Matej Cernic: Skra chciała, ale zrezygnowała
Jedna z największych gwiazd reprezentacji Włoch. Po rocznej przerwie, w bardzo dobrym stylu powraca do kadry, by swoim doświadczeniem, spokojem i nietuzinkowym kunsztem wesprzeć mniej ogranych kolegów w walce o Final Six LŚ, a potem o prymat w europejskim czempionacie.
Jedyny włoski siatkarz, który spróbował swoich sił w zagranicznych ligach. Z Iraklisem Saloniki wygrał Puchar i Superpuchar Grecji, z Fakiełem Nowy Urengoj Puchar CEV, a z Dynamem Moskwa mistrzostwo Rosji. Kilkakrotnie przymierzał się też do gry w polskiej lidze. Nigdy jednak nie otrzymał na tyle konkretnej propozycji, by bez wahania złożyć podpis na kontrakcie.
- PlusLiga: Matej Cernic sam meczu nie wygra - tak można chyba podsumować II spotkanie LŚ z USA?
- Matej Cernic: Zwłaszcza, że nie jestem w najwyższej dyspozycji. Wciąż borykam się z drobnym urazem kolan i choć w drugim meczu z USA zagrałem w większym wymiarze, nie jestem jeszcze w pełni sił. Cóż, próbowaliśmy dorównać Amerykanom, ale czegoś zabrakło, nie byliśmy w stanie utrzymać równego rytmu gry. Niemniej zagraliśmy lepiej, niż w pierwszym pojedynku, we Florencji.
- Spotkania z USA zostały przegrane po twardej walce, a co się stało tydzień temu, w drugim pojedynku z Chinami?
- Nie mam pojęcia, nie zdołaliśmy sobie odpowiedzieć na to pytanie. Taka jest siatkówka - jednego dnia grasz koncert, a drugiego, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu ogarnia cię niemoc. Teraz mamy już na koncie trzy porażki i właściwie zamkniętą drogę do Belgradu. Oczywiście nie znaczy to, że składamy broń. Teoretycznie, wciąż możemy zająć co najmniej drugie miejsce. Jest tylko jeden warunek...musimy w końcu zacząć grać na przyzwoitym poziomie.
- Final Six w Belgradzie nie jest chyba najważniejszym celem w tym sezonie?
- Może nie najważniejszym, ale bardzo istotnym, bo awans miałby niemałe znaczenie psychologiczne przed wrześniowymi mistrzostwami Europy. Na pierwszym zgrupowaniu przed Ligą Światową trener Anastasi zapowiedział, że tegoroczne rozgrywki traktujemy bardzo poważnie i istotnym dla niego celem jest awans do Final Six. Zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie to spore wyzwanie, bo grupa jest silna, a my jesteśmy na etapie przebudowy drużyny. Właściwie tworzymy zupełnie nowy team, oparty o mniej doświadczonych graczy. Rozpoczęliśmy bardzo dobrze, ale wpadka z Chinami podcięła nam skrzydła.
- Wraca pan do reprezentacji po dłuższej przerwie. Dlaczego nie było pana na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie?
- W roku olimpijskim musiałem zrezygnować z występów w kadrze, bo przeszedłem operację kolana i konieczna była dłuższa rekonwalescencja. W niedawno zakończonym sezonie, po powrocie z Rosji długo dochodziłem do formy, miałem wzloty i upadki i dlatego bardzo się cieszę, że trener Anastasi mi zaufał i powołał do swojej kadry.
- Spędził pan w Rosji dwa sezony, zdobył z Dynamem mistrzostwo kraju, a potem zdecydował się wrócić do Włoch - dlaczego?
- Wyłącznie ze względów zdrowotnych. Rosja siatkarsko daje wiele - wysoki poziom rywalizacji, całą plejadę zawodników z najwyższej półki, dobrych szkoleniowców, niezłą organizację. Szwankuje natomiast opieka medyczna i to bardzo. Nie ma tak dobrych specjalistów, jak we Włoszech, dlatego postanowiłem wrócić i poddać się operacji w kraju.
- Jak pan wspomina pobyt w Rosji?
- To były dwa, dość trudne lata. Pierwszy sezon, w Fakiele Nowy Urengoj był udany i satysfakcjonujący - wygraliśmy Puchar CEV. Drugi, w Dynamie Moskwa był dla mnie stracony, bo właściwie od początku dolegały mi problemy z kolanami.
