Nawrocki: nie ma nikogo kto wygrał wszystko
Na boisku czasami go zawodzili, ale poza nim pomagali znieść trudy debiutanckiego sezonu w roli pierwszego szkoleniowca. Trenera mistrzów Polski, którzy nie mogą przegrywać. Trochę jednak przegrali, ale mimo to Jacek Nawrocki uważa sezon za udany. A na krytykę odpowiada: - Nie ma nikogo, kto wygrał wszystko.
PlusLiga: Możemy powiedzieć głośne „uff”. Ciążyła na was wielka presja. Jak Pan ostatnio sypiał?
Jacek Nawrocki: Sypiałem normalnie. Zdążyliśmy się przyzwyczaić do tej presji. To było to, co najbardziej nam przeszkadzała. Przeciwnicy się wzmacniają, coraz trudniej broni się mistrzostwa. Nie jest łatwo wygrać po raz szósty. To jest cel osiągnięty po ciężkiej pracy. Te opinie i oceny nie pomagają, ale ja i zawodnicy musimy sobie z tym radzić. I wykonywać naszą pracę jak profesjonaliści.
- Jakieś słowa szczególnie Pana zabolały?
- Z jednej strony byłem zaskoczony, że te opinie wypowiadają ludzie, którzy nie mają zupełnie pojęcia o tym, co się dzieje w naszym klubie. Z drugiej byłem zdziwiony słowami ludzi, którzy grali w siatkówkę, także wielkie mecze, trenowali zespoły. A ich opinie były takie, jakby nigdy nie przegrali żadnego spotkania. Przenoszą taką presje na nas, a nie ma wśród nich kogoś, kto wygrał wszystko. I muszą o tym pamiętać. O tym, że taki jest sport. Walczyliśmy. Ten sezon był naprawdę trudny. Cieszę się, że tak się zakończył. Przebieg ostatniego spotkania pokazuje, jak bardzo ta presja na nas ciążyła. Po świetnych fragmentach gry za wszelką cenę chcieliśmy skończyć. Udowodnić dobitnie, że to koniec, że jesteśmy górą. To było za szybko. Do tego zespół z Jastrzębia miał świetne chwile i to była trudna walka.
- Jaki był debiutancki rok w roli pierwszego szkoleniowca?
- Przejmując ten zespół nastawiłem się na to, że będzie ciężko. Na krytykę, na presję, na to, że będę oceniany, porównywany. I może to mi pomogło. Z góry założyłem, że tego nie uniknę. Najważniejsze było, żeby zostawić to, co na zewnątrz, a żebym pilnował, co się dzieje w środku zespołu. Myślę, że sporo nam wyszło. O Skrze było głośno w tym sezonie kilka razy. Kiedy przegraliśmy z Resovią w Pucharze Polski, w półfinale mistrzostw Polski - choć przecież oni byli tworzeni po to, by je wygrać. I podczas Final Four kiedy przegrywamy z Dynamem. Nie mówiło się o nas, kiedy przez kilka miesięcy nie przegraliśmy meczu. Nieźle układał nam się system gry. Po przełożeniu Final Four gdzieś siedliśmy psychicznie. To maksymalne nastawienie opadło. Wypalenie się zostawiło w nas ślad. Graliśmy trochę przybici. Cieszę się, że zespół się dźwignął. Ja uważam sezon za udany.
- Tej krytyki było trochę więcej - była przecież porażka z Teruelem w Lidze Mistrzów, z Politechniką w ekstraklasie.
- Przypomnę, że wtedy sami sobie zdekompletowaliśmy skład. Daliśmy zawodnikom urlopy. Wiedziałem, że jeżeli nawet przegramy z Hiszpanami pierwszy mecz, to wygramy grupę. I tak się stało. Zagraliśmy dobrze z Belgami, odrobiliśmy straty. Porażka z Warszawą to ten sam okres - kwestia tygodnia. Może ktoś powiedział, że zrobiłem wtedy błąd, ale widząc ich na treningu - wielu trenerów podjęłoby taką decyzję. Oni byli wypaleni i nie mogli pracować tak, jak się tego od nich wymaga.
