Michał Listkiewicz: to byłby koniec sportu
Były prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej oraz wybitny arbiter piłkarski opowiada nam o znaczeniu błędów sędziowskich w sporcie i radzeniu sobie z nimi. Mówi też o presji, która ciąży na sędziach w sportach zespołowych. – Nie można zmienić lub unieważnić wyniku meczu, bo sędzia popełnia błąd. To byłby koniec sportu, gdyż decydowalibyśmy o nim przy biurkach, a nie na boiskach – podkreśla Michał Listkiewicz.
Kamil Składowski: W czasach mediów społecznościowych i wszechobecnych kamer życie arbitra może być bardzo trudne?
Michał Listkiewicz: Dzisiaj praca arbitra jest trudniejsza, jeśli spojrzymy na nią w kontekście presji medialnej. Szczególnie, gdy sędzia popełni błąd. Gdy prowadziłem jeszcze spotkania to presja oczywiście także była, lecz w niczym nie przypominała dzisiejszych gromów, które pojawiają się choćby w mediach społecznościowych. Każda kontrowersja zaczyna żyć swoim życiem, są komentarze do komentarzy, każdy zabiera głos. Często są to osoby nie posiadające fachowej wiedzy, za to ich reakcje bywają bardzo emocjonalne. Powstaje chór dyskusyjny, który ponosi fala i który z nią płynie. Dlatego uważam, że dziś jedynym wyjściem dla sędziów, wiem że to się łatwo mówi, jest to, by umieć odciąć się od tego szumu. Czytać tylko i wyłącznie opinie fachowców, ludzi ze środowiska, wartościowe opinie na temat naszej pracy, nawet jeśli są one krytyczne. Lepiej by było, aby arbitrzy nie zaglądali do internetu dzień przed i dzień po meczu, wtedy będzie im łatwiej zachować dystans i skupić się tylko na pracy.
Gdy patrzymy na rozwój technologii, pomoc systemów kamer, to sędziom powinno być łatwiej.
Michał Listkiewicz: To prawda, dziś w piłce nożnej funkcjonuje system VAR, w siatkówce mamy system challenge. Wydawać by się mogło, że pomyłki sędziów odchodzą w niepamięć i prowadzenie meczów będzie idealne, bezbłędne. Nieprawda! Nigdy nie będzie perfekcyjnie, bo jednak na końcu decydują ludzie, nie maszyny czy technologie. Człowiek się myli, każdy: sędzia, trener, zawodnik.
Tak jak pomylił się arbiter Wojciech Maroszek, w trakcie pierwszego finałowego meczu PlusLigi w Kędzierzynie-Koźlu...
Michał Listkiewicz: Mam duży szacunek wobec sędziego meczu w Kędzierzynie-Koźlu. Po pierwsze przyznał się, że popełnił błąd. Nie ściemniał, że było inaczej. Poza tym podobała mi się jego osobowość, przynajmniej to, co widziałem w telewizji. Oczywiście ja się nie znam zupełnie na sędziowaniu siatkówki i w żaden sposób nie chcę się wypowiadać, co do oceny tej konkretnej sytuacji, lecz mówię o spokoju, który prezentował w trakcie meczu. To był taki stonowany człowiek, czyli właśnie ktoś, kim sędzia sportowy winien być w trakcie pracy. Sędzia jest od tonowania emocji, a nie ich podsycania.
Po meczu emocji nie trzeba było podsycać. Pojawiły się głosy by powtórzyć spotkanie, a nawet zmienić jego wynik na korzyść ONICO. Co pan sądzi o próbach nacisku, by zmieniać wynik ustalony na boisku?
