Nalbert Bitencourt: Brazylia jest mentalnie gotowa by wygrać mundial
Jeden z najbardziej znanych i utytułowanych brazylijskich siatkarzy gości w katowickim Spodku jako komentator telewizyjny. - Brazylia i Rosja to najsilniejsze zespoły FIVB Mistrzostw Świata. Polsce brakuje stabilizacji, przede wszystkim na fotelu trenerskim - powiedział w rozmowie z PlusLigą.
PlusLiga: Jesteśmy dokładnie w połowie II rundy mistrzostw świata. Możemy już mówić o tym kto zawiódł, a kto znajduje się w gronie faworytów?
Nalbert Bitencourt: Wydaje mi się, że wszystko przebiega mniej więcej zgodnie z planem. Jeśli chodzi o pierwszą rundę, niespodzianek było naprawdę niewiele. Praktycznie poza porażką Włochów z Portoryko, nie przydarzyło się nic nadzwyczajnego. Choć i tu trudno być zaskoczonym, bo u Włochów problemy było widać już podczas finałów Ligi Światowej. Na plus natomiast zaskakują Francuzi, jestem pod wrażeniem, jak szybko ten całkiem nowy przecież zespół stał się monolitem, jak mądrą i poukładaną gra siatkówkę. Dla mnie to kandydat do gry w półfinałach. Poza tym stawiam na Brazylię i Rosję. Kto uzupełni stawkę? Przypuszczam, że na pewno zespół z grupy E - Iran, Polska lub USA mają równe szanse. Wasza drużyna podobała mi się w I fazie turnieju, teraz, w konfrontacji z bardziej wymagającymi przeciwnikami, a przede wszystkim, gdy znacznie wzrosła stawka, nie prezentuje się już tak okazale.
- Polska przystąpiła do II rundy ze sporym kapitałem punktowym, w przeciwieństwie do drużyn z gr. D, które wzajemnie pozabierały sobie oczka…
- Bardzo mnie zaskoczył skład grupy D, bez wątpienia grupy śmierci tego turnieju. Może i zespoły tam grające pogubiły punkty, ale wygrywając tak trudną rywalizację zyskały niesamowitą pewność siebie, która będzie procentować w dalszej części zmagań. Podobna dysproporcja obowiązuje w II rundzie - zespoły walczące w Bydgoszczy i Łodzi mają znacznie trudniejsze zadanie do wykonania, niż te bijące się o awans w grupie F.
- Czyli Brazylia ma ułatwione zadanie?
- Trochę tak, ale z drugiej strony, bardzo musi dbać o utrzymanie koncentracji na wysokim poziomie. Widać, że z tym nasi zawodnicy czasami mają problem. Do tej pory wygraliśmy wszystkie mecze, ale zdarzały się małe wpadki, problemy z właściwym podejściem mentalnym.
- Brazylia przegrała ostatnio kilka finałów, m.in. z Rosją i USA. Tym razem pana podopieczni są gotowi mentalnie by wygrać mundial?
- Wydaje mi się, że tak. Widać w tych młodych chłopakach przemianę. Nie są może takim monolitem, taką rodziną, jak była kadra mojej generacji, ale są już blisko. Znam tych chłopaków, widzę jak bardzo chcą wygrywać, jak mocno denerwują ich porażki. Co ważne, zdołali uodpornić się na presję, nie „pękają” już w newralgicznych momentach. Proszę sobie przypomnieć jak wielkie kłopoty mieli tego lata w Lidze Światowej, z jak ogromną presją w kraju musieli się mierzyć, bo presja na brazylijskich siatkarzach ciąży taka sama, albo jeszcze większa, niż na polskich. Mimo to wywalczyli 2. miejsce w turnieju. Oczywiście, u nas króluje piłka nożna, ale piłkarze totalnie zawiedli i teraz wszystkie oczy zwrócone są na siatkarzy. Oni doskonale to wiedzą, ale też mają świadomość, że jeśli wygrają w Polsce złoto, zostaną bohaterami.
- Widzi pan jakąś różnicę pomiędzy obecną kadrą, a tą, w której grał pan, Giba czy Dante?
- My byliśmy pokoleniem siatkarzy bardzo dobrze wyszkolonych technicznie, to był nasz największy atut. I nawet jeśli brakowało nam siły fizycznej czy wzrostu, potrafiliśmy to zrekompensować techniką, szybkością gry, bo wtedy graliśmy najszybszą siatkówkę na świecie. Teraz nasi siatkarze są niezwykle mocni fizycznie, mają potężne uderzenie, ale jeszcze brakuje im techniki. A przy okazji, moje pokolenie i jego sukcesy zrodziły się właśnie tutaj, w katowickim Spodku. Po dłuższej przerwie wygraliśmy Ligę Światową 2001 i rozpoczęliśmy imponujące pasmo zwycięstw w najważniejszych turniejach, wykreowaliśmy nową, piękną rzeczywistość. Wtedy, w 2001 roku nie ciążyła na nas presja zwycięzców, nie mieliśmy nic do stracenia, zaczynaliśmy z zupełnie innego pułapu, niż obecna generacja, która już na „dzień dobry” musiała zmierzyć się z bogatą w medale przeszłością swoich starszych kolegów. Są do nas ciągle porównywani, wytyka im się każde potknięcie, każdą wpadkę, a przecież oni dopiero budują własną drogę do sukcesu.
