Łukasz Żygadło cieszy się na wizytę w Częstochowie
Rozgrywający reprezentacji Polski przeniósł się w tym sezonie na Półwysep Apeniński, gdzie w podalpejskim Trydencie broni barw mistrza Włoch. Już w najbliższa środę Itas Diatec Trentino zawita w Częstochowie i zmierzy się z Domexem Tytan AZS w walce o Final Four Ligi Mistrzów.
PlusLiga: - Spełniło się pana marzenie o grze w lidze włoskiej. I co?
Łukasz Żygadło: - Jestem we Włoszech po to, by przekonać się jak grają i trenują najlepsi. Już dziś mogę powiedzieć, że jest to doświadczenie, które w dużym stopniu potrafi zmienić zawodnika. Teraz patrzę na siatkówkę z szerszej perspektywy.
- Czyli?
- Mimo, że nie jestem pierwszym rozgrywającym, mam okazję do grania i po pół roku pobytu w Trento dostrzegam zmiany na plus. Praca na siłowni, praca taktyczna i dokładna analiza tego, jak inni rozwiązują trudne boiskowe sytuacje niewątpliwie wzbogaca mnie jako siatkarza.
- Co dokładnie ma pan na myśli - w czym tkwi najważniejsza różnica między Serie A1 a na przykład PlusLigą?
- Pod względem oprawy meczów i kibiców, my Polacy jesteśmy mistrzami świata. We Włoszech nie wszędzie można znaleźć tak rewelacyjną atmosferę na trybunach, ale za to Serie A1, a w szczególności Trento zapewnia doskonałe warunki do wszechstronnego rozwoju. Cały czas współpracujemy ze sztabem specjalistów - od przygotowania fizycznego, przez scoutów, do trenerów. To chyba największa różnica w porównaniu z ligą polską, gdzie praktycznie nie zatrudnia się fachowców od atletyki, a jednocześnie jeden z kluczowych czynników bezpośrednio wpływających na jakość treningu. Druga istotna różnica, to przygotowanie taktyczne, które tutaj jest rozbudowane do granic możliwości. Obraz ligi włoskiej uzupełnia niemała grupa obcokrajowców z najwyższej półki, którzy od lat pracują na wysoki poziom Serie A1. Takiego kalejdoskopu gwiazd, jak w Italii nie ma w żadnej innej lidze.
- Dobrym przykładem jest Itas Diatec Trentino. Jak układa się bułgarsko - włosko - polska współpraca?
- Zespół był tak dobierany, żebyśmy stanowili ciekawą mieszankę, która jednocześnie będzie się ze sobą bardzo dobrze czuła i taką, w której ktokolwiek wejdzie na boisko, wniesie coś nowego, ciekawego i twórczego do gry, a przede wszystkim utrzyma poziom. Nie raz już pokazaliśmy, że mamy mocną ławkę i wygrywamy jako zespół, a nie zestaw indywidualności. Mam nadzieję, że tak będzie do końca.
- Do tego już wyśmienitego składu dojdzie jeszcze Kubańczyk Juantorena.
- Osmany Juantorena byłby na pewno sporym wzmocnieniem drużyny, ale nie wiadomo czy w tym sezonie zdoła nas wspomóc. Skończyła mu się dwuletnia karencja za doping, ale teraz czeka na pozwolenie na grę od federacji kubańskiej. I to jest największy jego problem.
- Jak wyglądają relacje poza boiskowe?
- Mieszkam obok Nikoli Grbića i Winiara (Michała Winiarskiego). Jesteśmy w bliskim kontakcie, choć szczerze mówiąc, nie mamy czasu na prywatne spotkania.
- Gdyby jeszcze Radostin Stojczew częściej desygnował pana do gry...
- Ostatnio w lidze grałem mniej, więcej szans dostawałem w Lidze Mistrzów. Każdą sposobność staram się wykorzystać w stu procentach. Posiadam już na swoim koncie dwie statuetki MVP i mam nadzieję, że do końca sezonu jeszcze nie raz wspomogę kolegów w rywalizacji.
- Nie mogę oczywiście nie zapytać o relacje z Nikolą Grbićem.
- Jakim jest zawodnikiem, każdy wie. Do tego, to niesamowity człowiek, niesamowita osobowość. Mimo iż ma już 35 lat, warto jest obserwować jak przykłada się do treningów, jak ciężko pracuje, jak walczy na boisku.
- Wracając do porównań - jak w świetle tego, co pan powiedział należy skomentować zwycięstwo Domexu Częstochowa nad Coprą Piacenza?
- Doceniam zwycięstwo Częstochowy, ale muszę przyznać, że Akademicy mieli sporo szczęścia, bo trafili na zespół z Piacenzy w bardzo trudnym dla nich momencie, gdy skład był przetrzebiony kontuzjami. Chwała im za to że wygrali, bo dzięki temu mój klub spotka się z Domexem w II rundzie play off, a ja będę miał okazję odwiedzić Częstochowę.
- Gdy rok temu rozmawiałam z Kubą Bednarukiem, mówił że w Itasie kompletnie nie ma presji na wynik. Jak jest teraz?
- Jesteśmy mistrzami Włoch i jak wszędzie, obowiązuje tu hasło "bij mistrza". Każdy rywal dodatkowo spręża się na mecze przeciwko nam. W samym Trento poprzeczka w naturalny sposób została podniesiona wyżej. Wiadomo - coś już zdobyte, teraz warto by zdobyć jeszcze więcej. W tym sezonie zespół był budowany także z myślą o Lidze Mistrzów i na tym celu skupiamy się dość intensywnie, nie odpuszczając jednocześnie walki o scudetto.
- Mówi się, że dla Włochów scudetto to cel numer jeden. To prawda?
- Zawsze zastanawiałem się dlaczego Włosi przykładają tak wielką wagę do ligowej rywalizacji, ustawiając ją w hierarchii wyżej nawet, niż Ligę Mistrzów. Teraz już chyba wiem. W Serie A1 jest sześć, może nawet osiem zespołów, które prezentują bardzo wyrównany poziom i każdy mecz to niemal walka o życie. Wygranie trzech meczów pod rząd to już wielki wyczyn, zwłaszcza w tej decydującej fazie, play off.
- Jak w takim razie zareagowano w klubie na porażkę w pucharze kraju?
- Przegraliśmy Puchar Włoch i został nam do zdobycia o jeden cel mniej. Jasne, że włodarze byli rozczarowani, ale w żaden sposób nie dali nam tego odczuć. Nie było żadnych motywacyjnych rozmów, czy tym bardziej reprymendy.
- Podobno jednak zagrozili wam obcięciem kontraktów?
- Mówi się o obniżeniu sumy kontraktów, ale to nie ma nic wspólnego z naszą postawą w lidze - przecież zajmujemy pierwsze miejsce. Inicjatywa wyszła ze strony włodarzy Serie A1 i dotyczy wszystkich klubów, nie samego Trento. W tym roku jednak kontrakty na pewno pozostaną nienaruszone. Planuję się zmniejszenie kwot umów w kolejnym sezonie, a potem wyrównania ewentualnych strat, co według mnie jest mało prawdopodobne. Kryzys gospodarczy dotarł również do Włoch i niektóre firmy sponsorujące siatkówkę wycofują się lub obcinają finanse. Najwięcej zamieszania w tej kwestii robią jednak ci, którzy zawsze byli najmniej przygotowani i kupili zawodników licząc, że w trakcie sezonu załatają swój budżet.