Matej Kazijski: nowy klub, ale starzy znajomi
- Aby wszystko zaczęło funkcjonować jak należy, potrzeba jakichś trzech, czterech miesięcy - twierdzi bułgarski przyjmujący, pytany kiedy Stycznia Szczecin pokaże pełnię swojego potencjału. Mówi też o roli Radostina Stojczewa w zespole i w jego karierze sportowej oraz o tym, czy słynny Bułgar zamierza odebrać trenerski fotel Michałowi Gogolowi.
PLUSLIGA.PL: W przeszłości wiele razy mówił mi pan, że chciałby zagrać w PlusLidze, ale nigdy nie dostał oferty. W końcu się udało.
MATEJ KAZIJSKI: Stało się tak dzięki Łukaszowi Żygadło, który jako pierwszy porozumiał się ze Stocznią Szczecin. A że jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi, zadzwonił do mnie i spytał czy jestem zainteresowany nowym projektem, który tam powstał. Powiedziałem, że oczywiście i powoli, krok po kroku zacząłem rozmowy z klubem. Został zbudowany bardzo dobry zespół, ale potrzebujemy czasu, żeby się dotrzeć. Tak naprawdę, dopiero od dwóch tygodni pracujemy w komplecie, a to za mało, by pokazać pełnię swojego potencjału i siły. Na pewno jeszcze zaprezentujemy bardzo dobrą siatkówkę.
Jak pan wspomniał, w Szczecinie powstał nowy projekt. Nowe zawsze wiąże się z ryzykiem. Nie miał pan wątpliwości?
MATEJ KAZIJSKI: Szczerze mówiąc, nie. To nowy pomysł, nowa drużyna, ale większość ludzi, którzy się z nią związali znałem od lat, wiedziałem z kim będę pracował i czego mogę się spodziewać. Muszę pani powiedzieć, że od pierwszego dnia pobytu w Szczecinie, czułem się tam bardzo komfortowo. Teraz potrzebujemy tylko wygrywać, jak najwięcej, żeby zbudować pewność siebie jako zespół.
Po kilku latach przerwy znów pracuje pan wspólnie ze swoim przyjacielem, Radostinem Stojczewem.
MATEJ KAZIJSKI: Tak, po trzech latach przerwy znów budujemy coś wspólnie, mam nadzieję, że równie skutecznie jak w Trento. Nie ukrywam, że to także przekonało mnie do podpisania kontraktu ze Stocznią Szczecin, bo Rado doskonale wie jak zorganizować pracę w klubie i jest profesjonalistą w każdym calu. Wydaje mi się, że rola dyrektora sportowego to dla niego fajne wyzwanie i mam wrażenie, że jest zadowolony z tej nowej funkcji. Chociaż ciągle „narzeka”, że ma znacznie mniej pracy do wykonania niż jako szkoleniowiec.
Naprawdę jest zadowolony? Moim zdaniem ten człowiek jest stworzony do pracy w charakterze szkoleniowca i mam wrażenie, że bardzo mu tego brakuje. W Jastrzębiu-Zdroju widziałam, że podczas rozgrzewki ciągnęło go do „trenerskich” obowiązków.
MATEJ KAZIJSKI: Kiedyś usłyszałem od jednego Bułgara zabawną wypowiedź na temat Stojczewa. Powiedział, że gdyby wybuchła wojna, to chciałby, żeby Rado był generałem w jego armii, więc może coś w tym jest. Ale to też człowiek, który ze wszystkich swoich obowiązków wywiązuje się perfekcyjnie. Zobaczymy jak to będzie, na razie wszystko powoli zmierza ku dobremu.
- Przyznam, że nie zwróciłem uwagi na to czy był w jakiś sposób aktywny podczas rozgrzewki, czy dawał wskazówki chłopakom. Na pewno natomiast ja otrzymuję od niego mnóstwo rad, ale dzieje się tak wyłącznie dlatego, że jak już wspomnieliśmy, przyjaźnimy się do wielu lat i nikt nie zna mojego organizmu tak dobrze, jak on. Podczas rozgrzewki często więc zerkam w jego stronę, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko wykonuję prawidłowo.
Czyli Radostin Stojczew nie będzie chciał odebrać posady Michałowi Gogolowi?
MATEJ KAZIJSKI: Na pewno nie ma takiego planu, ale co stanie się w przyszłości, tego nie wiem. Na chwilę obecną plan jest taki, że ma służyć radą i pomocą Michałowi Gogolowi, jeśli oczywiście zajdzie taka potrzeba, a przede wszystkim dbać o rozwój i przyszłość klubu.
A propos Michała Mieszko Gogola, pracował pan już kiedyś z trenerem młodszym od siebie? Jakie wrażenia?
MATEJ KAZIJSKI: Jestem pozytywnie zaskoczony, bo ma bardzo dużą wiedzę na temat siatkówki i rozmowa z nim to przyjemność. Doskonale zna się na swojej robocie, bardzo dobrze przygotowuje nas do meczów, na treningach wykonujemy naprawdę porządną pracę. Ale jak już powiedziałem, jest za wcześnie, by wyrokować na temat przyszłości zespołu i tego, jak ułoży nam się w PlusLidze. Z mojego doświadczenie wynika, że aby wszystko zaczęło funkcjonować jak należy, potrzeba jakichś trzech, czterech miesięcy. Wtedy zazwyczaj zawodnicy zaczynają się dobrze ze sobą rozumieć, stabilizuje się komunikacja na boisku. Tak więc uważam, że w okolicach nowego roku powinniśmy już wiedzieć na co stać tę nową drużynę.
