Łukasz Żygadło: pokazałem, że wybór był słuszny
Rok temu w Pradze zdobył z Trentino BetClic pierwsze złoto Ligi Mistrzów. Wtedy jednak to Nikola Grbić był tym pierwszym, on pokornie przyjmował rolę drugiego. W minioną niedzielę Łukasz Żygadło stanął wreszcie w świetle jupiterów - poprowadził włoski klub do zwycięstwa i zgarnął nagrodę dla najlepszego rozgrywającego turnieju. Ostatnie takie wyróżnienie otrzymał cztery sezony wstecz, w Turcji.
PlusLiga: Spodziewał się pan tak gładkiego zwycięstwa w finale Ligi Mistrzów?
Łukasz Żygadło: Spodziewałem się, że Rosjanie w pewnym momencie pękną. Pękli od początku i lepiej dla nas, naprawdę. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. W półfinałach włoskiej ligi wymęczyła nas Macerata. Z marszu przyjechaliśmy do Łodzi, bardzo więc się cieszę, że to my dyktowaliśmy warunki na boisku.
- Zmęczenie widać szczególnie po Kubańczyku Juantorenie, któremu już w meczach z Maceratą dokuczały skurcze.
- Osmany gra niesamowicie, ale przy jego budowie kosztuje go to dużo zdrowia. Po tym, co działo się w Maceracie, gdzie zagraliśmy dwa takie mecze, że daj Boże zdrowie...modliłem się o niego, żeby wytrzymał. Wiem, jakie katorgi nieraz przechodzi, a mimo to w kolejnym spotkaniu wychodzi i gra fantastycznie.
- Jak pan czuł się przed tym najważniejszym wyzwaniem sezonu?
- Fizycznie czułem się jakbym był po walce z Adamkiem. Nawet wziąłem krople, bo miałem strasznie przekrwione oczy. Ale byłem spokojny i myślałem tylko o tym, by realizować założenia taktyczne. Po kontuzji Raphaela wielu mówiło, że nie wytrzymam presji grania przed polską publicznością. Tymczasem w mojej karierze zdarzały się już sytuacje, że musiałem grać w dziwnych lub trudnych momentach - np. Mistrzostwa Europy w 2005 roku i zawsze dawałem sobie radę.
- Udało się i może pan świętować wielki sukces. Jakie to uczucie?
- Jestem w niebie! Z tą grupą ludzi możemy zrobić naprawdę wiele, nieważne co stanie się po drodze. Wszyscy razem tworzymy kolektyw, który bez jednej choćby osoby nie istnieje - bez masażysty, bez statystyków. Gdy zabraknie jednego, wchodzi drugi i prezentuje się równie dobrze. Nie da się pociągnąć sezonu grając szóstką zawodników. Wszyscy są jednakowo wartościowi. Bywa ciężko, bo ci co nie grają trenują jeszcze więcej, ale jestem zadowolony, że gram w tej drużynie. Szczególnie, gdy przychodzą takie chwile, jak ta w niedzielę...
- Ciężko pracujecie, ale też i świetnie potraficie się bawić. Euforia, którą widzieliśmy tuż po dekoracji to pewnie tylko namiastka tego, co będzie po powrocie do Trento?
- Na odpoczynek i zabawę nie ma czasu. Nie jest tak, że wygraliśmy LM i teraz tydzień będziemy świętować. W niedzielę wieczorem wracamy do Trento i pewnie pójdziemy do centrum - bo to nasze ulubione miejsce, w którym zawsze się spotykamy. W poniedziałek mamy wolne, a we wtorek zaczynamy treningi przed finałem Serie A1. Na imprezowanie przyjdzie pora po zakończeniu rozgrywek.
- Przyjdzie też czas na podejmowanie decyzji. Kilka tygodni temu zdradził mi pan, że zastanawia się nad zmianą klubu. A dziś?
- Dalej się zastanawiam co zrobić w przyszłym sezonie. Jestem bardzo zadowolony, że trafiłem do Itasu i spędziłem tam dwa lata, ale są rzeczy nad którymi muszę się zastanowić. Na pewno będę rozmawiał z włodarzami, bo chciałbym grać. Na pewno też to zwycięstwo w LM będzie jakąś kartą przetargową, bo udowodniłem, że jestem w stanie poprowadzić zespół do zwycięstwa. Czy zostanę w Trento? Najpierw skoncentruję się na tym, żeby jak najlepiej zagrać 9 maja w Bolonii i zdobyć z drużyną scudetto.
- Jeśli sztuka się uda, pewnie znów przybędzie wam wrogów, bo Trento nie jest szczególnie lubianym we Włoszech klubem.
- A w Polsce lubi się Bełchatów? To działa dokładnie tak samo. Jak się wygrywa, odnosi sukces, to reszta zawsze chce pokonać tego najlepszego. Tymczasem wystarczy porozmawiać z z Radstinem Stojczewem albo prezesem Trento - oni mają fantastyczną wizję budowania zespołu. W każdym innym miejscu człowiekowi, który chce zbudować jeszcze lepszą drużynę kazaliby stuknąć się w głowę, a oni wciąż główkują co by tu jeszcze ulepszyć.
- Mówi się też o braku dobrej współpracy pomiędzy panem a Matejem Kazijskim - szczególnie po półfinałowych pojedynkach z Maceratą.
- Bo dużo kiwał? Ludzie z zewnątrz nie zawsze rozumieją naszą taktykę. To jak grał Matej było spowodowane jego zmęczeniem - stąd też częste zmiany z Herpe. Po drugie natomiast, wynikało z systemu naszej gry. Znamy się doskonale, wiemy kto jakie piłki lubi, jakie powinien dostawać w danym meczu. To jest właśnie nasza siła.
- Od początku podkreślał pan, że Trento to był dobry wybór. Co dały panu te dwa lata spędzone w najlepszej drużynie świata?
- Słyszałem na temat swoich wyborów wiele gorzkich słów, że zrobiłem błąd idąc do Trento. W niedzielę pokazałem, że ten wybór był słuszny. Doszedłem na jakiś poziom i jestem mądrzejszy o to, co trzeba robić by ten poziom utrzymać, a czego unikać. Wszystkie dotychczasowe doświadczenie w mojej karierze - Grecja, Turcja, Rosja, Włochy teraz procentują. Jestem dojrzalszy, dorosłem jako człowiek i jako zawodnik.
- To z kolei zaprocentowało powrotem do reprezentacji narodowej. Jak pan widzi swoje szanse?
- Wszystko zależy od trenera i zespołu - jak będziemy razem funkcjonować. Ja robię wszystko, żeby grać dla reprezentacji i mam nadzieję, że swoją grę będę mógł sprzedawać również tam. I nie tylko grę - bo to też przecież jest istotne.