Marko Ivović: Drzyzga to jeden z najlepszych rozgrywających na świecie
Spędził w Polsce tylko dwa sezony, ale zdążył zaskarbić sobie serca kibiców. W tym roku był blisko powrotu do PlusLigi, jednak ostatecznie przedłużył kontrakt z Lokomotiwem Nowosybirsk, w którym występuje wspólnie z Fabianem Drzyzgą. Niedawno gościł z reprezentacją Serbii w Krakowie, a już z kilka dni, w Bari spróbuje spełnić jedno ze swoich sportowych marzeń.
PLUSLIGA.PL: Na konferencji prasowej podczas memoriału Wagnera zaskoczył pan wszystkich odpowiadając na pytania po polsku…
MARKO IVOVIĆ: Rozegrałem dwa sezony w Asseco Resovii Rzeszów, a w minionym roku grałem z Fabianem Drzyzgą w Rosji i też porozumiewaliśmy się po polsku. Mam więc trochę praktyki. Czasami wprawdzie wychodzi z tego niezły mix, bo nie zawsze udaje mi się płynnie przechodzić z rosyjskiego na polski i przekręcam słowa, ale staram się.
Kto mówi lepiej po polsku - pan czy Srećko Lisinac?
MARKO IVOVIĆ: Jemu wydaje się, że on mówi lepiej, a ja mam przekonanie, że to mój polski jest lepszy. Jeszcze tego nie skonfrontowaliśmy, ale kiedyś pewnie spróbujemy.
Obydwaj graliście w Polsce i obydwaj macie tutaj liczne grono zwolenników - tak wśród kibiców, jak i dziennikarzy. Jak to się robi?
MARKO IVOVIĆ: Muszę przyznać, że przez te dwa lata nawiązałem w Polsce wiele znajomości, które przetrwały do dziś. Trochę wynika to chyba z serbskiej natury, czy może raczej sposobu bycia, bo jesteśmy ludźmi kontaktowymi, otwartymi, lubimy zawierać nowe znajomości, szczególnie gdy zmieniamy miejsce bądź kraj zamieszkania. Tak się złożyło, że w Polsce trafiłem na równie otwarte osoby o dobrym sercu, które gdy tylko potrzebowałem pomocy, zawsze były blisko.
W Rosji trafił pan na równie przyjazny grunt?
MARKO IVOVIĆ: Nie, tam jest zupełnie inaczej. Rosjanie są raczej zamknięci w sobie i ciężko jest ich otworzyć. To jednak diametralnie inna kultura, ale ja ich rozumiem i nie mam z tym najmniejszego problemu.
Jednak przedłużył pan kontrakt w Rosji, choć podobno była oferta z Asseco Resovii?
MARKO IVOVIĆ: Tak, to prawda. Nie dogadaliśmy się z prezesem Ignaczakiem. Gdy prowadziłem rozmowy z „Igłą”, to w Rzeszowie było jeszcze zbyt dużo niewiadomych, za wiele pytań, na które prezes nie potrafił mi odpowiedzieć. Z kolei w Rosji wszystko było klarowne, pełna stabilizacja. Uznałem więc, że mając tę stabilizację nie ma sensu ryzykować przenosin do miejsca, które wprawdzie znam bardzo dobrze, ale nie wszystko jest tam jeszcze oczywiste.
W zeszłym roku z kolei miał pan ofertę z Jastrzębskiego Węgla. Polski klub chyba nie był w stanie konkurować finansowo z Lokomotiwem Nowosybirsk?
MARKO IVOVIĆ: W Rosji pieniądze są większe i na pewno jest to argument, bo w końcu utrzymujemy się z grania w siatkówkę, jednak w moim przypadku nie były czynnikiem decydującym. Miałem jakieś tam swoje idee, o których rozmawiałem z włodarzami jednego i drugiego klubu. Wiedziałem też, że w Rosji będę miał okazję ponownie grać z Fabianem Drzyzgą i nie ukrywam, że miało to spore znaczenie. Kocham siatkówkę, chcę się nią cieszyć i także pod tym kątem dokonuję wyborów. Wydaje mi się, że dobrze zdecydowałem i oby ten kolejny sezon to potwierdził. Gdybym chciał wyłącznie zarabiać, to pewnie pojechałbym do Chin albo do Kataru.
