Michał Mieszko Gogol: jesteśmy świadomi tego, w jakim miejscu się znaleźliśmy
- Jesteśmy świadomi tego, w jakim miejscu się znaleźliśmy i dlatego tak kluczowe jest, aby nie przestawać wierzyć, ciężko pracować i walczyć o absolutnie każdą piłkę. Dokładnie tak, jak miało to miejsce w pierwszej rundzie, kiedy punktowaliśmy w dziesięciu meczach z rzędu. Wtedy każdemu zespołowi grało się z nami naprawdę ciężko - mówi Michał Mieszko Gogol, w pierwszej części wywiadu.
ESPADON SZCZECIN: Zacznę od pytania, które zadają sobie wszyscy kibice Espadonu. Jak wygląda aktualna sytuacja zdrowotna w drużynie?
MICHAŁ GOGOL: Cały czas dochodzimy do siebie. Wiemy już, że u Mateusza Malinowskiego odezwała się stara kontuzja mięśni brzucha. Uraz ma miejsce dokładnie tam, gdzie znajduje się blizna po naderwaniu mięśni, która powstała, gdy grał jeszcze w barwach Cuprum Lubin. Kontuzja odnowiła się podczas wykonywania zagrywki na porannym treningu przed sobotnim meczem z ZAKSĄ. Oczywiście, mógł zagrać na środkach przeciwbólowych, ale uznaliśmy, że byłoby zbyt duże ryzyko pogłębienia tego urazu, gdyż mogło wtedy dojść do jakiegoś poważniejszego naderwania czy nawet zerwania mięśni brzucha. Tego typu kontuzje leczy się bardzo długo, więc postanowiliśmy, że Mateusz nie wystąpi w tamtym spotkaniu. Nie zaryzykowaliśmy jego zdrowia i dzięki temu za 2-3 dni powinien już wznowić treningi i być w pełni dyspozycji na nadchodzące mecze. Jeśli chodzi o innych zawodników, to możemy też liczyć na Bartka Klutha oraz prawdopodobnie także na Jeffa Menzela, który – również podczas rozruchu w Kędzierzynie – nabawił się urazu szyi. Sprawa z Eemim Tervaporttim oraz Marcinem Wiką nie jest jeszcze w pełni jasna i ich powrót do pełnego treningu może chwilę potrwać. Wiadomo, jak ważni są dla nas ci zawodnicy, ale możliwe, że jeszcze kilka dni będziemy musieli sobie radzić bez nich. Prawda jest taka, że pod względem zdrowotnym, ta druga runda jest dla nas naprawdę trudna. Brakuje nam trochę tej świeżości z pierwszej fazy sezonu i gra nam się teraz zdecydowanie ciężej fizycznie niż miało to miejsce wcześniej.
Z powodu problemów zdrowotnych zawodników miałeś kłopot nie tylko z dokonywaniem zmian w meczu z ZAKSĄ, ale też ze skompletowaniem wyjściowego składu. Ostatecznie na pozycji atakującego zagrał Justin Duff. Miałeś też w głowie jakiś wariant alternatywny?
MICHAŁ GOGOL: Bywały już sytuacje, w których musieliśmy się zmagać z kontuzjami atakujących i wtedy ich miejsce zajmowali na treningu inni gracze. Prawda jest taka, że każdy z naszych środkowych występował już w takiej roli i również mógł zagrać przeciwko ZAKSIE. Zdecydowaliśmy się postawić na Justina głównie ze względu na jego parametry. Przed spotkaniem w Kędzierzynie-Koźlu odbył jeden czy dwa treningi na tej pozycji, więc jakiś kapitał miał. Z uwagi na kontuzje przyjmujących mieliśmy dość małe pole manewru, ale koniec końców uznaliśmy, że w roli atakującego wystąpi właśnie Justin. Uważam, że – przy całej tragedii wyniku, jakim skończył się dla nas mecz z ZAKSĄ oraz pamiętając o braku przygotowania i nagłej zmianie pozycji – można mówić o takim umiarkowanie pozytywnym występie z jego strony. Przed rozpoczęciem sezonu nikt z nas nie przypuszczał, że zdarzy się spotkanie, w którym będziemy zmuszeni do gry w takim zestawieniu personalnym. Dlatego bardzo cieszy mnie wiadomość, że trójka kontuzjowanych zawodników wraca już do drużyny.
