Mateusz Malinowski: rządzi trener, ja jestem szarą myszką
W minioną sobotę, w Olsztynie rozegrał bardzo dobry mecz w PlusLidze - pierwszy raz w dłuższym wymiarze. W sporej mierze przyczynił się do zwycięstwa Jastrzębskiego Węgla. W sobotę, tym razem w Młodej Lidze znów błyszczał na parkiecie. Zespół nie wygrał, ale 20-letni atakujący był jego najsolidniejszym filarem.
PlusLia: Zdążył pan choć trochę odpocząć po powrocie z Olsztyna? O której przyjechaliście do Żor?
Mateusz Malinowski: Wcześnie, bo około pierwszej w nocy. Czasu na wypoczynek było dość. Ale to nic nadzwyczajnego. Od listopada do stycznia bardzo często zdarzało się tak, że po wyjazdowym spotkaniu PlusLigi wracałem do Jastrzębia i grałem w Młodej Lidze. Trenujemy często, więc kondycyjnie jesteśmy dobrze przygotowani. Czasami może trochę brakuje świeżości - jak mnie w spotkaniu Młodej Ligi ze Skrą. Mieliśmy sporą przewagę w czwartym secie - 8 oczek i nie wiadomo dlaczego, odpuściliśmy - wszyscy, jak jeden mąż.
- W drużynie ML jest pan nie tylko najskuteczniejszym graczem, także przywódcą mentalnym. Widziałam, że często dawał pan rady kolegom.
- Jak sam czuję się dobrze na boisku, to staram się pomagać innym. Jeśli mamy dużo problemów na przyjęciu - a widzę to, bo biegam za nimi z tyłu i wiem gdzie rywale serwują - staram się pomóc ustawić do przyjęcia, coś podpowiedzieć. W Młodej Lidze to ja jestem tym starszym i ja muszę dawać z siebie najwięcej, wspomagać drużynę jak tylko potrafię.
- A w zespole seniorów kto jest najważniejszy? Kto rządzi, poza trenerem oczywiście?
- Oprócz trenerem rządzi...trener. Tylko trener jest szefem. Jest także kapitan i ma swoje prawa i obowiązki, ale to Lorenzo Bernardi jest najważniejszy. Poza tym, w drużynie jest wielu doświadczonych zawodników, którzy już coś osiągnęli i każdy doskonale wie co ma robić, nikt nikim nie rządzi i nie poucza. Najwyżej, nawzajem dają sobie wskazówki.
- Pana traktują jak niedoświadczonego młokosa czy jak partnera?
- U nas nie ma lepszych i gorszych, bardziej czy mniej równych. Na boisku wszyscy jesteśmy pełnoprawnymi członkami zespołu, jesteśmy kolektywem. Choć ja jestem raczej szarą myszką. W klubie są zawodnicy światowej klasy, dużo mi do nich brakuje i moje zdanie jest w hierarchii ważności ostatnie. Wykonuję polecenia tych, którzy są nade mną, a nade mną są praktycznie wszyscy.
- Do tej pory większość czasu spędzał pan na widowni. Pojedynek w Olsztynie był przełomowy?
- Było tak pół na pół. Trener wybiera do dwunastki zawodników w zależności od tego, jak przydadzą się na boisku. Np. środkowy zawsze zablokuje lepiej, niż ja i czasem taka jedna zmiana na blok może przesądzić o wyniku meczu. Jeśli rywal ma problemy z przyjęciem, trener stawia na tego z nas, kto lepiej zagrywa. Mamy piętnastu zawodników i każdy rywalizuje o miejsce w dwunastce. Z drugiej strony, trener stara się dawać szansę wszystkim graczom, którzy pracują na treningach, żeby każdy mógł "poczuć parkiet".
- To prawda, że pojawił się pan na boisku tylko dlatego, że trener chciał wprowadzić Roba Bontje - żeby nie przekroczyć limitu obcokrajowców?
- Do Olsztyna pojechaliśmy bez Michała Łasko. Na początku grał Ashlei Nemer i spisywał się dobrze, ale całemu zespołowi gra się nie kleiła. Trener musiał coś zmienić i postawił na Roba, żeby wzmocnić blok i na mnie, licząc, że poradzę sobie w ataku. Na treningach daję sobie radę, staram się wycisnąć z siebie sto procent. Gdy przyszedłem do Jastrzębia, widziałem kolosalną różnicę między mną, a innymi zawodnikami i chciałem szybko to nadrobić. Inaczej się nie da, jak tylko ciężką pracą.