Michał Listkiewicz: Jak podchodzę do próby zmiany wyniku z boiska? Zawsze w ten sam sposób: błędy arbitrów to część sportu i czasem niestety krzywdzą jedną ze stron, a innej w jakiś sposób pomagają. Wracając do konkretnej sytuacji z tego meczu siatkówki, wiem że to dla klubu ze stolicy żadne pocieszenie, lecz decyzja arbitra nie zakończyła meczu, i ten piąty set jeszcze trwał kilka minut. Proszę mnie źle nie zrozumieć, w zupełności rozumiem złość siatkarzy ONICO, lecz mimo tego błędu arbitra i tak można było wygrać. Trochę mi to przypomina sytuację z ostatniego meczu ligowego Ekstraklasy: Lechia Gdańsk – Legia Warszawa. Gdańszczanie mają olbrzymie pretensje o niepodyktowanie rzutu karnego, lecz przecież nawet gdyby został podyktowany, to sam rzut karny nie jest jednoznaczny ze zdobyciem bramki, poza tym do końca spotkania pozostało jeszcze 85 minut. Na końcu ekipa Legii była lepsza i wygrała zdecydowanie. Oczywiście można by mówić o identycznej sytuacji jak w Kędzierzynie-Koźlu, gdyby np. karny był w 90 minucie lub padła wtedy zwycięska bramka, a sędziowie niesłusznie odgwizdaliby jakieś przewinienie. Ale porównuję obie dyscypliny, by pokazać świętą zasadę: nie można zmienić lub unieważnić wyniku meczu, bo sędzia popełnia błąd. To byłby koniec sportu, gdyż decydowalibyśmy o nim przy biurkach, a nie na boiskach! Znam oczywiście przypadki z historii, gdy powtórzono mecze, czy przyznano walkowery, zapewne tak też bywało w siatkówce, lecz powodem były złamania przepisów technicznych. Dla przykładu podam błąd naszego arbitra, który w finale mistrzostw Europy, w kategorii juniorskiej, pomylił się i zamiast przeprowadzić po zakończeniu regulaminowego czasu gry od razu rzuty karne, zarządził dogrywkę i dopiero później rzuty karne. Jedna z drużyn to oprotestowała i mecz musiał zostać powtórzony. A co można powiedzieć o błędzie w Legii, w 2014 roku? To słynna już sytuacja, gdy w trakcie walki o Ligę Mistrzów na kilka minut na boisko wpuszczono Bartosza Bereszyńskiego, który nie był uprawniony do gry. Błędu nie popełnił żaden gracz, sędzia, czy trener, zawiodła osoba z administracji, a skutki, jak wszyscy wiemy, były katastrofalne dla klubu.
Czy sędzia w PlusLidze lub w Ekstraklasie mogli się zachować inaczej, lepiej?
Michał Listkiewicz: Zawsze mogą. Te dwie sytuacje z Kędzierzyna i Gdańska dotyczyły akcji, w których sędziowie interpretowali pewien przepis. Co do tego siatkarskiego się nie wypowiadam, lecz w przypadku piłki dodam, że sędzia najpierw podjął decyzję o podyktowaniu rzutu karnego, a później pod wpływem analizy powtórek VAR-u, ją zmienił. I tutaj chcę dodać, że często powtarzam młodym adeptom sztuki sędziowskiej, że pierwsza decyzja z reguły okazuje się tą najlepszą. I z tego co czytam, w siatkówce było tym razem podobnie. W meczu Lechia – Legia także, gdyż sędzia poszedł obejrzeć powtórki wideo i zaczął interpretować, sprawdzać, szukać i w efekcie zmienił pierwszą decyzję. To jest jak w życiu, jeśli na ulicy spotkasz piękną dziewczynę, której widok zapiera ci dech w piersiach, to oświadczaj się jak najszybciej, a nie czekaj na jeszcze piękniejszą księżniczkę z bajki.
To wszystko jednak nie zmienia sytuacji, że gracze ONICO czują się pokrzywdzeni.
Michał Listkiewicz: Absolutnie rozumiem frustrację graczy warszawskiej drużyny, bo byli o krok od dużego sukcesu, a jednak ostatecznie przegrali. Na szczęście dla siatkówki i tych sportowców cała sytuacja miała miejsce w pierwszym, a nie ostatnim meczu finału! Losy tej rywalizacji mogą się odwrócić, chyba ONICO ma na to większe szanse niż dziś Lechia w sprawie walki o mistrzostwo z Legią.
