, a walką o 3. miejsce.
Byłem za to wściekły, że w zespole zapanowała dziwnie przygnębiająca atmosfera, niemal pogrzebowa. Nie potrafiłem zrozumieć dlaczego nikt nie docenia ogromnej wartości tureckiej ekipy. Powiedziałem moim zawodnikom, że możemy walczyć z każdym przeciwnikiem jeśli tylko zdołamy zapomnieć o tym co było w półfinale, jeśli zdołamy wyczyścić nasze głowy i wreszcie, jeśli zagramy kolektywnie, będziemy sobie nawzajem pomagać i wspierać się, gdy komuś przydarzy się jakiś błąd. W meczu z Zenitem zrobiliśmy to, o co prosiłem przed turniejem - zagraliśmy na luzie, ciesząc się każdą minutą spędzoną na boisku. Można przegrać mecz, ale zawsze trzeba grać to, co się potrafi. Pokonaliśmy drużynę, w której gra kilku złotych medalistów olimpijskich z Londynu, łącznie z trenerem Alekno. To ogromny powód do dumy.
- Przed Final Four powiedział pan, że dla rywali wygrywanie to obsesja, a dla was to przyjemność. Może za dużo było mówienia o przyjemności grania, a za mało o konieczności wygrywania?
- Miałem na myśli to, że dla Biełgorodu czy Kazania wygranie LM to niemal obowiązek. My natomiast samym awansem dokonaliśmy czegoś fantastycznego. Spójrzmy prawdzie w oczy - w żaden sposób nie możemy porównywać się z pozostałymi uczestnikami turnieju. Wszystkie trzy zespoły mają mocniejszych zawodników, mocniejszych trenerów, budżety cztery - pięć razy większe od naszego. Dlatego właśnie powinniśmy być dumni z Jastrzębskiego Węgla, z awansu do Final Four, z brązowego medalu. My zagraliśmy w Ankarze, a wiele innych, mocnych drużyn - nie. W ciągu trzech lat dwukrotnie awansowaliśmy do najlepszej czwórki europejskich zespołów. Nie dlatego, że kupiliśmy turniej, ale drogą sportową.
- W Polsce ciągle narzekamy, że zespoły PlusLigi brylują na rodzimych parkietach, ale w starciach z europejskimi potentatami wypadają blado. Jastrzębski Węgiel pokonując Zenit Kazań pokazał, że jednak można.
- Prawda jest taka, że w Polsce nie ma drużyny pokroju Halkbanku, Biełgorodu czy Kazania. Być może są to obecnie trzy najlepsze ekipy w Europie. To samo powiedziałem moim zawodnikom po porażce z Halkbankiem. Spytałem ich kto jest najlepszym przyjmującym? Juantorena. Drugi i trzeci w kolejności? Kazijski i Tietiuchin. Najlepszy blokujący? Muserski. Gdzie oni grają? A są jeszcze Michaiłow, Wołkow, Grbić czy Grozer. Imponująca lista nazwisk. To zawodnicy znani w całym siatkarskim świecie, z wieloma sukcesami. Walcząc z tak wielkimi nazwiskami, z ogromnymi budżetami, zdołaliśmy wskoczyć na podium. Dla mnie to niesamowity wyczyn. A ten brąz jest dla mnie tak cenny, jak złoto.
- Wspomniał pan, że w ciągu trzech lat JW dwukrotnie zagrał w Final Four. Można w jakikolwiek sposób porównać obydwa turnieje - pod względem emocji, przeżyć?
- Ja przede wszystkim chciałbym podziękować moim zawodnikom, bo to oni sprawili, że pojechałem do Ankary, że mogłem zdobyć kolejne, cenne doświadczenia trenerskie, tak w kwestiach czysto boiskowych, jak i interpersonalnych. Teraz wiem znacznie więcej o trenerskim fachu, wydaje mi się też, że lepiej rozumiem zawodników, że wiem który guzik przycisnąć, aby wywołać pożądaną reakcję. Podsumowując, teraz jestem zupełnie innym trenerem, niż trzy lata temu. Nie da się natomiast w żaden sposób porównać drużyny obecnej z tą sprzed trzech lat.
- Sukces w Ankarze pozwoli wam ostatecznie zapomnieć o niepowodzeniu w Pucharze Polski?
- Absolutnie nie! Cały czas musimy myśleć o tym dlaczego przegraliśmy, bo musimy poprawić nasza grę. Trzeba oddać ZAKSIE, że zagrała fantastyczny mecz. My może za łatwo wygraliśmy z Rzeszowem w półfinale i to nas trochę uśpiło. Taki jest sport i powinniśmy mieć świadomość, że nie każdy mecz uda się wygrać. Nie da się za każdym razem grać tak rewelacyjnie, jak zagraliśmy z Zenitem Kazań. Na to musimy przygotować swoje głowy.
- Ale zapewne doda wam pewności siebie, pozytywnie napędzi przed półfinałową rywalizacją w PlusLidze?
- Każde zwycięstwo dodaje pewności siebie. Doskonale wiemy co jest naszą siłą, i jakie mamy limity. Osiągnęliśmy sukces ponieważ potrafiliśmy zrobić z tych limitów użytek. To nie było łatwe, ale udało się dzięki ciężkiej pracy.
- Pan również osiągnął namacalny sukces. Trzy lata temu nie mógł pan znaleźć pracy w Italii. Dziś, dzięki dobrym wynikom w Jastrzębskim Węglu ma pan podobno kilka propozycji z rodzimej ligi?
- Nie zastanawiam się nad tym. Nie jestem typem człowieka, który używa zdobytych medali jako karty przetargowej. Zależy mi wyłącznie na tym, by być coraz lepszym szkoleniowcem. Ciągle się uczę, podglądam pracę innych trenerów, próbuję zaadaptować ich doświadczenia na swoim gruncie. Tylko w ten sposób można być coraz lepszym fachowcem, można zajść daleko. Trzy i pół roku temu byłem na początku swojej trenerskiej drogi i dlatego jestem niezmiernie wdzięczny Jastrzębskiemu Węglowi za to, że dał mi szansę, że nie bał się powierzyć tak dobrej drużyny początkującemu trenerowi, że pozwolił mi zdobywać doświadczenie w swoim klubie.
- A jeśli po tym sezonie dostanie pan ofertę pracy na przykład z Modeny, przyjmie pan ją?
- Dlaczego zadaje mi pani pytanie, na które nie mogę teraz odpowiedzieć?
- Nie może pan?
- Nie czas na takie rozmowy.