Matej Kazijski: mój powrót do kadry oznaczałby zmiany
Jeden z najlepszych przyjmujących na świecie opowiada w rozmowie z PlusLigą o realiach w bułgarskiej siatkówce i włoskim Trento - klubie, w którym gra już szósty sezon, i z którym wygrał wszystkie najcenniejsze trofea.
PlusLiga: Jesteśmy po fazie grupowej Ligi Mistrzów. Polskie drużyny, ZAKSA i Resovia ani razu nie zdołały wygrać z włoskimi. Dlaczego?
Matej Kazijski: Trento konfrontowało się z ZAKSĄ, więc pozwoli pani, że skupię się tylko na tej rywalizacji. W drugim meczu, w Kędzierzynie rywale długo grali na podobnym poziomie jak my, sprawili nam sporo kłopotów. Chociaż w dwóch pierwszych partiach dominowaliśmy, nie poddali się i zaatakowali - to świadczy, że są klasową drużyną. Przeciwko takim przeciwnikom zawsze gra się ciężko.
- Gramy dobrze, ale ciągle przegrywamy z włoskimi rywalami, szczególnie w meczach o stawkę. Co czyni różnicę?
- Trudno powiedzieć, bo nic nie wiem o taktyce czy treningach polskich zespołów. Ale myślę, że niebagatelną rolę odgrywa poziom rozgrywek krajowych, a ten wciąż jest wyższy w Italii niż w Polsce. Nigdy oczywiście nie grałem w PlusLidze, ale rozmawiałem z wieloma ludźmi i słyszałem mnóstwo opinii, że Serie A1 jest najsilniejszą ligą w Europie. Gramy więcej meczów na tym najwyższym poziomie, wiemy jak zachowywać się w walce o stawkę. Jeśli chodzi o Trento - bardzo pomaga nam świadomość, że we Włoszech jesteśmy najlepsi - to dodaje pewności i przekonania w europejskich pucharach. Poza tym, wyniki są pochodną bardzo ciężkiej pracy i świetnego przygotowaniu fizycznego czy taktycznego. Mamy w drużynie bardzo dobrych zawodników, tworzymy świetną, rozumiejącą się grupę ludzi z mocnymi charakterami. Kłopoty nas cementują, nie demobilizują. Ciężko nas złamać i nawet jeśli przeżywamy trudne chwile na boisku, potrafimy się otrząsnąć i przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. To z kolei buduje pewność własnych poczynań.
- To pana szósty sezon w Trento. Rzadko zdarza się tak długi staż w jednym klubie. Nie czuje pan potrzeby zmian?
- Na razie wygrywamy, więc nie… A poważnie mówiąc, czuję się w Trento jak w domu. Nie chodzi wyłącznie o zespół, także o miasto, ludzi wokoło. Wciąż czuję satysfakcję z pracy, którą wspólnie wykonujemy, wciąż czerpię radość z każdego wygranego meczu - dopóki te uczucia są mi dane, nie ma potrzeby myśleć o zmianach.
- Fakt, że pozostaje pan w przyjacielskich relacjach z Radostinem Stojczewem ma znaczenie?
- Dobrze jest mieć pozytywne relacje z trenerem, ale jak pewnie pani zauważyła nie raz, na boisku nie ma przyjaźni, jest trener i jest zawodnik, żadnej taryfy ulgowej Przyjaciółmi jesteśmy tylko poza boiskiem i to bardzo sobie cenię.
- Powiedział pan, że Trento wciąż wygrywa. To nie do końca prawda, bo w poprzednim sezonie nie zdobyliście scudetto i nie wygraliście Ligi Mistrzów. Jakie były reakcje w klubie?
- Mówiąc szczerze, to dało nam, zawodnikom takiego pozytywnego „kopa” do walki, podrażniło naszą ambicję i spowodowało, że chce nam się jeszcze bardziej. W klubie oczywiście było rozczarowanie, bo nie mogło być inaczej. Ale nie było paniki czy jakiejkolwiek nagonki. Scudentto przegraliśmy po twardej walce. Choć mnie osobiście idea V-day niespecjalnie się podobała i cieszę się, że w trwającym sezonie wracamy do starych, sprawdzonych zasad.
- Liga Mistrzów czy scudetto - co dla was, siatkarzy jest ważniejsze w trwającym sezonie?
- Obydwa cele są jednakowo ważne i mocno będziemy się o nie bić. Rok temu przegraliśmy jedno i drugie i bardzo chcielibyśmy odzyskać obydwa złote krążki.
- Finał LM zorganizuje Lokomotiw Nowosybirsk. Jest pan zwolennikiem „kupowania” turnieju finałowego?
