Najtrudniejsze za nimi
Przegrana ze Słowacją mogłaby skończyć się klęską. Na szali sobotniego meczu był awans do mistrzostw świata. Już dawno nasza kadra nie grała pod ciśnieniem i o taką stawkę. Przez moment nerwy zawiodły, ale tego dnia Polacy zagrali po prostu za dobrze dla Słowaków. A wszystko dobre, co się dobrze kończy.
Znajomość Michała Masnego i Martina Sopko mogły pomóc. Ale przecież nie na tej dwójce kończy się kadra Słowacji. Polacy byli dobrze przygotowani na każdego z południowych sąsiadów. -Rozpracowaliśmy ten zespół jak każdy inny. Mieliśmy taką samą odprawę jak zwykle. Nasze założenia się sprawdziły i się udało – krótko podsumowuje Jakub Jarosz. W tym czasie zbroili się i przeciwnicy.
- Najpierw rozmawialiśmy z trenerem. On ustalał taktykę i trochę nas podpytywał na temat polskich zawodników. Razem wszystko ustalaliśmy. Staraliśmy się, ale… - urwał Martin Sopko, po czym wyjaśnił, na czym miała polegać taktyka jego zespołu. - Chodziło głównie o kierunki zagrywania na poszczególnych zawodników. Ale tego dnia Polacy nie mieli problemów z naszą zagrywką. Dobrze przyjmowali i Paweł Zagumny wystawiał często nawet na pojedynczym bloku.
A wystawiał bardzo skutecznie. I mądrze – dzieląc atak między wszystkich zawodników. – Wystawiam temu, komu idzie. Pliński dzień wcześniej dużo kończył, to wystawiałem do niego. Kurek wystąpił bardzo dobrze, to nim grałem – wyjaśniał nasz rozgrywający.
Kurkowi rzeczywiście szło jak po maśle. Zdobył 21 punktów (19 atakiem) i tytuł MVP spotkania. Zaraz za nim w kolejce po laury był Marcin Możdżonek. Także wspomniany Pliński. Czyli środek i przyjęcie. A na ataku… cicho. Piotr Gruszka tego dnia sobie nie poradził. Po zmianie na Jakuba Jarosza wydawało się, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę.
- Ciężko jest wejść z ławki – wyjaśnia zawodnik, który na szczęście po kilku nieudanych akcjach wskoczył na wyższe obroty. - To był bardzo ważny mecz, przede wszystkim dla naszej drużyny, bo stawką był awans na mistrzostwa świata. Cieszę się, że mogłem pomóc. Kiedy już się wchodzi na boisko, to nieistotne kogo, ale jak się zmienia – przyznał zawodnik, który niemal całe dwa pierwsze sety spędził w kwadracie dla rezerwowych. – Jak się tam stoi, to najważniejsze, żeby obserwować mecz. Jeśli drużynie nie idzie, to człowiek zastanawia się jak tu pomóc i stara się to wykorzystać wchodząc na boisko. Ja próbowałem pobudzić chłopaków, trochę pobiegać. Może trzeba było po prostu rozruszać ich w tym przestoju. Udało się – parę ataków i ruszyła sprawa – podsumuje młody atakujący.
I to ruszyła z kopyta. Było widać, że Polacy w gościnność bawić się nie zamierzają i kwestie awansu chcą szybko rozwiązać. - Chcieliśmy „zakończyć” turniej już w sobotę. Zagraliśmy bardzo dobre spotkanie i osiągnęliśmy sukces – stwierdził Paweł Zagumny.
Zadowolenia nie krył też Jakub Jarosz, który w sobotę wreszcie miał szansę „sprzedać” trochę swoich umiejętności. Ale doskonale wiemy, jak atakuje 21-latek. Najważniejsze, że zachował chłodną głowę. Bez „napalania się”, ale pewnie wykorzystywał słabości Słowaków. - Mecze o tak dużą stawkę gra się bardzo ciężko. Zwłaszcza jeśli są jakieś problemy, tak jak w drużynie w tym roku. Wtedy tym bardziej czuje się obciążenie. Ale cel jest spełniony – awans wywalczony – tryumfował atakujący.
Ale to nie koniec gdyńskiego turnieju. – Do meczu z Francją będziemy się przygotowywać tak samo jak do pozostałych. Będziemy chcieli wygrać. Najtrudniejsze mentalnie mecze mamy już za sobą. Jednak poziom rywal dopiero w niedziele będzie najwyższy, w końcu trójkolorowi wygrali oba swoje spotkania – zauważa Jarosz.
Ale przecież takiego finału się spodziewaliśmy. Polska i Francja były pewnikami do awansu. Jednak zwycięzca turnieju może być tylko jeden. Mecz dwóch najlepszych drużyn rozpocznie się w niedzielę o 16.30. Powrót do listy