Matteo Martino: zabrakło zrozumienia
Z pozoru wycofany, zamknięty na ludzi. W rzeczywistości otwarty i bezgranicznie szczery. Dlaczego kolejny sezon w jego karierze okazał się niewypałem? - To piękny sport, ale ja chyba do niego nie pasuję. Lubię samą grę, ale nie lubię tego wszystkiego, co dzieje się dookoła - wyjaśnił w rozmowie z PlusLigą Matteo Martino.
PlusLiga: Chyba nie tak wyobrażał pan sobie sezon, który właśnie się zakończył?
Matteo Martino: Na pewno nie zaliczę go do udanych w swoim wykonaniu. Nie był to też przyjemny czas dla mnie, ze względu na kilka osób w klubie, kilka sytuacji, które sprawiły, że nie mogłem doczekać się powrotu do domu. Siatkarsko nie nauczyłem się niczego, straciłem tylko czas. Życiowo była to niezła lekcja.
- Co się stało? Przyjechał pan do Polski z ogromnymi nadziejami na powrót do dobrej formy, na udaną współpracę z Lorenzo Bernardim.
- Na początku sezonu było naprawdę dobrze, czułem się w Jastrzębiu nieźle, miałem chęci do gry i do nauki. Ale potem wydarzyło się kilka nieprzyjemnych spraw, które odebrały mi te chęci. Pewna osoba dokonała jakichś tam wyborów, a ja zachowałem spokój, pozostałem z boku.
- Mówi pan o sytuacji, kiedy nagle trener Bernardi posadził pana na ławce?
- To ja zdecydowałem, że nie będę grał.
- Dlaczego? Nie znam siatkarza, któremu stanie w kwadracie sprawiałoby przyjemność.
- Bo to nie było przyjemne. Ale jeszcze mniej przyjemne byłoby przebywanie na boisku wspólnie z pewnymi osobami. Przez kilka miesięcy stałem więc w kącie i odliczałem dni do zakończenia sezonu. Czułem się z tym fatalnie, bo na początku naprawdę było dobrze, polubiłem to miejsce, ludzi i przede wszystkim kibiców, którzy cały czas okazywali mi wsparcie. Przez moment siatkówka znów zaczęła sprawiać mi radość, chciałem by to trwało jak najdłużej. Ale nie potrafię udawać. Nie ma pani pojęcia jak ja się czułem…żeby opisać całą sytuację musiałbym użyć brzydkich słów.
- Problem dotyczył całego zespołu?
- Nie, trenera i kilku zawodników. Może po prostu zabrakło między nami zrozumienia. Pozostali byli ok, nic do nich mam. Także prezes Grodecki zachował się bardzo porządnie, rozumiał mnie i wspierał.
- Dlaczego nie dogadał się pan z Bernardim? Jesteście rodakami, on podobno jest pana idolem?
- Był. Przyjechałem do Polski dla niego, wierzyłem, że pomoże mi się odbudować. Ale on się ode mnie odwrócił. Cenię sobie szczerość u ludzi, gdy mówią mi wprost jaki jest problem. Nie lubię gdy ktoś mówi coś za moim plecami. Jeśli ktoś nie jest wobec mnie w porządku, odpłacam mu tym samym.
- To dlatego powiedział pan w jednym z wywiadów dla włoskiej prasy, że są w siatkówce ludzie, którzy sprawili, że jest pan nią znużony?
- Siatkówka to moja praca. Żeby dobrze ją wykonywać, muszę czuć się dobrze. Tutaj nie czułem się najlepiej. Dodatkowo zdołowała mnie piekielnie długa zima i ta szarość dookoła. Żadnych kolorów, żadnej radości. Ja kocham słońce!
- W kilku innych wywiadach podkreślał pan, że jest indywidualistą. Może w tym tkwił pana problem?
- Coś w tym jest. Lubię decydować o tym, co robię w danej chwili. Jeśli jestem zmęczony, chcę się wyspać. Jeśli mam ochotę potrenować, chcę pójść do siłowni i trenować. Jem, gdy jestem głodny i jem to, co uważam za stosowne. To proste.
- Ale nie jeśli trenuję się siatkówkę. To sport zespołowy, należy się dostosować.