A gdy ktoś powie, że przez pomyłkę arbitra traci klub, sponsor, konsekwencje takich sytuacji są poważne.
Michał Listkiewicz: Jak będziemy tylko tak na to patrzeć, iż błąd sędziego ma wpływ na nastroje sponsorów, wyniki spółek itd, to równie dobrze możemy tak samo powiedzieć o błędzie sportowca, który np. z najbliższej odległości nie trafia do pustej bramki, albo atakując bez bloku, walnie w trybuny. W siatkówce niby jest łatwiej z oceną, unikaniem błędów, bo challenge dotyczy małych konkretnych akcji i mniej rzeczy podlega interpretacji arbitra. To jednak tylko złudzenie, bo pomyłki się zdarzały, i będą się zdarzać. Błędy sędziów są wpisane w sport. Zwróćcie uwagę, jak długo środowisko piłkarskie w ogóle nie chciało słuchać o technologii VAR, choćby tak prominentni działacze jak Michel Platini. Argumentowali, że piłka świetnie działa od ponad stu lat, ma wiele niezmiennych zasad, więc nie ma sensu przy niej majstrować. Dziś uznaje się, że pomyłki sędziowskie należą do gry, lecz stara się je ograniczyć do minimum. Pamiętajmy jednak, że nadal mamy dwie piłki nożne i dwie siatkówki, te na najwyższym poziomie, gdzie stosowany jest VAR czy system challenge i tą, która jest sędziowana bez wsparcia technicznych nowinek. I w tej drugiej nadal mamy sędziowanie, jak to się mówi tylko „na oko”.
O sytuacji z Kędzierzyna-Koźla nagle zaczęły informować niemal wszystkie media.
Michał Listkiewicz: Podejrzewam, że teraz wszyscy rzucą się do hali i przed telewizory, by obejrzeć drugie starcie finału. Mogę powiedzieć, że macie szczęście w nieszczęściu. Torwar będzie pękał w szwach, pewnie część ludzi przyjdzie zwabiona tym całym szumem. Oczywiście żeby była jasność, rozumiem reakcję klubu ONICO i zdaję sobie sprawę, że błąd arbitra miał konsekwencje. Ale mimo wszystko uważam, że sędzia Maroszek zachował się z klasą, nie dzielił włosa na czworo. Każdy człowiek może się pomylić. Sędziowałem finał mistrzostw świata, lecz także w mojej karierze zdarzały mi się błędy. Trzeba wyciągać z takich sytuacji wnioski i pracować dalej. Mogę jeszcze dodać jedną rzecz?
Oczywiście.
Michał Listkiewicz: Dwa zdania o edukowaniu. Lubię oglądać siatkówkę, lecz nie znam się szczegółowo na przepisach czy meandrach gry. I nie wiedziałem, że istnieje przepis, iż przy pierwszym kontakcie dopuszczalne jest takie zagranie, jak w tym tie-breaku. Gdy grałem w siatkę szkole, to w takiej sytuacji krzyczano „podwójna” i od razu zabierano piłkę. Tutaj z pewnością warto popracować, by przepisy i ich interpretacja były dla kibiców i środowiska jak najbardziej jasne i oczywiste. Wracając jeszcze do meczu piłkarskiego w Gdańsku, to sytuacja jest podobna do tej z siatkówki także w tym, że też chodzi o zagranie ręką. Na zielonej murawie kłopot z oceną polegał na tym, że gdyby piłka od razu odbiła się od ręki, to w ogóle nie byłoby żadnej dyskusji. A ona od ciała, poszła na rękę. I teraz pytanie, czy ta ręka była ułożona naturalnie, czy gracz ręką jeszcze trochę dopchnął piłkę, czy nie? Kwestia typowej interpretacji. Na szczęście nie sędziują roboty, bo gdyby je dopuścić do tego zadania, to także roboty powinny biegać na boisku. W takiej formie sport przestanie być dla mnie sportem, który od zawsze kochamy.