Seria dziewięciu przegranych meczów z rzędu przytrafiła się klubowi już po raz drugi. Tym razem doświadczyłeś tego nie w roli asystenta, a pierwszego szkoleniowca. Zapewne czułeś w związku z tym dużo większą odpowiedzialność za takie wyniki.
MICHAŁ GOGOL: Zdecydowanie tak. Oczywiście, w ubiegłym sezonie także mocno przeżywałem ten zły okres, ale teraz to wszystko jeszcze bardziej się nasiliło. Czuję się odpowiedzialny za tę serię porażek i wiele rzeczy osobiście biorę na klatę. Mam wrażenie, że w tym przypadku zabrakło nam też nieco szczęścia. W spotkaniu z Radomiem mieliśmy 13:12 w tie-breaku, a z Bydgoszczą nawet 14:12 i piłkę meczową w górze. W Katowicach przy stanie 1:1 w setach i wyniku 23:23 w trzeciej partii też mieliśmy kilka kontrataków, więc przy odrobinie szczęścia mogliśmy wygrać któryś z tych meczów i skończyć tę złą serię dużo szybciej. Takie pasmo przegranych odbija się nie tylko na sytuacji w tabeli, ale ma też wpływ na drużynę. Dużo ciężej jest zbudować w zespole pozytywne myślenie, gdy odnosi się tyle kolejnych rozczarowujących rezultatów. W pierwszej rundzie było zupełnie odwrotnie i ta sytuacja cały czas nas niosła i napędzała. Jesteśmy świadomi tego, w jakim miejscu się znaleźliśmy i dlatego tak kluczowe jest, aby nie przestawać wierzyć, ciężko pracować i walczyć o absolutnie każdą piłkę. Dokładnie tak, jak miało to miejsce w pierwszej rundzie, kiedy punktowaliśmy w dziesięciu meczach z rzędu. Wtedy każdemu zespołowi grało się z nami naprawdę ciężko.
W jaki sposób przeżywasz trudną sytuację drużyny? Pojawiły się przysłowiowe problemy ze snem?
MICHAŁ GOGOL: Prawdę mówiąc, tak. Praktycznie od stycznia bardzo mało śpię i są takie sytuacje, kiedy budzę się w środku nocy i zaczynam myśleć, co można zrobić inaczej, jakie zmiany wprowadzić, czego jeszcze spróbować. Czuję się odpowiedzialny za wyniki zespołu i bardzo przeżywam obecną sytuację nie tylko jako trener, ale też jako szczecinianin. Powiem uczciwie, że były takie mecze, po których było mi głupio i czułem wstyd. Nie jestem trenerem zza granicy czy osobą, która przyszła tu za pieniędzmi. Mało tego, wydaje mi się, że jestem jedną z nielicznych osób w Polsce, które odważyły się zerwać kontrakt z takim klubem jak Asseco Resovia Rzeszów. Ja zrobiłem to właśnie po to, żeby być w Espadonie. Przychodziłem tu jako asystent trenera i absolutnie nie spodziewałem się, że sprawy potoczą się tak, jak się potoczyły. Ale skoro już do tego doszło, to popłynąłem z tym prądem i jestem w miejscu, w którym jestem. Zdecydowałem się przyjechać do Szczecina, bo wierzę w Espadon, w ten projekt, w to miasto i utożsamiam się z tym miejscem. Gdyby tak nie było, nigdy nie zerwałbym kontraktu z Resovią. Przypuszczam, że niewiele osób zostawiłoby taki klub, aby zająć stanowisko drugiego trenera ligowego beniaminka. Podjąłem to wyzwanie oraz to ryzyko i teraz, po lepszym okresie, muszę zmierzyć się także z tym trudniejszym. Jest to dla mnie niezwykle cenna lekcja, z której już teraz wyciągnąłem bardzo wiele wniosków. Można zatem powiedzieć, że to wartościowy i konstruktywnie spędzony czas, ale chcę wyraźnie podkreślić, że nigdy w życiu nie przedłożę siebie i własnych interesów ponad drużynę. Najważniejszy jest zespół i zawodnicy, nie moja osoba i moje problemy. Mogę nie spać całymi nocami, ale nie będę marudził, ponieważ to jest część mojego zawodu. Kocham siatkówkę i dlatego przyjmuję tę pracę zarówno z jej plusami, jak i minusami. Jestem kompletnym maniakiem tego sportu i jeżeli mój zawód ma kosztować mnie nieprzespane noce, to niech tak będzie, biorę to.