- Na konferencji prasowej w Olsztynie trener bardzo pana chwalił. Co powiedział panu zaraz po meczu?
- Nic, bo nawet nie było okazji by porozmawiać. Po spotkaniu poszedł na konferencję, a mnie, o dziwo "obskoczyli" dziennikarze.
- O dziwo? Zagrał pan świetnie, uratował skórę zespołowi.
- Może i tak to wyglądało. Razem z Robem wnieśliśmy po prostu trochę świeżości na boisko, trochę dobrych bloków ustawiliśmy. Swoje zrobił też Michał Kubiak, który kończył sporo kontr. Ja szczęśliwie skończyłem kilka piłek no i jakoś poszło. Cieszę się, że udało nam się wygrać, bo mogło być zupełnie inaczej.
- Wspomniał pan wcześniej, że do Jastrzębia przyszedł ze sporymi brakami w wyszkoleniu. Czego brakowało najbardziej?
- Wcześniej nigdy nie robiłem siłowni. W Pile, gdy zawodnicy ćwiczyli na siłowni, ja w tym czasie byłem w szkole. Nie miałem czasu na przygotowanie fizyczne, bo musiałem skończyć liceum. Gdy tutaj w Jastrzębiu zacząłem porządnie ćwiczyć, przyszło więcej siły, trochę wyskoku. Osobny rozdział to technika. Miałem bardzo słabe palce i odbijanie palcami było moją zmorą. Granie z wysokiej piłki to kolejny temat. Obserwacja i ustawienie bloku - tu także miałem ogromne zaległości, nad tym ciągle zresztą pracuję...mnóstwo pracy jeszcze przede mną.
- Kto spośród starszych kolegów pomaga panu najbardziej?
- Jestem najmłodszy, najmniej doświadczony i tak naprawdę od każdego z kolegów czegoś się uczę, wszyscy dają mi wskazówki. Czasami nawet jest ich za dużo - w zależności od tego, ile zrobię błędów: środkowi mówią o bloku, Michał Łasko na temat ataku, a o obronie Paweł Rusek czy któryś z przyjmujących. Każdy coś tam dorzuca. Ja słucham, zbieram te uwagi i za setnym razem w końcu coś robię dobrze.
- W trakcie meczu zachowuje pan kamienną twarz, bez cienia emocji i zbędnych nerwów.
- Po pierwsze, staram się nie patrzeć na wynik. Gram i próbuję realizować założenia taktyczne. Cieszę się po zdobytych punktach, ale przez kolegów. Jakoś tak mam, że po tych zdobytych przez siebie nie potrafię się cieszyć. Jestem spokojnej natury, ale jak trzeba krzyknąć, to też potrafię. W sobotę, w pojedynku z AZS-em właśnie tak było - jak trochę pokrzyczeliśmy, od razu lepiej nam szło.
- Ostatnie mecze JW pokazują, że nie jesteście w najwyższej formie. To kryzys czy przejściowe kłopoty?
- To nie jest kryzys, raczej problemy natury technicznej. Dręczą nas przestoje i to musimy wyeliminować, musimy być bardziej skoncentrowani na treningach. Druga sprawa, to kontuzje. Od dłuższego czasu nie trenujemy w komplecie - najpierw pauzował Bontje, potem Vinhedo, Bartman, teraz Michał Łasko. Nie mamy możliwości by przeprowadzić trening na sto procent, w pełnym wymiarze osobowym.
- Ma pan 20 lat, zdał pan maturę, gra w profesjonalnej lidze. A co z dalszą edukacją?
- Dostałem się na studia dzienne do Katowic, na turystykę i rekreację. Na początku starałem się chodzić, ale było ciężko - sporo zajęć odbywało się do południa, z przerwami. Mam profesjonalny kontrakt i klub jest najważniejszy, nie mogę opuszczać treningów - tylko stuprocentowe przygotowanie, plus odpowiedni wypoczynek dają efekt. Połączenie studiów z pracą w klubie na dziś jest nierealne. Jestem ambitny, chciałbym się uczyć i na pewno jakoś to rozwiążę. Mam indywidualny tok i to daje mi możliwość zaliczenia semestru po zakończeniu sezonu. Źle się czuję z tym, że odstawiłem studia, ale jeszcze nic straconego.