Mateusz Mika: musimy odnaleźć ducha drużyny
Przyjmujący LOTOSU Trefla Gdańsk i reprezentacji Polski opowiada o tym, czego spodziewa się po nowych rozgrywkach PlusLigi. – Szykuje się najcięższy sezon pod względem psychicznym, fizycznym i logistycznym, jaki ja osobiście miałem. Cóż, nie będzie to łatwe, ale każdy z nas wierzy, że na końcu jesteśmy w stanie osiągnąć dobry wynik. Wszyscy tak w Gdańsku myślimy – podkreśla Mateusz Mika, który w meczu o Superpuchar 2015 w piłce siatkowej mężczyzn poprowadził swój zespół do wygranej i został wybrany na najlepszego gracza.
PLUSLIGA.PL: Pamiętam, jak cieszył się pan, że może wreszcie regularnie grać w siatkówkę, bez stania w kwadracie dla rezerwowych. Czy po ostatnich szalonych, pełnych grania miesiącach nadal ma pan taką ochotę na grę, jak wcześniej?
MATEUSZ MIKA: Nie obraziłbym się, gdybym miał taką możliwość, że wyjadę na tydzień czy dwa na wakacje lub zwyczajnie odpocznę. Ale nie jest też tak, że siatkówka mi zbrzydła. Pomogła mi zmiana środowiska kadrowego na klubowe, na Gdańsk. To było dla mnie ważne, bo czasem warto zmienić ludzi i otoczenie. Jest mi też łatwiej, bo nie muszę już wstawać o konkretnej godzinie, jeść każdego posiłku z drużyną, w określonych miejscach. Mogę, oczywiście jeśli nie jesteśmy z LOTOSEM poza Gdańskiem, po prostu coś sobie porobić. Wiecie jakie to fajne?
Wszyscy kadrowicze, nie tylko z Polski muszą się natychmiast przestawić na grę w klubie, znaleźć nową motywację. To trudne?
MATEUSZ MIKA: Łatwe nie jest, ale pomogła zmiana otoczenia. Widzę nowe cele i chciałbym z drużyną z Gdańska po nie sięgać, dać jej jak najwięcej. Czeka nas mnóstwo walki i to w każdym ligowym meczu, bo po zmianie systemu nie ma przebacz. Bardzo chcę wygrywać i dopóki będę w pełni sił, sprawny i nie będzie mi dolegało nic poważnego – to będę chciał ciągle grać.
Da się zapomnieć o tym, że wprawdzie teraz czas na PlusLigę, Ligę Mistrzów, jednak już w styczniu znowu ruszy walka o bilety do Rio de Janeiro?
MATEUSZ MIKA: Staram się nie pamiętać o sezonie kadrowym, lecz nie da się do końca zapomnieć. Wiadomo, że każdy z nas analizuje różne mecze, wydarzenia. Uważam, że nie ma czego wspominać, bo nie są to miłe wspomnienia. Praktycznie spędziliśmy ze sobą sześć miesięcy, to w mojej krótkiej karierze był najdłuższe sezon kadrowy, a faktycznie niczego nie wygraliśmy. Gdyby chcieć się przyglądać temu sezonowi, to o jego losach zdecydowały dwie akcje w Lidze Światowej w starciu z Francją, potem w Japonii jeden mecz z Włochami, przegrany 1:3. Zostaliśmy bez kwalifikacji olimpijskiej. Co do mistrzostw Europy to trzeba przyznać, że trochę już w nich dogorywaliśmy. To był frustrujący sezon. Mieliśmy w sobie dużo pokory, zaangażowania, sporo pracy zostawiliśmy nie tylko w trakcie meczów, ale i na treningach, niestety nie udało nam się osiągnąć żadnego z celów. Można jednak patrzeć na całą sytuację w różny sposób.
Jaki?
MATEUSZ MIKA: W składzie nastąpiły przecież spore zmiany. Jedni mogą powiedzieć, że mistrzowie świata zawalili, bo niczego w tym sezonie nie ugrali. Albo w drugą stronę, że praktycznie nowa drużyna była ugrania wielkich rzeczy, jednak czegoś jej zabrakło. Jestem przekonany, że w styczniu przyjedziemy wszyscy bardzo zmotywowani. Zobaczymy, co się tam stanie, ale na razie o kadrze zapominam, bo fajnie by było do tego stycznie wywalczyć jakieś punkty z LOTOSEM, żeby mieć trochę spokojniejsza głowę. Przełączę głowę na reprezentację w styczniu, później znowu przełączę na ligę, a kto wie, może też uda się na kilka dni przełączyć na myślenie wakacyjne (śmiech)?
LOTOS zagra w tym roku także w Lidze Mistrzów. Starczy wam sił, skoro klub nie był w stanie dokonać poważnych wzmocnień?
MATEUSZ MIKA: To bez dwóch zdań będzie dla nas dużo trudniejszy sezon. Faktycznie, odpukać, kontuzja jednego czy dwóch zawodników spowoduje, że uciekną nam punkty. Oczywiście to nie jest tak, że nasi rezerwowi nie potrafią grać w siatkówkę, bo umieją doskonale, ale brakuje im ogrania i doświadczenia na najwyższym poziomie. Z nim jest łatwiej. Będzie nam ciężko także z powodu podróży w Lidze Mistrzów. Szykuje się najcięższy sezon pod względem psychicznym, fizycznym i logistycznym, jaki ja osobiście miałem. Cóż, nie będzie to łatwe, ale każdy z nas wierzy, że na końcu jesteśmy w stanie osiągnąć dobry wynik. Wszyscy tak w Gdańsku myślimy.
Ma pan wrażenie, patrząc na terminarz, że meczów siatkarskich jest za dużo?