- Jak widać, to bardzo ciężkie do zrealizowania. Może faktycznie nie nadaję się do sportów zespołowych. Nie ukrywam, że wcześniej też miewałem problemy, choć na pewno nie na taką skalę. Dwa, trzy miesiące jestem w stanie wytrzymać w ryzach, potem jest coraz gorzej. Ale czy nie ma sensu w tym, co mówię? Dlaczego mam się zmuszać do czegoś, na co nie mam ochoty? Wtedy nie da się wykonywać tego dobrze.
- W siatkówce plażowej nie miewał pan podobnych problemów?
- Nie, tam wszystko jest prostsze. Nie muszę nosić koszulki, mogę pozwolić sobie na odrobię szaleństwa. Na treningi przychodzą ludzie, którzy świetnie się bawią razem z nami. W hali nikt nie może przyjść na trening. A kiedy robię coś zabawnego, chcę się powygłupiać, od razu wszyscy mnie uciszają, nawołują do koncentracji. Dlaczego nie można powygłupiać się na treningu?
- Zamierza pan wrócić do siatkówki plażowej?
- Tak, ale tylko na okres letni. Plażówka to relaks, zabawa - tam się odprężam, ładuję akumulator. 28 kwietnia będę już na turnieju w Chinach.
- To prawda, że na plaży jest pan zupełnie innym człowiekiem, niż w hali?
- Jestem sobą. Siatkówka plażowa to inny świat, inni ludzie. W siatkówce halowej ciągle widzę ludzi zestresowanych, podenerwowanych. Na plaży tego nie ma. Ludzie są przyjaźni, uśmiechnięci, życzliwi. Może dlatego, że w piłce halowej gra toczy się o znacznie większą stawkę, niż w plażowej i z tego powodu presja także jest znacznie większa.
- Dla pana pieniądze nie są istotne?
- Nie. Bylebym miał za co przeżyć, reszta to sprawa drugorzędna.
- Ale myśli pan o zabezpieczeniu na przyszłość? Słyszałam, że chce pan zostać trenerem personalnym?
- To prawda. Jestem w trakcie nabywania kwalifikacji. Po zakończeniu kariery sportowej na pewno będę pracował jako trener personalny. To mnie pasjonuje, pociąga.
- Co najbardziej?
- Ludzie. Nie lubię tkwić w miejscu, ciągle w tym samym otoczeniu, ale lubię kontakt z ludźmi. Trener personalny to idealne dla mnie rozwiązanie. W danej chwili pracujesz tylko z jedną osobą, ale te osoby ciągle się zmieniają, coś się dzieje, poznaje się wiele ciekawych ludzi.
- W siatkówce też poznaje pan wiele ludzi.
- Ale przebywam ciągle w tym samym gronie, w tych samych miejscach. Jestem zamknięty jak w puszce - trening, obiad, trening, kolacja, sen - i tak w kółko. Żadnej muzyki, ciągle tylko ten rygor. To mnie zabija, ja potrzebuję wolności, swobody.
- To dlaczego właściwie gra pan w siatkówkę?
- Bo jak byłem młodszy, to myślałem, że to coś najpiękniejszego na świcie. Tak nastawili mnie rodzice, to oni nauczyli mnie siatkówki. Teraz więcej rozumiem. Wciąż uważam, że to piękny sport, ale ja chyba do niego nie pasuję. Lubię samą grę, ale nie lubię tego wszystkiego, co dzieje się dookoła. Jestem zbyt zwariowany, potrzebuję szaleństwa.
- Poszaleć można wieczorem, po treningu, albo w weekend po meczu.
- A gdzie miałem pójść? Po treningu czy po meczu wracałem do hotelu się wyspać, a tam nie czułem się za dobrze. To nie było normalne życie.
- Mieszkał pan w hotelu? Dlaczego?
- Taka była decyzja trenera. Dla mnie bolesna i szalona, ale ją uszanowałem.
- Zachował pan jakieś dobre wspomnienia z Polski?
- Oczywiście. Fajnym człowiekiem był mój trener z siłowni w Żorach. Fajni są polscy kibice, kompletnie zwariowani na punkcie siatkówki.