- Może nie do końca jest to fair. Ale pamiętajmy, że gospodarz Fnal Four wykłada całkiem sporą sumę na organizację turnieju, trudno więc żeby nie mógł w zamian czerpać jakichś korzyści. Ominięcie fazy play off LM jest sporą ulgą dla gospodarzy, bo zamiast podróżować w środku tygodnia po Europie, mogą skupić się na regularnych treningach. Czy to zbyt wysoka nagroda za wyłożenie pieniędzy na przygotowanie turnieju? Nie mnie osądzać. Od wielu lat taka prawidłowość istnieje i jakoś nikt specjalnie nie protestuje. Tak czy inaczej, żeby wygrać LM, trzeba pokonać dwóch bardzo silnych rywali.
- Po raz pierwszy od wielu lat nie grał pan latem w kadrze. Jaki wpływa miała ta przerwa na pana dyspozycję?
- Przede wszystkim, wypocząłem fizycznie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem taki komfort i dla mojego klubu to z pewnością odczuwalna różnica. Wziąłem udział w pełnym cyklu przygotowań do sezonu i przystąpiłem do rozgrywek bez najmniejszego bagażu zmęczenia. Różnica jest ogromna, proszę mi wierzyć.
- To całe zamieszanie z bułgarską kadrą nie odbiło się na pana psychice?
- Początkowo bardzo negatywnie wpłynęła na mnie ta sytuacja, czułem się fatalnie, ale teraz mam to już poza sobą.
- Minęło kilka miesięcy, Co teraz pan czuje - złość, żal, rozczarowanie?
- Przede wszystkim rozczarowanie. Wszystko co wtedy powiedziałem, było prawdą. I przykro mi, że nikt w federacji, ani a naszym kraju tym się nie przejął, kompletnie nic się nie zmieniło. To jest najbardziej frustrujące. Normalnie, jeśli takie rzeczy wypływają do wiadomości publicznej, nie pozostają bez echa. W żadnym innym kraju osoby, które zachowują się tak jak działacze bułgarskiej federacji i robią to co oni robią, po wyjściu na jaw tych faktów nie utrzymałyby swoich stanowisk. U nas wszystko zostało zamiecione pod dywan. Taka jest bułgarska rzeczywistość i bardzo mi przykro z tego powodu.
- Pana decyzję mocno wsparli kibice. A prasa? Media panu pomagały?
- Kibice wspierali mnie od początku, bo oni są dobrymi obserwatorami i doskonale rozumieją co się dzieje. Tym bardziej jest to dziwne, że przy tak mocnej reakcji kibiców, którzy swój protest kontynuowali także podczas finału Ligi Światowej w Sofii, nikt głębiej nie zajął się tym tematem. Może gdyby prasa bardziej naciskała. Tymczasem media się podzieliły - jedni wsparli proces zmian, inni byli przeciwko. Prawda jest taka, że żaden z prominentnych działaczy, którzy mogliby mieć realny wpływ na zmiany mnie nie poparł . Bo i po co, skoro z obecnej sytuacji czerpią korzyści. Miałem nadzieję na interwencję polityków, bo uważam, że ta sprawa powinna być rozwiązana za pośrednictwem rządu.
- Może gdyby razem z panem inni zawodnicy zrezygnowali z gry w kadrze, tym wszystkim działaczom otworzyłyby się oczy?
- Nie sądzę. I tak naprawdę, nie chciałem, żeby to zrobili. To był bardzo szczególny moment dla drużyny narodowej, wywalczyliśmy awans olimpijski i ich rezygnacja mogłaby kompletnie zniszczyć to, na co ciężko zapracowaliśmy. Kadra mogłaby się rozsypać, a dla tych młodych chłopaków byłby to dramat i na pewno nie byłoby tak świetnego występu na IO - bo uważam, że moi koledzy zaprezentowali się w Londynie świetnie. Ja mam jakąś tam pozycję, gram w dobrym klubie, mogłem sobie na to pozwolić. Szkoda tylko, że to poświęcenie nic nie dało.
- Zmienił się za to selekcjoner kadry narodowej. Rozmawiał pan już z Camillo Placim?
- Tak, ale wyłącznie na gruncie towarzyskim. Znamy się bardzo długo, bo wiele lat pracowaliśmy razem i wciąż jesteśmy przyjaciółmi. Ale jeśli chce pani zapytać czy wrócę do kadry, dziś nie odpowiem, jest za wcześnie.
- A chciałby pan wrócić?
- Bardzo bym chciał. Nawet nie wyobraża sobie pani jak trudno było mi podjęć decyzję o odejściu tuż przez Igrzyskami Olimpijskimi. Każdy siatkarz marzy o olimpijskim medalu. Ale miałem nadzieję, że uda się coś zmienić. Złudną. Mój powrót do kadry musiałby wiązać się ze sporymi zmianami w bułgarskiej federacji. W innym wypadku tamta decyzja i tamto ryzyko poszłyby na marne.
Powrót do listy