- Podobno po pierwszych porażkach w LŚ, w Brazylii domagano się głowy trenera? Pojawiły się opinie, że nie ma odpowiedniego podejścia do młodych zawodników.
- To prawda, w prasie pojawiły się takie bzdury. Ciekawe co powiedzą ci dziennikarze, gdy siatkarze wrócą do kraju ze złotym medalem? Znam bardzo dobrze Bernardinho, jest moim wielkim przyjacielem i wiem jak wspaniałą robotę wykonuje w drużynie narodowej, zawsze tak zresztą było. Jedną z jego najmocniejszych stron jest doskonałe podejście psychologiczne do zawodników, umiejętność budowania monolitu, wyraźne i czyste reguły obowiązujące wszystkich bez wyjątku. Nie znam drugiego trenera, który potrafi tak, jak Rezende panować nad grupą, trzymać ją w ryzach, a jednocześnie być wzorem, trenerem lubianym i szanowanym.
- Słyszałam też o konflikcie Bernardo Rezende z rodzimą federacją, która tylko czyha na jego potknięcie.
- Ten konflikt nieco już ostygł. Sprawa dotyczy wydarzeń sprzed dwóch lat, gdy ówczesny prezes brazylijskiej federacji został mianowany szefem FIVB. Chodziło o sposób jego odejścia z federacji i wybór nowego prezesa. Sposób, w jaki to wszystko się dokonało nie podobał się trenerowi Rezende, który głośno o tym powiedział. To z kolei nie spodobało się siatkarskie centrali i tak od słowa do słowa zrodził się konflikt. Zdaje się, że obydwaj panowie różnią się w poglądach na siatkówkę i nie tylko. Ale umówmy się, Bernardinho to chyba najlepszy trener w historii brazylijskiej siatkówki i ma tak silną pozycję, popartą długą i imponująca listą sukcesów, że chyba nikt nie miałby nawet odwagi zwolnić go z posady trenera.
- Nawet jeśli ponownie nie wygra z kadrą złotego medalu?
- Myślę, że Rezende spokojnie dotrwa do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro. Zresztą, prawdę powiedziawszy, ja osobiście nie widzę nikogo, kto mógłby go zastąpić. Może Ze Roberto, ale wątpię. Jestem spokojny o Rezende i jego przyszłość, naprawdę. Każdy, kto choć odrobinę zna się na siatkówce wie, że w tym sporcie potrzebna jest stabilizacja na stanowisku trenera. Ciągłe rotacje, zmiana selekcjonera przy każdym słabszym wyniku zaburzają rytm pracy, powodują niepewność. Doskonałym przykładem jest reprezentacja Polski. Macie naprawdę dobrych zawodników, ale nie ma u was cierpliwości, nie dajecie drugiej szansy trenerom. U nas od trzynastu lat jest jeden Rezende, wy mieliście w tym czasie co najmniej czterech szkoleniowców. To chyba nie jest właściwa droga do sukcesu.
- Pan zakończył karierę zawodniczą cztery lata temu, wygrał wszystko co można wygrać, wpisał się na listę najwybitniejszych zawodników w historii siatkówki. Trudno było wziąć rozbrat z siatkówką?
- To był jeden z najgorszych momentów w moim życiu. Wiedziałem, że ten dzień kiedyś musi przyjść i przygotowywałem się do niego mentalnie, ale jednocześnie bardzo bałem się tego, co będzie potem, jak poradzę sobie bez czynnego oprawiania sportu, bez siatkarskiego życia, tego wszystkiego, czym żyłem i delektowałem się szmat czasu. Bałem się, że nie znajdę sposobu na życie po siatkówce, że odejdę w zapomnienie, że nawet jeśli znajdę jakąś pracę, to nie będę potrafił się w niej zrealizować. Zawsze byłem osobą bardzo kontaktową, zwierzęciem stadnym, jeśli tak mogę powiedzieć i zawsze lubiłem przebywać w grupie. Na szczęście pojawiła się propozycja z brazylijskiej telewizji, która zaproponowała mi rolę komentatora - eksperta. Dziś mogę stwierdzić, że lepiej nie mogłem trafić. Wciąż jestem w środku siatkarskiego kotła, jeżdżę po całym świecie, oglądam mecze, mogę dzielić się z tysiącami ludzi swoją wiedzą - to wspaniałe.
- Zamierza pan związać swoją przyszłość z mediami na dłużej?
- Podpisałem umowę do IO 2016. Co będzie potem - zobaczymy. Na razie nadrabiam zaległości z przeszłości - kończę studia z marketingu, zdobywam wiedzę w różnych dziedzinach. Dość często jestem też zapraszany do różnych instytucji na wykłady dotyczące budowania „team spirit” i wszystkich kwestii motywacyjnych. Zawsze byłem w tym dobry, więc teraz chętnie dzielę się wiedzą i doświadczeniem z innymi. Jedno jest pewne - koniec siatkarskiej kariery, to nie koniec świata i przy odrobinie dobrych chęci, czasami także szczęścia, można znaleźć swoje miejsce w życiu, czerpać satysfakcję z tego, na co nie miało się czasu wcześniej. Ja na przykład wreszcie mogę pobyć więcej z rodziną. Są plusy, naprawdę.
Powrót do listy