Nikola Grbić: bycie trenerem to nocna robota
Kilka miesięcy temu zadebiutował w roli trenera zespołu Sir Safety Perugia, który wyeliminował Jastrzębski Węgiel z Ligi Mistrzów, a kilka dni temu został selekcjonerem serbskiej kadry. Jak odnajduje się w nowej roli? - Przede wszystkim muszę radykalnie przejść na trenerską stronę boiska, bo na razie wciąż myślę jak zawodnik, a to błąd - zdradził w rozmowie z PlusLigą.
PlusLiga: Niedawno został pan wybrany selekcjonerem reprezentacji Serbii. Mam wrażenie, że to było pana przeznaczeniem?
Nikola Grbić: Miałem nadzieję, że po zakończeniu kariery zawodniczej będę trenerem kadry. Może jako zawodnik nie marzyłem o tym jakoś intensywnie, ale kiedy zdecydowałem się przejść na tę nową stronę kariery, nie ukrywam, że takie myśli zaczęły pojawiać się w mojej głowie. Cóż, marzenie spełniło się bardzo szybko…
- Za szybko?
- Człowiek dostaje w życiu pewne szanse, pojawiają się propozycje, które drugi raz mogą się nie pojawić, nikt nie jest w stanie przewidzieć co przyniesie przyszłość - złego bądź dobrego. Mamy bardzo młody i utalentowanych zawodników, którzy chcą się uczyć, aż rwą się do pracy. Myślę, że z tego powodu wielu trenerów chciało pracować z naszą reprezentacją, bo z tego co wiem, lista zainteresowanych była dość długa. Niektórzy dzwonili nawet do naszej federacji, inni wysyłali maile. Taka sytuacja bardzo schlebia tak federacji, jak i zawodnikom i świadczy o tym, że siatkówka w naszym kraju jest bardzo dobrze zorganizowana. Mamy zresztą bardzo dobrego sponsora, który dba by kadra miała wszystko, co potrzebne i mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że wszystko działa niemal perfekcyjnie. Kiedy prezes naszego związku zaproponował mi tę pracę, czułem się niezwykle wyróżniony. Mam nadzieję, że sprostam wymaganiom i oczekiwaniom.
- Nie miał pan żadnych wątpliwości?
- Powiem szczerze, że w 99% przypadków gdy podejmuję jakąś decyzję, nawet tę najtrudniejszą, nie mam żadnych wątpliwości. Kiedy już decyduję się na coś, zawsze następuje to po dogłębnym przemyśleniu wszystkich argumentów za i przeciw. A po podjęciu decyzji nigdy już nie wracam do rozmyślań nad tym, czy zrobiłem dobrze czy źle. Pewne rzeczy dzieją się w określonych okolicznościach, które z koli są zmienne. Decyzję podejmuje się w danej chwili, w danych okolicznościach, a po kilku dniach czy tym bardziej tygodniach, gdy być może punkt widzenia się zmienia, inne są też realia. Teraz skupiam się już wyłącznie nad organizacją pracy w drużynie narodowej.
- Będzie pan łączył pracę w klubie i reprezentacji?
- W Perugii podpisałem roczny kontrakt. Jeśli osiągniemy dobry rezultat i włodarze będą zadowoleni z mojej pracy, może zaproponują mi umowę na kolejny rok. Ale tego dziś nie wiem. Rodzima federacja nie ma nic przeciwko łączeniu przez mnie obu funkcji, wszystko zatem w rękach klubu. Wielu trenerów pracuje, nazwijmy to na dwa fronty i nie ma w tym nic złego. Oczywiście, to wielkie wyzwanie, spora trudność, ale gdybym został w Perugii, z tym samym sztabem współpracowników, byłoby mi znacznie łatwiej. Gdybym natomiast musiał wystartować w nowej drużynie, byłoby trudniej, ale wciąż sytuacja byłaby do ogarnięcia.
