Michał Łasko: czy zostanę? Rozmawiamy…
- Drugi raz z rzędu stanęliśmy na podium, jesteśmy w wielkiej trójce - to jest powód do radości i dużym błędem byłoby przerwanie tego, bo czasami na wielki sukces pracuje się przez lata. Wydaje mi się, że Jastrzębie jest na dobrej drodze - powiedział kapitan Jastrzębskiego Węgla podsumowując właśnie zakończony sezon.
PlusLiga: Dobrze, że rywalizacja z ZAKSĄ o brązowy medal PlusLigi zakończyła się po czwartym meczu, bo chyba zaczynało powoli brakować sił…
Michał Łasko: Oj tak, coraz bardziej odczuwaliśmy zmęczenie. Ale przecież ZAKSA miała jeszcze gorzej, bo oni w krótkim czasie zagrali sześć tie breaków, wliczając półfinały. Dni po meczach wyglądały dramatycznie, jeśli chodzi o regenerację sił czy złapanie jakiejkolwiek świeżości. Właściwie to nie ma co mówić o regeneracji, bo w ogóle nie było na to czasu.
- A jak wyglądała noc po porażce w 3. spotkaniu? Prowadziliście 2:0 w meczu i 24:22 w trzecim secie, gospodarze przygotowali już podium. Niespodziewanie ZAKSA odmieniła bieg zdarzeń.
- Przede wszystkim, było bardzo nerwowo. Ale zadziałała chyba jakaś tajemnicza moc, bo tuż przed czwartym spotkaniem czułem się znacznie lepiej, niż przed tym trzecim. Byłem spokojny, podczas gdy dzień wcześniej odczuwałem jakieś dziwne podenerwowanie. Wyliczyliśmy z chłopakami, że zagraliśmy w tym sezonie 48 meczów. To jest ogrom, więc w końcówce sezonu wszyscy odczuwaliśmy ciężar zmagań w nogach.
- Podsumujmy rywalizację z ZAKSĄ. Co zdecydowało, że to Jastrzębski Węgiel stanął na najniższym stopniu podium?
- Często powtarzam, trochę żartując, trochę nie, że w sporcie trzeba mieć dużo szczęścia. Pokazały to te trzy tie breaki, które między sobą rozegraliśmy i które równie dobrze mogły zakończyć się zwycięstwem kędzierzynian. Gdybyśmy przegrali te spotkania u siebie, to wszystko mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. W rywalizacji o tak wysoką stawkę i na tak wysokim poziomie niebagatelną rolę często odgrywa spokój, albo raczej jego brak. Gdy się choć trochę „podpalisz” zbijając ważną piłkę, możesz trafić 15 cm w aut i jest po zawodach.
- Mówiliśmy o zmęczeniu sezonem, ale pan w samej końcówce złapał bardzo dobrą dyspozycję, ciągnął pan grę w ataku Jastrzębia. Rok temu nie było tak dobrze.
- Bardzo pomogła mi ta miesięczna przerwa w styczniu, spowodowana kontuzją. Porządnie odpocząłem i to zaprocentowało w tych najważniejszych meczach. Ale szczerze mówiąc, i tak jestem bardzo zmęczony.
- Sezon się skończył, podsumujmy więc minione wydarzenia. Zacznijmy od Ligi Mistrzów - tutaj nikt chyba nie może mieć do was zastrzeżeń?
- Gdyby na początku sezonu ktoś zaproponował mi medal w LM i w mistrzostwach Polski, chyba bym brał w ciemno. Chyba…bo wiadomo, że sami też byliśmy rozczarowani tym półfinałem, że czegoś zabrakło w walce z Halkbankiem. Podobnie zresztą jak w Pucharze Polski.
- Puchar Polski to z kolei największe rozczarowanie. Pojechaliście przecież do Zielonej Góry w roli faworytów, po świetnej passie zwycięstw.
- Za ten turniej jesteśmy najbardziej na siebie wkurzeni. Byliśmy na fali, świetnie zagraliśmy półfinał, a potem daliśmy się zaskoczyć ZAKSIE. Może nie byliśmy przygotowani na taką walkę, bo wszystko za lekko nam szło i nagle trafiliśmy na przeciwnika, który walczy, który wszystko podbija i który na naszych oczach wskakuje na tę wysoką falę, na której my byliśmy wcześniej. Wtedy ZAKSA była naprawdę lepsza. Na szczęście w play offach z Kędzierzynem-Koźle, po dłuższej przerwie wróciliśmy do dobrej gry. Chociaż ja osobiście bardzo się obawiałem ZAKSY, bo zawsze grało nam się z nimi ciężko i szczerze mówiąc, ja akurat wolałem Rzeszów - z nimi grało nam się w tym sezonie znacznie lepiej.
- Ten brązowy medal to sukces czy jednak liczyliście na coś więcej?