- Ale nie można się dziwić krytyce. Temu, że są oczekiwania. Ma Pan w zespole plejadę gwiazd. Od takich zawodników należy wymagać dużo.
- Racja, nie można ich tylko głaskać. Trzeba wymagać, bo to są zawodnicy najwyższego formatu. Jednak byli też sporo eksploatowani. Ale tak już będzie - musimy sobie z tym radzić.
- Teraz możemy wreszcie otwarcie przyznać, że zapłaciliście cenę za to, że macie w zespole gwiazdy reprezentacji, które grają 12 miesięcy w roku. No i za zakontraktowanie kontuzjowanych zawodników.
- Niestety, próbowaliśmy cały czas postawić na nogi Kubę Novotnego. Dużą pracę wykonali lekarze, fizykoterapeuci. Liczyliśmy, że pomoże nam w większym wymiarze. Na szczęście Mariusz Wlazły udźwignął to, co do niego należało i chwała mu za to.
- Kto pomagał w momencie, kiedy zawodnicy się „sypali”, trzeba było podejmować często kontrowersyjne decyzje, wysyłać ludzi na urlop.
- U nas jest znakomita atmosfera. Sztab współpracuje bardzo dobrze. W wielu decyzjach konsultuję się z moimi pracownikami, ale to ja je podejmuje i biorę całą odpowiedzialność.
- Jest Pan teraz lepszym trenerem?
- Nigdy siebie nie oceniałem czy jestem dobrym trenerem. Staram się doskonalić. Wierzę w to, co robię, co robimy razem. To jest sport, graliśmy w końcu z drużynami, które też chciały wygrać. Porażki są wkalkulowane u każdego. Prowadzenie samego zespołu to nie była jakaś wielka trudność. To dzięki zawodnikom. Oni się wspaniale zachowywali przez cały sezon. Akceptowali wszystkie moje decyzje. Bardzo mnie wspierali w trudnych chwilach. Powiem szczerze, że zachowywali się kapitalnie w tym sezonie.
- Czuje Pan, że jest dla nich autorytetem?
- Nie myślę o tym, nie staram się nim być. Jestem po to, żeby pomóc im grać, żeby im służyć. Nie ma mowy o tym, żeby kreować się na jakiś autorytet. Na to trzeba zapracować. Wykazywać się wiedzą, znajomością, wykonywać jak najlepiej to, co się robi. Nie wszystko zawsze wychodzi, więc nie należy zawsze oceniać wszystkich po wynikach. To nie te czasy, że trenerzy mają być dla zawodników autorytetami - mają ułatwiać grę.
- Trener Castellani czasem dzwonił z podpowiedziami?
- Nie, ale duchowo mnie wspierał. Nie mamy w zwyczaju podpowiadać sobie jakieś rzeczy techniczne czy taktyczne. Na tym poziomie pewne sprawy są tak oczywiste - między nami nie ma co o nich mówić. Trenerzy doskonale wiedzą, co jest złe. Ale często decydują centymetr, dwa, ułamek sekundy. I takie detale w dzisiejszej siatkówce ustawiają wyniki.
- A zmieniłby Pan coś w tym sezonie?
- Dopiero muszę usiąść i to wszystko przeanalizować. Okres przygotowawczy, wszystkie decyzje personalne, kadrowe, system treningu i gry, który przyjęliśmy. Wydawało się że w pewnym momencie funkcjonował doskonale, a w najważniejszym momencie zawiódł. Pierwsza rzecz jaka przychodzi mi do głowy, to trochę inne prowadzenie od strony mentalnej. Właśnie wobec tej presji. Tutaj jeszcze są duże rezerwy. Nad pozostałymi rzeczami muszę jeszcze pomyśleć.
- Jacek Nawrocki zostanie w Bełchatowie?
- Podpisałem kontrakt na dwa sezony. Ja się nigdzie nie wybieram, ale wszystko zależy od pracodawców - zarządu klubu, sponsorów. Oni mogą dokonać obiektywnej oceny, bo widzą co dzieje się w naszym zespole od środka. Widzą nie tylko skrawek, do tego jeszcze na ekranie telewizora.