Nie ma fal? Może na żeglarstwie, bo na siatkówce są!
Dawid Podsiadło, który nie tylko towarzyszył polskim sportowcom na płynącej Sekwaną barce w trakcie ceremonii otwarcia, ale aktywnie kibicuje biało-czerwonym w Paryżu śpiewa, że „nie ma fal”. Gdyby usiadł na trybunach siatkarskiej Paris South Areny to z pewnością by je poczuł. Bo o fale na tych igrzyskach na pewno łatwiej tam niż choćby w marsylskiej marinie, gdzie żeglarze wypatrują podmuchów wiatru, bo na początku igrzysk najłatwiej byłoby im pływać, gdyby mieli wiosła.
O co chodzi? O konstrukcję trybun ustawionych w hali, która na co dzień pełni rolę wystawienniczej, a nie sportowej. Są one bowiem zbudowane z tysięcy połączonych ze sobą cienkich rurek, a trzeba wiedzieć, że są ogromne, bo największe z nich mieszczą ponad cztery tysiące osób. I gdy didżej krzyknie do mikrofonu na przykład „monster block”, a kibice zaczynają machać rękami zza pleców do przodu, to cała ta konstrukcja faluje. Ale jak faluje! To nie są tylko zwykłe wahnięcia, ona po prostu cała przesuwa się w przód i cofa. Tak, chodząc na siatkówkę można nabawić się choroby morskiej i może właśnie dlatego przy pulpitach dziennikarskich umieszczono napis „no food”. A przy „monster block”, „super spike”, czy „ace, ace” z trybun podrywają się absolutnie wszyscy, nawet obecny na pierwszym meczu polskich siatkarzy z Egiptem prezydent Andrzej Duda.
Na razie wizerunkiem paryskich igrzysk – oczywiście tym, którzy spoglądają na igrzyska życzliwie i nie narzekają na pojawiające się znienacka choćby transportowe problemy – są pełne trybuny. Gdziekolwiek – na siatkówce, pływaniu (18 tysięcy widzów każdego dnia!), szermierce, w której rywalizacja odbywa się w przepięknym Grand Palais, a nawet slalomie kajakarskim, gdzie naszą srebrną Klaudię Zwolińską w strugach ulewnego deszczu oglądało prawie dziesięć tysięcy kibiców. Na meczu siatkarek Polska – Japonia nie było właściwie ani jednego wolnego miejsca, a dominującą grupą nie byli wcale Polacy i Japończycy, a Francuzi. Miejscowi kibice naprawdę świętują fakt, że mają największą imprezę sportową świata u siebie. Jasne – do dużej liczby kibiców na meczach siatkówki w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni, a nawet będziemy mogli chwalić się, że na finale TAURON Pucharu Polski w Krakowie mieliśmy więcej kibiców, niż Francuzi na finale igrzysk olimpijskich, bo Francuzi zwyczajnie mają mniejszą halę, ale jednak komplet publiczności na meczu dwóch obcych dla gospodarzy igrzysk reprezentacji robi wrażenie. Ok, po meczu Polek z Japonkami grali Francuzi, ale to niczego nie tłumaczy, bo tu kupuje się bilety na każdy mecz, a nie na tzw. dzień meczowy.
Są jeszcze dwie sprawy, które wyróżniają siatkarską halę olimpijską w Paryżu od wszystkich innych obiektów – rozkręcona na maksa klimatyzacja i… nie do końca zbudowana arena. Brakuje choćby biura prasowego, więc wszyscy ludzie z mediów tłoczą się w małym pokoju dla fotoreporterów, ale mimo wszystko większym problemem dla wszystkich, pewnie siatkarek i siatkarzy też, choć przy boisku może być nieco cieplej, jest niska temperatura.
Jeśli zatem wybieracie się do Paryża na mecze polskich siatkarek i siatkarzy – a pewnie wielu z Was się wybiera, bo jednak igrzyska olimpijskie tak blisko Polski zdarzają się rzadko, więc grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji – to pamiętajcie, żeby zabrać ze sobą aviomarin, lokomotiv lub podobny specyfik i ciepłe ubranie. I możecie być pewni, że będzie Wam się bardzo podobać, nawet jeśli ostatnie kilometry przed halą pokonacie pieszo, bo wyłączona będzie akurat ta konkretna stacja metra lub na przystanku spotkacie przylepioną taśmę zamiast tramwaju.
Powrót do listy