MATEUSZ MIKA: Największym problemem nie jest PlusLiga, nie nasze rozgrywki. U nas wymyślono przecież sposób, byśmy mogli się przygotować do reprezentacji. Problem zaczyna się, gdy do akcji wkraczają te bardziej globalne federacje. Wystarczy popatrzeć na tegoroczne mistrzostwa Europy, grane po Pucharze Świata. Te, które były w Japonii mistrzostw Europy nie potraktowały poważnie, albo z pełną powagą. Przecież mistrz Starego Kontynentu ani nie wywalczył kwalifikacji na igrzyska, ani nie ma innych przewag. Ten turniej był rangi lekko pół-śmiesznej. Może lepszym pomysłem jest grać Euro co cztery lata, a nie co dwa, tak jak obecnie. Może to by pomogło, bo ostatni turniej psuje markę, aż nie przystoi, by takie rzeczy działy się na Euro. Zdaję sobie sprawę, że federacjom zależy na promocji, by siatkówki było jak najwięcej, ale moim zdaniem można znaleźć inne rozwiązanie, niż oranie siatkarzami i ich zdrowiem.
Podoba się panu fakt, że pierwszy raz siatkarze są tak mocno osadzeni w reklamach, tak często widać wasze twarze na bilbordach?
MATEUSZ MIKA: Powiem tak, jednym daje to więcej frajdy, innym mniej. Jak się domyślacie, ja należę do tych drugich. Ale skoro była taka koncepcja, to fajnie. To jest na pewno jakiś sposób promocji, pokazania, że wszyscy jesteśmy dowcipni i w ogóle. Mamy zobowiązanie wobec sponsorów, którzy od lat pomagają kadrze i chętnie się odwdzięczyliśmy.
Myśli pan, że kiedyś siatkarze będą w stanie zarabiać na reklamach tyle, co gwiazdy np. tenisa czy piłki nożnej?
MATEUSZ MIKA: Na pewno mamy szansę zarabiać na reklamach, ale raczej nie tak, jak piłkarze czy tenisiści. Podam przykład, byłem na meczu Lechii Gdańsk, a to przecież średnia drużyna w średniej lidze europejskiej. Atmosfera na stadionie była zupełnie inna, pełno było facetów, którzy wyładowywali swoje stresy, widziałem imponującą oprawę itp. Skala tego była zdecydowanie większą niż u nas, mimo tego że kibice siatkarscy są przecież wspaniali. Ale to inna skala, inne możliwości. Trzeba mieć tego świadomość.
Wydaje się, że skoro wasza drużyna prawie się nie zmieniła to LOTOS Trefl powinien niemal od razy grać jak w minionym sezonie?
MATEUSZ MIKA: Nie będzie to tak, że przyjedziemy, spotkamy się na pierwszym treningu i od razu zaczniemy grać, jak pod koniec zeszłego sezonu. To jest niemożliwe, bo minęło pół roku. Łatwiej nam będzie tylko przypomnieć sobie system, który funkcjonował w poprzednim sezonie, być może zresztą teraz będzie miał parę ulepszeń. Możemy mieć przewagę nad ekipami, które zostały kompletnie przebudowane, bo one dopiero muszą szukać ducha zespołu. My go mamy, tylko musimy sobie przypomnieć. Mam nadzieję, że szybko sobie przypomnimy.
Czy siatkówka jest dla pana klasyczną pracą?
MATEUSZ MIKA: Nigdy klasycznie nie pracowałem, więc trudno mi porównać. Oczywiście miewam różne dni. Nie tylko ja tak mam, wszyscy od lekarzy, po prawników czy kogokolwiek. Czasem się bardzo chce, a innym razem trochę mniej niż bardzo. Mamy dobrze, bo robimy to, co lubimy, Nie narzekam, bo w mojej pracy ciągle dzieje się coś nowego, mamy przed sobą konkretne cele, a to lubię. Za biurko chyba bym się nie nadawał.
Teoretycznie, na papierze nie macie najsilniejszej drużyny. Jesteście znowu w stanie sprawić niespodziankę?
MATEUSZ MIKA: W tamtym sezonie, po pewnym czasie sami stawialiśmy sobie medalowe cele, choć na początku sezonu na pewno nie. Wtedy okazało się, że gramy, jak gramy. Może na początku rozgrywek po cichu liczyliśmy na czwórkę. Teraz myślimy o czwórce i wiemy, że nas na nią stać, nie ukrywamy tego. Oczywiście teorie, przewidywania, prognozy to jedno, a mecz ze Słowenią na mistrzostwach Europy pokazuje jednak, że życie to czasem coś zupełnie innego. Wszyscy widzieli w nas faworytów, a Słowenia wybiła nam turniej z głowy. Za kilka miesięcy będziemy mądrzejsi, a na razie skupiamy się na pracy.
Wygrana z Asseco Resovią doda wam wiatry w siebie?
MATEUSZ MIKA: Na pewno to dobry znak przed sezonem, który rusza już w piątek. Cieszymy się, lecz za chwilę gramy w Bielsku-Białej i musimy zbierać punkty. Ten sezon będzie bardzo wymagający.
W dniu waszej wygranej w Superpucharze trener Andrea Anastasi świętował dokładnie rocznicę 25 lat od zdobycia, jako zawodnik, mistrzostwa świata z reprezentacją Włoch. Sprawiliście mu ładny prezent...
MATEUSZ MIKA: Szczerze mówiąc, to ja jeszcze wtedy się nie urodziłem, więc nie pamiętam jego triumfu (śmiech). Na pewno jednak trener był zadowolony, bo odzyskujemy ducha drużyny i wreszcie nasza gra wyglądała lepiej niż w sparingach.