- Liczyliśmy na więcej, ale trafiliśmy w półfinale na Skrę Bełchatów, która złapała taką dyspozycję, że nie pamiętam czy tak grali kiedykolwiek, szczególnie w polu serwisowym. Jeśli ktoś na tym poziomie zagrywa tak regularnie i tak skutecznie, to musi wygrać złoty medal. Czy brąz jest sukcesem? Na pewno tak, bo tym samym wywalczyliśmy prawo gry w Lidze Mistrzów, a to jest bardzo ważne.
- Na początku sezonu powiedział mi pan, że czas w końcu coś wygrać z Jastrzębiem. Te dwa brązowe medale pana satysfakcjonują?
- Absolutnie nie. To jest połowa drogi. Marzyłem o tym, żeby zmienić kolor medalu. Może to się jeszcze uda, a może nie.
- To pana trzeci sezon w Jastrzębskim Węglu i trzy razy nie udało się awansować do finału - dlaczego? Czego ciągle brakuje tej drużynie?
- Z jednej strony, chociaż przez te trzy lata osiągaliśmy podobne wyniki, teraz gramy lepszą siatkówkę, jest poprawa i to spora. Tak w kwestii zespołu jak i ogólnie, w klubie i środowisko wokół drużyny. Gdybyśmy w tym pierwszym moim sezonie weszli do finału, byłoby to spore zaskoczenie, bo wtedy Skra była od nas znacznie mocniejsza. Głupio natomiast przegraliśmy zeszłoroczne półfinały z ZAKSĄ, gdyż potencjał obu drużyn był bardzo zbliżony. Tyle, że w tamtym roku mieliśmy dużo problemów poza boiskiem. W tym sezonie byliśmy w gronie faworytów, ale to Skra zagrała w półfinale lepiej. Mimo to wydaje mi się, że co roku robimy krok do przodu.
- Co ma pan na myśli mówiąc, że jest widoczna poprawa także w klubie i jego otoczeniu?
- Opiekę medyczną, kontakty fizjoterapeutyczne, sztab szkoleniowy, bardziej doświadczonych graczy, także kwestie integracyjne. Na tych płaszczyznach funkcjonujemy obecnie na bardzo wysokim poziomie i jeśliby patrzeć długoterminowo, to w Jastrzębiu dokonała się duża ewolucja.
OK, nie weszliśmy do finału, ale są cztery kluby na podobnym poziomie. Resovia ma taki budżet, że mogła zbudować dwie szóstki i tym rok temu wygrała mistrzostwo Polski. Kiedy inni padali, bo już brakowało im sił, Rzeszów wymieniał sobie szóstkę i grał dalej. Może w tym roku to nie zdało egzaminu, ale finał sobie wywalczyli. My drugi raz z rzędu stanęliśmy na podium, jesteśmy w wielkiej trójce - z tego należy się cieszyć i dużym błędem byłoby przerwanie tego, bo czasami na wielki sukces pracuje się przez lata. Wydaje mi się, że Jastrzębie jest na dobrej drodze, tym bardziej, że czasy są trudne i w pozyskanie sponsorów trzeba wkładać ogromny wysiłek.
Pamiętam sytuację z konferencji prasowej w Ankarze, przed Final Four. Siedzieliśmy w gronie finansowych potentatów - Kazań, Biełgorie i Halkbank, którzy dysponują takimi milionami, jakie Jastrzębskiemu Węglowi się nawet nie śniły. Czuliśmy się między nimi trochę jak Kopciuszek i tak też początkowo byliśmy traktowani, prawie jakbyśmy nie istnieli. Tymczasem my wywalczyliśmy sobie miejsce na podium, a jeden z tych możnych nie. Coraz częściej polskie drużyny znajdują się w gronie najlepszych europejskich klubów - Skra, ZAKSA, Jastrzębie i to jest bardzo dobry znak dla rodzimej siatkówki, bo nie ma wielu zespołowych dyscyplin, w których Polska należy do europejskiej czołówki, szczególnie wśród tych najbardziej popularnych. Włosi coraz częściej zadają sobie pytanie: czy wciąż jesteśmy najlepszą ligą na świecie? Moim zdaniem, jeśli ktoś zadaje sobie takie pytanie, to znaczy, że ma spore wątpliwości…
- Ładnie powiedział pan o progresie Jastrzębskiego Węgla. Jaki kroki należy wykonać teraz, żeby w przyszłym sezonie w końcu awansować do finału PlusLigi?
- Przede wszystkim - jak najmniej zmian w składzie, żeby mieć dobry start, bo tak naprawdę co roku zmienialiśmy rozgrywającego i trzeba było na nowo się zgrywać. Miejmy nadzieję, że szkielet zespołu zostanie taki sam, a przynajmniej jak najmniej naruszony. W kończącym się sezonie wiele rzeczy funkcjonowało naprawdę dobrze. Nie mieliśmy żadnych wewnętrznych problemów, co też nam pomogło, bo jak wyczerpuje się 50% energii na sprawy poza boiskowe, to potem nie starcza jej na walkę.
- W takim razie - zostanie pan w Jastrzębskim Węglu na następny sezon?
- Jeszcze nie wiem, naprawdę. Rozmawiamy, jest kilka spraw do omówienie - zobaczymy jakie będę rezultaty.