- W tym roku żaden zagraniczny klub nie skusił pana swoją ofertą?
- Co roku mam kilka propozycji z różnych stron świata, również z Polski, ale nigdy nie były zbyt konkretne. Podobnie w tym sezonie. Zgłosili się do mnie działacze Skry Bełchatów, złożyli ofertę, ale potem zamilkli. Szkoda. Teraz podpisałem dwuletni kontrakt z Perugią, więc ewentualny przyjazd do Polski muszę odłożyć w czasie. Macie coraz silniejszą ligę, która poważnie konkuruje z włoską i rosyjską. To na pewno wielki atut Polski.
- Jest pan jedynym włoskim graczem, który zdecydował się na wyjazd z kraju. Co pana do tego skłoniło?
- Wypadałoby powiedzieć, że lubię nowe wyzwania, że jestem żądny nowych wrażeń, doświadczeń i tak dalej. To po części prawda, ale głównym powodem mojego wyjazdu z Italii był brak propozycji od rodzimych klubów. Byłem po beznadziejnym sezonie w Modenie i żaden włoski klub mnie nie chciał. Zgłosił się natomiast Iraklis Saloniki z niezłą ofertą. Skorzystałem z niej i nie żałuję. Do Rosji z kolei wybrałem się wyłącznie ze względu na sumę kontraktu.
- Spodziewałam się jeszcze innej odpowiedzi...
- Że nie jestem typowym Włochem? Oczywiście płynie we mnie słoweńska krew, po dziadkach, ale ja urodziłem się w Italii i...chyba czuję się Włochem. Ze względu na bliskie sąsiedztwo Słowenii i Gorizii - miasta, z którego pochodzę pewnie mam wiele naleciałości słoweńskich. Ale podobnie jest np z mieszkańcami Trento, którzy przejęli pewne cechy najbliższych sąsiadów, Austriaków. Ze względu na bliskość innych kultur i języków, być może jesteśmy bardziej otwarci i chętni do poznawania nowego.
- A dlaczego pozostali nie są?
- Włosi są bardzo "mammoni” - przywiązani do mamy i rodzinnego domu. Trudno im się wyrwać z najbliższego otoczenia, tym bardziej jeśli sami mają już żony i dzieci. Generalnie chyba nie lubimy zbyt radykalnych zmian. Poza tym, tylko szaleńcy decydują się na przenosiny z ciepłej, przyjaznej Italii do zimnej i niezbyt przyjaznej Rosji... Ja nie mam rodziny, zobowiązań, więc było mi łatwiej. Z drugiej strony, mój kolega z kadry, Cisolla bardzo chciał rok temu wyjechać do Rosji, ale jego macierzysty klub, Treviso nie zgodził się na rozwiązanie kontraktu.
- Rozmawiałam o tym z Cisollą i mówił, że to pan bardzo go namawiał na wyjazd do Rosji.
- Może nie namawiałem, ale przedstawiłem w miarę obiektywnie sytuację. Tak naprawdę najważniejszym czynnikiem, który decyduje o tym gdzie gramy są pieniądze. Kariera sportowca jest krótka i musimy myśleć o zabezpieczeniu swojej przyszłości. Można pięknie mówić o ideałach, rozwoju i ambicjach, ale najważniejsze jest, by zadbać o swoją przyszłość. Rosjanie oferowali sporo. Teraz, w dobie kryzysu nie jest już tak kolorowo.
- We Włoszech nie ma kryzysu?
- Jest. Władze naszej ligi obudziły się dwa miesiące temu i wprowadziły pewne regulacje. Ma to rozwiązać problem w sposób odczuwalny, ale nie drastyczny, Żeby zatrzymać dobrych zawodników w Serie A, a co za tym idzie, zapewnić wysoki poziom rozgrywek, władze naszej ligi zaproponowały obcięcie kontraktów wszystkim siatkarzom po równo - 15%. To, ich zdaniem wystarczy, by włoskiej siatkówki nie dosięgnął kryzys. Jeśli będzie inaczej, to pewnie śladem zagranicznych kolegów będziemy szukać pracy na bardziej stabilnych rynkach.