Mistrz Polski w finale
Jastrzębski Węgiel przegrał z PGE Skrą Bełchatów 2:3 (25:23, 19:25, 25:21, 26:28, 12:15) w trzecim meczu półfinału PlusLigi. MVP Bartosz Kurek. W serii do trzech zwycięstw PGE Skra wygrała 3-0. Finałowym rywalem mistrza Polski będzie Asseco Resovia Rzeszów lub ZAKSA Kędzierzyn-Koźle.
Jastrzębskiemu Węglowi nie udało się przedłużyć półfinałowej rywalizacji. Na własnym boisku, po meczu pełnym walki i zwrotów sytuacji siatkarze Lorenzo Bernardiego, podobnie jak na inaugurację zmagań, ulegli mistrzom Polski w tie breaku. I podobnie jak w Bełchatowie mieli swoje szanse, by zakończyć rywalizację w czterech partiach, mieli nawet w górze piłkę meczową.
- Przed spotkaniem powiedziałem moim zawodnikom, że różnica między nami a Bełchatowem jest niewielka. Teraz wiem, że tę różnicę stanowi fakt, iż w kluczowych momentach oni są kolektywem, w tym tkwi ich siła - komentował po zakończeniu zmagań trener Bernardi.
Ale przyglądając się meczowym statystykom można stwierdzić, że o losach pojedynku przesądziła nie siła grupy, a indywidualne zagrania - Winiarskiego, Wlazłego czy Kurka, którzy w sumie zdobyli aż 14 asów serwisowych, często w kluczowych momentach - jak Winiarski, gdy w czwartej partii posłał serię atomowych zagrywek i dwukrotnie ustrzelił Pawła Ruska.
W sumie Skra zanotowała rekordową liczbę punktów z zagrywki - 15, podczas gdy rywale zaledwie 4. W pozostałych elementach - bloku i ataku to gospodarze grali lepiej. Do tego walczyli zaciekle, byli nieustępliwi. Słusznie jednak zauważył trener Bernardi, że gdy gra się z tak wymagającym przeciwnikiem jak Bełchatów, trzeba umieć wykorzystywać każdą nadarzające się okazję.
- Tak w pierwszym pojedynku, jak i w tym trzecim mieliśmy swoją szansę, graliśmy lepiej niż Skra, ale widocznie jeszcze nie dojrzeliśmy by z nimi wygrywać. Mój zespół został zbudowany w tym sezonie, nie udało nam się jeszcze wypracować "instynktu zabójcy" - tłumaczył Lorenzo Bernardi podkreślając, że i tak jego podopieczni wyraźnie zbliżyli się poziomem do najlepszej polskiej ekipy. - Dlatego jestem dumny ze swojej drużyny - podkreślił.
Na razie jednak Jastrzębski Węgiel marzenia o ligowym złocie musi odłożyć na przyszły sezon, a w tym bić się o to, co wciąż jest do wygrania - brązowy medal. Bełchatowianie z kolei mogą spokojnie czekać na finałowego rywala. Nie pierwszy raz potwierdzili, że w decydujących momentach setów i meczów nie tracą chłodnej głowy, potrafią wychodzić z opresji i co najważniejsze, postawić przysłowiową kropkę nad "i".
Podczas spotkania w Jastrzębiu przeżywali trudne chwile, mieli problemy z przyjęciem zagrywki, atakiem i kontratakiem. W pierwszym secie popełnili aż 10 błędów własnych (JW tylko 3), w drugim nie potrafili zatrzymać rywali blokiem, a w trzecim Mariusz Wlazły nie skończył ani jednej piłki. Dodatkowo, w partii pierwszej i trzeciej na kontrze mieli zaledwie 20% skuteczności. Mimo to zmobilizowali siły, doprowadzili do remisu w meczu, a w piątej najważniejszej odsłonie wrócili do swoich najlepszych nawyków. Przede wszystkim odrodził się Mariusz Wlazły i razem z Bartoszem Kurkiem stanowili potężną siłę ofensywną, której jastrzębianie nie byli w stanie powstrzymać.
- Przed pojedynkiem apelowałem o cierpliwość, mówiłem, że czeka nas spotkanie, w którym o wyniku będą decydowały pojedyncze piłki. Tak też się stało. Jastrzębianie rzucili na szalę wszystko, co mieli - zagrywkę, atak, kibiców. To spowodowało, że mecz był ciężki - podsumował Jacek Nawrocki, który po raz trzeci w karierze poprowadził Skrę do finału PlusLigi.
Warto odnotować, że ze względu na kradzież kamer i kłopoty ze skompletowaniem sprzętu, pojedynek odbył się bez pomocy systemu challenge. - Myślę, że było trochę spokojniej, niż wtedy gdy był - żartował Jacek Nawrocki mając w pamięci jak wielkie emocje i animozje wzbudzała wideo weryfikacja w poprzednich konfrontacjach Jastrzębia i Bełchatowa.