LŚ: Serbowie i Kubańczycy na plusie
Obrońcy złotego medalu LŚ Amerykanie w słabym stylu rozpoczęli turniej finałowy - od przegranej 0:3 z gospodarzami. W meczu inauguracyjnym Kuba pokonała Argentynę 3:1.
Młodość kontra młodość: Argentyna - Kuba 1:3 (22:25, 25:22, 24:26, 24:26)
Wielki finał Ligi Światowej rozpoczął się pojedynkiem Argentyny z Kubą. Amerykańska konfrontacja nie wzbudziła jednak zainteresowania serbskiej publiczności - ze świecących pustkami trybun hali Arena, mieszczącej ok. 18 tysięcy miejsc dochodziła przenikająca cisza. Gdyby nie dopingujący swoich kolegów z kwadratu Argentyńczycy, cisza byłaby wręcz grobowa.
Siatkarze początkowo dostosowali się do atmosfery panującej na trybunach. Pierwszy set minął praktyczne bez emocji - Argentyńczycy przegrali go błędami własnymi (10). Kubańczycy dominowali na siatce (7 bloków na 1 rywali) i w ataku. W przerwie między setami z głośników wybrzmiało argentyńskie tango i być może sprawiło, że gracze z Ameryki Południowej nabrali ochoty do gry. Chęci (albo raczej umiejętności) starczyło jednak wyłącznie na wygranie jednej partii.
- Mieliśmy w tym meczu momenty dobrej gry i bardzo słabej. Mieliśmy też szansę wygrać mecz, ale jej nie wykorzystaliśmy. Decydujący był trzeci set, w którym wypracowaliśmy 4 oczka przewagi, ale rywale zagrali świetnie zagrywką. Szkoda, że nie wytrwaliśmy w swoim rytmie - skwitował kapitan Argentyny Rodrigo Quiroga.
To był pojedynek pełen wzlotów i upadków po obu stronach siatki, pełen ambitnej walki, ale i nerwowej gry oraz błędów. Obydwa zespoły miały szansę wygrać. Jedyna różnica między nami a Argentyńczykami polegała na tym, że my tę szansę wykorzystaliśmy - ocenił Aties Simon.
Pierwsze spotkanie Final Six objawiło różne oblicza siatkarskiej młodości. Argentyńskie - radosne, pełne fantazji, wspierane dodatkowo niezwykłą charyzmą trenera. I kubańskie - nieco automatyczne, sterowane w stu procentach przez niezwykle opanowanego jak na latynoski temperament Samuelsa Blackwooda. Tym razem wygrało to drugie. Pierwszemu, jak podkreślił Javier Weber zabrakło przede wszystkim doświadczenia. - Pokazał to zwłaszcza trzeci set, w którym nie potrafiliśmy utrzymać przewagi. Musimy nad tym zapanować, żeby w kolejnym pojedynku zaprezentować się lepiej. Drugie, choć równie młode okazało się bardziej dojrzałe, ale jak zaznaczył Blackwood, zbyt mało skoncentrowane. - Taki poziom koncentracji wystarczył na fazę grupową, ale w finale może nie wystarczyć.
Pojedynek gigantów: Serbia - USA 3:0 (25:20, 25:23, 25:22)
Hitem pierwszego wieczoru belgradzkiego finału było spotkanie gospodarzy z mistrzami olimpijskimi i obrońcami złota Ligi Światowej - Amerykanami. Pojedynek gigantów, choć przyciągnął sporo serbskich fanów siatkówki, nie zgromadził jednak kompletu widzów.
Amerykanie przyjechali wygrać LŚ. Serbowie też mają zakusy na zwycięstwo. Odmłodzona ekipa gospodarzy bardzo marzy o takim sukcesie, jaki był udziałem ich starszych kolegów - mistrzów olimpijskich z Sydney, którzy stawili się w Belgradzie w komplecie i tuż przed meczem odebrali honorowe odznaczenia z rąk prezydenta FIVB Jizhonga Weia. Gromkimi brawami zostali przywitani trener Zoran Gajić oraz Vlado Grbić, Goran Vujević i wciąż stanowiący o sile serbskiej siatkówki Ivan Mijlković, Nikola Grbić i Andrija Gerić.
Obecni kadrowicz pozazdrościli starszym kolegom i też postanowili zakosztować smaku złota - na początek Ligi Światowej. Pewnie pokonali Stany Zjednoczone 3:0 i teraz spokojnie mogą się szykować do konfrontacji z drugim rywalem - Rosją.
Mistrzowie olimpijscy, w swoim pierwszym meczu turnieju w niczym nie przypominali tamtej walecznej drużyny, która zgarnęła najcenniejsze trofeum w Pekinie. Słabo zagrywali, jeszcze gorzej spisali się w ataku i obronie. Jedynym ich mocnym punktem był blok (11 na 7 przeciwników), ale to nie wystarczyło by ugrać chociażby seta.
- Jesteśmy rozczarowani wynikiem, ale przede wszystkim stylem jaki zaprezentowaliśmy. Chyba nie poradziliśmy sobie z presją, bo za bardzo chcieliśmy wygrać. Popełniliśmy zbyt dużo błędów, które bardzo dobrze grający rywal bezlitośnie wykorzystał - podsumował Thomas Hoff. - Rozpoczęliśmy mecz bardzo niepewni i podenerwowani. To mnie najbardziej rozczarowało, bo oczekiwałem twardej bezkompromisowej walki - dodał trener Alan Knipe.
- Amerykanie mają specyficzny system gry i są bardzo niewygodnym rywalem. Żeby z nimi wygrać trzeba wznieść się na wyżyny. Nam ta sztuka się udała - powiedział zadowolony Nikola Grbić. - Zrobiliśmy to, co obiecaliśmy przed turniejem - daliśmy z siebie wszystko, graliśmy jak prawdziwy zespół, osiągnęliśmy założony cel - dobrze rozpoczęliśmy turniej - uzupełnił Igor Kolaković.