Michał Kamiński jest dumny
- Jestem dumny, że nasza praca zespołowa nie poszła na marne. Udało nam się wyjść nawet z tak trudnego momentu, kiedy przegrywaliśmy już 0:6 w „złotym secie”. Jednak zostawiliśmy na boisku kawał serducha i dzięki temu wygraliśmy – mówił po drugim finałowym meczu Challenge Cup Michał Kamiński, atakujący Tytana AZS Częstochowa.
PlusLiga: Gratuluję złotego medalu. Po istnym horrorze w „złotym secie”, kiedy prawie nikt nie wierzył w zwycięstwo, muszę zadać to pytanie. Jak smakuje ten złoty medal wywalczony w rozgrywkach Challenge Cup?
Michał Kamiński: Trochę twardy i zęby bolą (śmiech). A tak poważnie to jestem przeszczęśliwy, że odniosłem taki sukces. Właściwie to mój pierwszy ważny medal w sportowej karierze. Wcześniej zdobywałem medale w reprezentacji Polski, ale to za czasów gry w kadetach. Teraz to już coś poważniejszego. Jestem dumny, że nasza zespołowa praca nie poszła na marne. Udało nam się wyjść nawet z tak trudnego momentu, kiedy przegrywaliśmy już 2:3 w meczu i 0:6 w „złotym secie”. Jednak zostawiliśmy na boisku kawał serducha i dzięki temu wygraliśmy.
- Ciężko pracowaliście przez przeszło trzy miesiące na ten sukces. Pokonywaliście kolejne przeszkody. Jednak nie można nie wspomnieć o wspaniałych kibicach, którzy zgotowali przeciwnikom istne piekło. Ściany hali Polonia w Częstochowie po raz kolejny Wam pomogły.
- Oczywiście, że tak. Szczególnie jestem bardzo dumny z naszych kibiców. Nawet kiedy przechodziliśmy kryzys, kiedy nasza gra „nie szła” to oni wytrwale krzyczeli i nas wspierali. Należy im się za to wielki szacunek i podziękowanie. Dziekujemy.
- Przegraliście drugi finałowy mecz o Puchar Challenge, ale „złotego seta” rozstrzygnęliście już na swoją korzyść. Nie był to już pierwszy taki set w Waszym wykonaniu. Po raz kolejny udało Wam się triumfować. Czyżbyście byli także mistrzami „złotego seta”?
- Można powiedzieć, że AZS Częstochowa jak zwykle lubi trzymać wszystkich w niepewności, pod napięciem i dostarczać dodatkowych emocji. Najważniejsze, że się udało zwyciężyć. Myślę, że taka wygrana wraz z wcześniejszą dramaturgią całego spotkania smakuje podwójnie. Bo przecież trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że początek „złotego seta” nie wskazywał na to, że to my wzniesiemy puchar w górę. Wyszliśmy naprawdę z trudnej sytuacji. Nie powiem, że nie byliśmy załamani, aczkolwiek pokazaliśmy, że jesteśmy zespołem i potrafimy grać do końca.
- W końcowej fazie „złotego seta” kontuzji nabawił się libero warszawskiej drużyny Damian Wojtaszek. W jego miejsce pojawił się przyjmujący Maciej Krzywiecki. Czy Twoim zdaniem sytuacja ta wybiła z rytmu gry zawodników Politechniki Warszawskiej?
- Trudno odpowiedzieć na to pytanie, czy wybili się z rytmu. Przecież prowadzili sześcioma punktami i tak naprawdę, gdyby utrzymali swoją przewagę, to w sobotę zespół z Warszawy cieszyłby się ze zwycięstwa. Myślę, więc że w takiej sytuacji nie można wszystkiego zrzucać na to, że kontuzji doznał ten czy inny zawodnik. To przykre, że Damian Wojtaszek skręcił kostkę, ale w jego miejsce wszedł przecież przyjmujący i mając kilka punktów przewagi powinni to wygrać. Stało się inaczej. Szczęście dopisało nam, gra się obróciła na naszą korzyść.
- W sobotę świętowaliście zdobycie pucharu i złotego medalu. Jednak o dłuższym świętowaniu nie ma mowy, bo już w środę zagracie w II fazie play-off z Fartem Kielce. Nie powalczycie już o miejsce na podium.
- Każdy chyba tego żałuje, ale wiemy jak nasza gra falowała. Dobrze, że udało nam się zdobyć Puchar Challenge. Teraz mamy kolejny mecz z Fartem Kielce, na którym trzeba się skupić i walczyć dalej o najwyższe możliwe miejsce.
- Rozumiem, że teraz Waszym głównym celem będzie walka o piąte miejsce, aby podtrzymać tradycję udziału w rozgrywkach europejskich.
- Dokładnie tak. Byłoby strasznie miło, kiedy udałoby się nam to osiągnąć. Warto podtrzymać taką tradycję dla takiego klubu. Myślę również, że jest to także bardzo ważne dla samych zawodników.