Przyjaźnicie się z Fabianem Drzyzgą?
MARKO IVOVIĆ: Chyba mogę tak powiedzieć. Fabian jest jednym z najlepszych rozgrywających na świecie. Gdy przychodzisz do nowego zespołu, kluczowe jest zgranie się z rozgrywającym. Czasami trwa to bardzo długo, nawet 2-3 miesiące, a z Fabianem poszło bardzo szybko. Bardzo dobrze grało nam się razem w Rzeszowie, a w Nowosybirsku tylko odświeżyliśmy pewne schematy i wszystko szło płynnie. Z tego też powodu początek sezonu w Lokomotiwie był dla mnie spokojniejszy niż bywa wtedy, gdy gram z zupełnie nowym rozgrywającym.
Lokomotiw to pana drugi klub w Rosji, po Biełogorie Biełgorod. To dwa zupełnie różne ośrodki siatkarskie. Który jest panu bliższy?
MARKO IVOVIĆ: Różnią się absolutnie wszystkim. Biełgorod ma spore tradycje siatkarskie, grali tam najlepsi siatkarze tego kraju. Gdy podpisałem z nimi kontrakt, w drużynie byli m.in. Siergiej Tietiuchin i Dima Muserski. Nie ukrywam, że te dwa nazwiska wystarczyły, by bez wahania przyjąć ofertę. Nie każdy dostaje w życiu szansę, by stanąć po jednej stronie boiska z tak znakomitymi graczami. Tietiuchin to jeden z najwybitniejszych siatkarzy w historii, wielka osobowość, świetny charakter. Z kolei w Nowosybirsku są znacznie lepsze warunki życia - duże, ładne miasto. Jest trochę zimno, ale w klubie panuje bardzo dobra atmosfera, jest znacznie lepsza organizacja niż w Biełgorodzie. Każde z tych miejsc ma jakieś plusy i minusy, szanuję je obydwa, ale moim zdaniem lepiej jest w Nowosybirsku.
Chociaż ten poprzedni sezon wcale nie był dla was łatwy. Zajęliście 5. miejsce, poniżej oczekiwań włodarzy.
MARKO IVOVIĆ: Mieliśmy trochę problemów, ale także swoje szanse w ćwierćfinale, w którym mierzyliśmy się z Zenitem Sankt Petersburg. Mogliśmy wygrać dwa pierwsze mecze, ale….nie wiem co się stało. Pozostał smutek, bo nie wszystko było w porządku, jednak o tym chyba lepiej nie mówić. W zespole jest dużo osób i każda z nich ma swoje zdanie, ale powinniśmy być razem. Zawsze powtarzam, że jeśli czternastu zawodników, którzy tworzą drużynę ma jeden wspólny cel, to znacznie łatwiej go osiągnąć niż wtedy, gdy każdy ma coś swojego do ugrania. Ale OK, było jak było. Teraz przed nami nowy sezon, tylko kilka zmian w zespole i mam nadzieję, że będzie lepiej.
No właśnie. Niewiele zmian, a po zakończeniu sezonu działacze zapowiadali niemal trzęsienie ziemi. Były głosy o odejściu trenera, Fabiana Drzyzgi, także pana. Wszyscy jednak zostaliście.
MARKO IVOVIĆ: Praktycznie tuż po nowym roku zaczęły się spekulacje i można było usłyszeć tysiąc różnych transferowych wersji, ale już pod koniec sezonu mówiono, że ja i Fabian zostajemy. Zresztą obydwaj przedłużyliśmy kontrakty dość wcześnie. Ostatecznie odszedł tylko drugi trener, Alessandro Piroli, szczerze mówiąc nawet nie wiem z jakiego powodu.
Plamen Konstantinow to typowo bałkański temperament. Dogadujecie się jakoś?
