MVP najwyższej klasy
Jeden z największych talentów współczesnej siatkówki, nierzadko uważany za następcę słynnego Giby. Na razie nie ma na koncie tak wielu sukcesów jak Brazylijczyk, ale podobnie jak on prezentuje wielką klasę i szacunek do ludzi - tych na trybunach i tych, z którymi współżyje na co dzień. Matej Kazijski - najlepszy zawodnik Final Four w Pradze.
Skromnością, podobnie jak talentem mógłby obdarować kilku innych. Choć dziś jest bodaj największą gwiazdą świeżo upieczonego, klubowego mistrza Europy Itasu Diatec Trentino, wciąż pozostaje tym samym, prostym chłopakiem, który 10 lat temu debiutował w Slawii Sofia. Proszony o rozmowę, nigdy nie odmawia - zawsze odpowiada wyczerpująco, mądrze i szczerze. Dokładnie taki sam stosunek ma do coraz liczniej otaczających go fanów - pozuje do setek zdjęć, rozdaje miliony autografów i robi to z uśmiechem na twarzy, bez cienia grymasu.
Kiedy po oficjalnym zamknięciu finału Ligi Mistrzów większość jego kolegów w pośpiechu pobiegła do szatni, on długo nie schodził z płyty boiska, udzielając wywiadów (po włosku, rosyjsku, angielsku i bułgarsku). Potem, z równie staranną cierpliwością maszerował wśród włoskich fanów, wymieniając uściski i komentarze.
- Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ci ludzie przyjechali tu wyłącznie dla nas, zawsze są z nami i zawsze nas wspierają - jak mógłbym nie znaleźć dla nich czasu? - dziwił się pytany dlaczego nie podążył za kolegami.
Zanim jednak jego Itas Trentino mógł celebrować sukces, trzeba było stanąć w szranki z zespołem innego słynnego Bułgara, Plamena Konstantinowa. Jak grało się przeciwko rodakowi? - Przyznam, że nieco dziwnie, choć nie był to pierwszy przypadek, kiedy przyszło mi rywalizować z reprezentacyjnym kolegą - stwierdził Kazijski. - Plamen to jednak zupełnie inna historia - dodał.
Jeśli w skali światowej Kazijski może zająć kiedyś pozycję Giby, to na gruncie narodowym z pewnością już niedługo zastąpi niekwestionowanego lidera i dziś właściwie ikonę bułgarskiej siatkówki, Plamena Konstantinowa. Symboliczne przekazanie berła nastąpiło podczas turnieju w Pradze.
Tajemnicą poliszynela jest, że siatkarze za sobą nie przepadają, tak przynajmniej było do praskiego Final Four. Tam, w trakcie dekoracji zadali kłam wszelkim spekulacjom. Podczas ceremonii wręczania nagród indywidualnych pierwszy został wywołany Konstantinow, jako najlepszy przyjmujący turnieju. Ostatni natomiast na podium wskoczył Matej Kazijski - MVP zawodów. Obydwaj bułgarscy siatkarze padli sobie w objęcia i serdecznie gratulowali wyróżnienia, zachowując się jak para najlepszych przyjaciół.
W niedzielę wieczorem, kiedy emocje już całkiem opadły, ojciec Kazijskiego zdradził w rozmowie z bułgarską prasą, że Matej szykował niespodziankę dla swojego starszego kolegi. Gdyby ten nie dostał żadnej nagrody, Kazijski w geście uznania przekazałby mu swoją kryształową statuetkę MVP.
Sytuację szybko uchwyciły bułgarskiej media komentując, że nastąpiło ostateczne przełamanie lodów. Na przejęcie pałeczki po "Gibonie” (jak nazywają Konstantinowa w Bułgarii) przyjdzie jednak jeszcze poczekać. Zawodnik zdecydował bowiem, że ponownie przywdzieje koszulkę w narodowych barwach i wspomoże reprezentację podczas mistrzostwa Europy. Pytanie tylko, czy dopisze mu zdrowie?
- Mam taką nadzieję, bo nie zamierzam jeszcze zawieszać butów na kołku - żartował Konstantinow. - Po zakończeniu rozgrywek w greckiej lidze doprowadzę do porządku mój bark, a potem dołączę do kolegów z kadry.
To właśnie problemy z barkiem - te same, z którymi borykał się w finałowych play offach PlusLigi, grając w barwach Jastrzębskiego Węgla sprawiły, że podczas finału w Pradze był kompletnie nieprzydatny w ataku. - Miałem wstrzykniętą blokadę i przez cały mecz bardziej niż z rywalem, walczyłem z własnym bólem - zdradził.
Wyznał też, że zazdrości Matejowi Kazijskiemu sukcesu. - Jest młodym zawodnikiem i pewnie jeszcze kilka razy stanie na najwyższym stopniu podium. Ja natomiast najprawdopodobniej miałem ostatnią szansę w życiu. Z drugiej strony podkreślił klasę swojego rywala i przyznał, że nagroda MVP turnieju finałowego Ligi Mistrzów powędrowała w godne ręce.