Michał Masny: siłą zespołowość i dużo dobrego od Antigi
Jeden z dwóch liderów bydgoskiej Delecty i jeden z najlepszych rozgrywających PlusLigi, Michał Masny zdradza tajemnicę świetnej postawy swojej drużyny w rozgrywkach - Jesteśmy fajną grupą ludzi, ciągniemy jeden wózek i lżej jest ciągnąć go wspólnie - mówi.
PlusLiga: Na czym polega fenomen Delecty? Nie macie w drużynie wielkich nazwisk, budżet sporo mniejszy niż ZAKSA czy Jastrzębie, a mimo to wciąż utrzymujecie się w czołówce PlusLigi?
Michał Masny: To nie jest żaden fenomen. Praktycznie trzeci sezon gramy w tym samym składzie, zaszły tylko kosmetyczne zmiany - to ma niebagatelne znaczenie. Co poza tym? Naszą siłą jest zespołowość, chociaż mamy w drużynie jedną wielką gwiazdę - Stephane Antigę. Gwiazdę, nie gwiazdora. Swoją wielkość Stephane pokazuje na boisku, bardzo dobrą grą. Poza boiskiem jest normalnym facetem, nigdy, w żaden sposób nie dał odczuć, że jest kimś więcej niż pozostali. Stephane wnosi do bydgoskiej ekipy ogromnie dużo dobrego.
- To porozmawiajmy o Antidze. Na boisku zawsze jest skoncentrowany, poważny. Tymczasem słyszałam, że niezły z niego żartowniś.
- Gdy ktoś zna Stephane tylko z obserwacji podczas meczów, pewnie myśli, że jest spokojny, stonowany i małomówny. Nic bardziej mylnego. Na treningach jest pierwszy do żartów i czasami nieźle rozrabia - nieraz coś krzyknie albo zbroi, ale tylko poza akcją. Gdy piłka jest w górze, natychmiast wraca mu koncentracja, żarty idą na bok i stara się wszystko robić „na maksa”.
- Kilka dni temu Lorenzo Bernardi powiedział mi, że podoba mu się styl gry Delecty, zwłaszcza za to, że gracie z piłką, nie w piłkę.
- Jesteśmy grupą zawodników, którzy lubią bawić się piłką. Mamy oczywiście pewne wyćwiczone schematy, ale też nie jest tak, że ciągle je powielamy, że wychodzimy na boisko i gramy cały czas jedno, drugie, trzecie. Staramy się zawsze dostosować do sytuacji na boisku, zmieniać coś w rozegraniu, zagrywce i ataku, reagować na wydarzenia.
- Spora w tym pana zasługa. W niedawnym spotkaniu przeciwko ZAKSIE przyćmił pan samego Pawła Zagumnego. Eksperci coraz częściej powtarzają opinię o drugiej młodości Michała Masnego….
- Po pierwsze, cały czas jestem młody, żyję pierwszą młodością. Dobrze czuję się w klubie i to, mam nadzieję, widać na boisku. Po drugie, nie ma znaczenia czy przyćmiłem Pawła Zagumnego czy innego rozgrywającego. Gram nie po to by z kimś konkurować, ale by pomóc swojej drużynie. Za pochwały dziękuję, bo to zawsze miłe. Staram się na treningach pracować najlepiej jak umiem, by grać jeszcze lepiej i dać drużynie jeszcze więcej.
- Dobra postawa to kwestia wkomponowania się w zespół? Wcześniej, w ZAKSIE nie prezentował się pan aż tak dobrze.
- Czy ja wiem? Wydaje mi się, że w Kędzierzynie prezentowałem podobny poziom. Może mieliśmy inny zespół, może bardziej zwracano uwagę na innych zawodników, niż na mnie.
- Ale nie było tam tak dobrego klimatu, jak obecnie, w Delekcie. Widać, że tworzycie kolektyw, jesteście razem tak po zwycięstwie, jak i po porażce.
- Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Musimy być razem. Nie możemy poklepywać się po plecach i chwalić jeden drugiego tylko wtedy, gdy idzie dobrze. Ciągniemy jeden wózek i lżej jest ciągnąć go wspólnie.
- Kiedyś, dla żartu zatańczyliście do piosenki Michaela Jacksona. Co jeszcze robicie by utrzymać odpowiedni „team spirit”?
- Ale zrobiliśmy to właśnie dlatego, że jesteśmy fajną grupą, a nie po to, by ją stworzyć. Pomysł pojawił się spontanicznie i nie ma co dopisywać do niego ideologii. Od niedawna Andrzej Wrona zajmuje się pisaniem bloga i ciągle coś tam „kracze”….różne rzeczy się zdarzają. Ale powtórzę - cokolwiek robimy, to nie po to by wywrzeć wrażenie na kibicach czy pokazać jacy fajni jesteśmy, ale dlatego, że ktoś wpadł na spontaniczny pomysł i reszta go podchwyciła.
- Nie zawsze jednak jest wam do śmiechu. Pozwoli pan, że wrócę na moment do waszego występu w Pucharze CEV. Co właściwie stało się w rewanżu w Ankarze? Pierwszy mecz wygraliście bezproblemowo.
- Rzeczywiście, u siebie wygraliśmy pewnie, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że w rewanżu przeciwnicy zagrali znacznie lepiej. My może trochę gorzej. Oczywiście, sędziowie też dali nam się we znaki, ale nie ma sensu do tego wracać, bo nie oni zdecydowali o naszej porażce. Nie wykorzystaliśmy szansy w tie breaku, a w złotym secie siatkarze Halkbanku już na samym początku wypracowali taką przewagę, że trudno było ich dogonić.
- Na otarcie łez pozostała wam rywalizacja w Pucharze Challenge. Znajdziecie motywację by powalczyć w tym najmniej prestiżowym europejskim pucharze?
- Oczywiście! Puchar to puchar. Chcieliśmy grać w pucharach i teraz byłoby głupotą z naszej strony, gdybyśmy odpuścili. Postaramy się dojść jak najdalej. Jeśli utrzymamy taki poziom, jak w ostatnich spotkaniach z ZAKSĄ czy Jastrzębskim Węglem, to myślę, że mamy spore szanse.
- Pierwszym waszym przeciwnikiem będzie drużyna z ogarniętego konfliktem zbrojnym Izraela. Zamierzacie tam pojechać?
- Tak się złożyło, że nasi rywale sami zaproponowali, żeby rozegrać obydwa spotkania w Bydgoszczy. My na to przystaliśmy, władze CEV także - bezpieczeństwo jest najważniejsze. A poza tym, ominie nas dodatkowa podróż i dwukrotnie zagramy przed własną publicznością.
- W Pucharze Polski też zamierzacie walczyć bez odpuszczania?
- Jak najbardziej. Zwycięzca wprawdzie nie zagra w Lidze Mistrzów, więc prestiż tego pucharu jest teraz mniejszy, ale nie da się przecież wyjść na boisko i nie walczyć o zwycięstwo.