MARKO IVOVIĆ: Tak, trochę po rosyjsku, trochę po serbsku i trochę po bułgarsku (śmiech). A mówiąc serio, generalnie jest OK. O trenerach, z którymi pracuję zawsze staram się myśleć i mówić jak najlepiej. Każdy szkoleniowiec ma swój styl, a podstawą do oceny jego pracy są wyniki zespołu. Zresztą w ten sam sposób ocenia się także nas, zawodników.
Na początku minionego sezonu dochodziły z Rosji słuchy, że między Konstantinowem a Drzyzgą są pewne tarcia. Były faktycznie?
MARKO IVOVIĆ: Nie. Mnie się wydaje, że akurat między nimi od początku było dobre porozumienie, chyba jedno z najlepszych w całej drużynie. Podczas jednego z meczów wydarzyła się dziwna sytuacja, która jednak dotyczyła drugiego rozgrywającego, nie Fabiana. Trener dał mu wskazówki co robić, ale ten zagrał po swojemu i była mała awantura. Tyle, że dziennikarze albo źle to odczytali, albo zmienili fakty i zrobił się niepotrzebny hałas.
To prawda, że przed zbliżającymi się rozgrywkami dostaliście wyraźne dyspozycje od włodarzy, że ma być medal?
MARKO IVOVIĆ: Kiedy grałem w Rzeszowie, też oczekiwania były konkretne: medal. Tak samo jest w Nowosybirsku. Są kluby, wśród nich Lokomotiw, które stawiają sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Zawsze. Dla mnie to naturalne. Na pewno w tym roku presja będzie trochę większa niż w poprzednim. Będzie też więcej meczów do rozegrania, bo wystąpimy także w pucharach europejskich. Dlatego kluczowe będzie zdrowie.
- W tym roku rozgrywki ligowe będą wyglądać inaczej niż poprzednie, tak samo zresztą jak w każdym sezonie olimpijskim. Spotkań będzie podobna liczba, ale z niektórymi zespołami zagramy tylko u siebie, albo tylko na wyjeździe. No i liga skończy się wcześniej niż zazwyczaj. Czy ten nowy system jest fajny? Wszystko zależy od tego, z jakim rezultatem zakończymy sezon. To oczywiście tak pół żartem.
Rozmawiamy tydzień przed najważniejszym turniejem tego sezonu reprezentacyjnego. „Olimpiada” to słowo odmieniane aktualnie przez wszystkie przypadki…
MARKO IVOVIĆ: Oj tak. Ja nie miałem jeszcze okazji walczyć na igrzyskach olimpijskich, ale moi koledzy z drużyny już tak. To najważniejszy turniej dla sportowców, każdy marzy o olimpijskim medalu. My na razie marzymy o kwalifikacji, szczególnie mając w pamięci to, co wydarzyło się niespełna cztery lata temu. Ostatnio dopadły nas małe kłopoty zdrowotne. Na szczęście Marko Podrascanim wrócił i pokazał, że może grać, a to bardzo ważny dla nas zawodnik. Uraz ma także Milan Katić, nie wiem czy zdąży się wyleczyć. Ktokolwiek wybiegnie na boisko podczas kwalifikacji w Bari, musi dać z siebie nie sto procent, ale sto dwadzieścia. Teraz jesteśmy w lepszej sytuacji niż cztery lata temu, gdy mieliśmy tylko jedną szansę na awans.
Wspominacie jeszcze Berlin i ten pechowy turniej? Jakie wyciągnęliście wnioski?
MARKO IVOVIĆ: Ja pamiętam ten turniej bardzo dobrze. Cóż, największym problemem był chyba zbyt krótki okres przygotowań do tej rywalizacji. Nie mieliśmy czasu, by porządnie potrenować, były pewne problemy techniczne. Kilka miesięcy później graliśmy już bardzo dobrze, wygraliśmy Ligę Światową. Mam nadzieję, że za tydzień będziemy właśnie tą drużyną z Final Six Ligi Światowej 2016, a nie z Berlina. Mamy potencjał, bardzo dobrze przepracowaliśmy lato, oby tylko zdrowie dopisało.