Kolejną, dobrze panu znaną osobą w zespole jest Nikołaj Penczew. Myślałam, że po pana odejściu z bułgarskiej kadry, on zadomowi się w wyjściowej szóstce na lata, ale na razie nie zdołał potwierdzić swojego potencjału. Dlaczego?
MATEJ KAZIJSKI: Uważam nieco inaczej. Gdy zrezygnowałem z gry w reprezentacji, na przyjęciu było kilku zawodników, którzy grali rotacyjnie. Na przestrzeni paru ostatnich lat mieliśmy na tej pozycji sporo zmian. Dla drużyny było to dobre, bo taki podział zadań i obowiązków zdejmował presję z poszczególnych graczy. Natomiast już dla indywidualnych zawodników nie było to zbyt korzystne, ponieważ trudno było im złapać stabilizację. Prawdę mówiąc, jestem zbyt daleko od kadry, żeby powiedzieć czy był to efekt takiej ogólnej wizji drużyny narodowej, czy po prostu potrzeba chwili. Jedyne co mogę stwierdzić, to że te wszystkie rotacje miały swoje plusy i minusy.
Nie rozmawialiście wspólnie na temat bułgarskiej kadry?
MATEJ KAZIJSKI: Nie, nie poruszaliśmy tego tematu. To są przede wszystkim decyzje trenerów, wynikające z ich pomysłu na zespół. Szczerze mówiąc, dyskutujemy przede wszystkim na tematy dotyczące naszego aktualnego klubu, a trochę tego jest. Zresztą tutaj jest podobnie - jeszcze nie wiadomo jak potoczą się nasze losy i w jaki sposób każdy z zawodników będzie wykorzystywany w trakcie sezonu. Czas pokaże.
Wiem, że nie lubi pan rozmawiać o bułgarskiej kadrze, ale jestem przekonana, że jej losy leżą panu na sercu. Dlaczego jest coraz gorzej? Jak podsumowałby pan ostatni mundial?
MATEJ KAZIJSKI: Starałem się śledzić ostatnie wydarzenia, ale nie zawsze miałem możliwość, bo w trakcie mistrzostw świata trenowałem już w Szczecinie. Ciężko jednoznacznie ocenić to, co stało się minionego lata, choćby ze względu na całą masę kontuzji, które dotknęły zespół narodowy. Najdotkliwszą stratą był brak Cwetana Sokołowa, jednego z liderów drużyny. Jeśli traci się zawodnika na kluczowej pozycji, to w takim zespole jak nasz trudno jest uzyskać balans. Były próby zniwelowania tych strat, ale nie do końca się udały, choćby ze względu na kolejne kontuzje. Dlatego niełatwo było osiągnąć jakąś płynność w grze, a przede wszystkim znaleźć gracza niezawodnego na piłkach sytuacyjnych. W efekcie nie był to najlepszy dla nas turniej. Nie wiem zbyt wiele o relacjach wewnątrz zespołu, ale patrząc z zewnątrz i biorąc pod uwagę te wszystkie perypetie kadrowe wydaje mi się, że trudno było oczekiwać lepszego rezultatu.
Od osób związanych z bułgarskim środowiskiem siatkarskim usłyszałam niedawno, że wśród młodych adeptów siatkówki nie ma kultu ciężkiej pracy, że nie są za bardzo zainteresowani grą w kadrze narodowej, bo to wymaga poświęcenia, a niesie niewiele korzyści. Jakie jest pana zdanie?
MATEJ KAZIJSKI: Jak wspomniałem, nie mam aż tak głębokiej wiedzy na temat aktualnych realiów w bułgarskiej siatkówce i nie wiem, czy tak jest, ale wydaje mi się, że raczej nie. Moim zdaniem sytuacja w bułgarskich klubach, a tam głównie grają młodzi zawodnicy, nie jest aż tak intratna finansowo, szczególnie w porównaniu z tym, ile można otrzymać za grę w kadrze - to po pierwsze. Po drugie, reprezentowanie barw narodowych wiąże się z prestiżem, z możliwością pokazania się poza granicami kraju, konfrontacji z najlepszymi graczami i drużynami na świecie. To, według mnie, wystarczająca motywacja dla młodych siatkarzy, żeby grać w reprezentacji.
Jeśli dobrze pamiętam, wspólnie z Radostinem Stojczewem planowaliście założyć w Sofii szkółkę siatkarską dla młodzieży? Udało się?
MATEJ KAZIJSKI: Tak, ruszyliśmy dwa lata temu. Szkółka rozwija się całkiem dobrze, szkolimy młodzież w wielu 10-16 lat i prowadzimy już kilka grup wiekowych. Za mniej więcej miesiąc nasi adepci wezmą udział w turnieju dla grup młodzieżowych, co będzie fajnym sprawdzianem działań szkółki. Latem organizujemy obozy sportowe, w których czynnie uczestniczę. Ponieważ ciągle jeszcze uprawiam siatkówkę, mogę być aktywny w tej materii tylko latem. Oczywiście, kiedy tylko mam okazję być w Sofii, zaglądam do szkoły i staram się dać coś od siebie w każdy możliwy sposób. Mogę powiedzieć, że mamy w Bułgarii narybek siatkarski, utalentowaną młodzież, ale tych talentów nie ma aż tak dużo, jak byśmy chcieli. Najważniejsze jednak, że osobom, które przychodzą do naszej szkółki granie w siatkówkę sprawia przyjemność.
Powrót do listy