- Wspomniał pan, że myśli już o kompletowaniu sztabu szkoleniowego serbskiej kadry. Jest szansa, że zobaczymy w nim pana brata lub któregoś z byłych reprezentantów kraju?
- Wszystko jest sprawą otwartą, ale nie ukrywam, że potrzebuję w swoim sztabie ludzi, którzy mają już doświadczenie w tej pracy. Żartuję trochę, że bycie trenerem to nocna robota, bo właściwie tylko wtedy można spokojnie pracować. To są godziny przeglądania i analizowania statystyk, oglądania meczów i wsparcie doświadczonych osób jest tutaj niezbędne. Jeśli chodzi o mojego brata, to jak pani wie, zajmuje się w naszej federacji siatkówką plażową i ma tam sporo pracy, a przede wszystkim umowę na wykonanie pewnych działań. Jest zbyt odpowiedzialny, żeby to rzucić i rozpocząć nowy projekt ze mną, szczególnie, że pracuje z młodymi ludźmi, organizujemy im wyjazdy, turnieje. Na chwilę obecną więc jest raczej niemożliwe, aby dołączył do mojego sztabu. Ale tak czy inaczej w jakiś sposób na pewno będzie mi pomagał. Nie wiem jeszcze na czym dokładnie będzie polegała jego rola, ale z pewnością będzie blisko kadry.
- Myśli pan także o tym, co powiem zawodnikom na pierwszym zgrupowaniu?
- A wie pani, że tak…na pewno muszę stworzyć sprzyjający klimat, żeby się mnie nie bali, żeby mi zaufali najszybciej jak to możliwe. Ale też, nie ukrywam, padnie kilka konkretnych słów. Pewnie im powiem, że jedyne co mogę im obiecać na wstępie, to kawał niezwykle ciężkiej harówki. Ale to jedyna droga do poprawy jakości własnej gry. Zastanawiałem się czy powinienem wrócić do niedawnych mistrzostw świata i chyba coraz bardziej wydaje mi się, że nie. Są nowe realia, nowe okoliczności i nowe wyzwania.
- Ponad rok temu powiedział mi pan, że Aleksa Brdjović jest przyszłością serbskie siatkówki na pozycji rozgrywającego. To on będzie u pana numerem jeden?
- Tak powiedziałem, bo to zawodnik z dużymi możliwościami i bardzo dobrymi warunkami fizycznymi. Problem polega na tym, że on praktycznie nie gra. Widziałem kilka meczów Skry, w których miał okazję pobyć na boisku i zauważyłem, że jest trochę za wolny. A u zawodnika na jego pozycji szybkość ma ogromne znacznie. Na pewno musi też popracować nad fizyką. Mamy jeszcze drugiego, bardzo obiecującego zawodnika na tej pozycji, Jovovica, który gra we Włoszech i jednak częściej przebywa na boisku. Obydwaj są bardzo młodzi i obydwu czeka sporo pracy. Czas pokaże, który z nich zostanie tym pierwszym.
- Jeszcze jako zawodnik podkreślał pan, że jedyny słuszny wybór po zakończeniu kariery to praca trenera, że jest pan do niej stworzony. Dziś podtrzymuje pan tę opinię?
- To bardzo ciężki kawałek chleba, każdego dnia trzeba podejmować trudne decyzje, nie zawsze popularne i akceptowane przez innych, zabiera też znacznie więcej czasu niż inne zajęcia, ale…tak, to jest to, co chcę teraz robić, to praca, która pozwala mi pozostać blisko siatkówki, najbliżej jak tylko się da, a chyba o to tak naprawdę mi chodziło. Jasne, że na razie mam praktycznie zerowe doświadczenie, nie miałem dotąd wyraźnych upadków ani wzlotów, więc tak naprawdę niewiele mogę o tej pracy powiedzieć. Zdaję sobie też sprawę z tego ile jeszcze muszę się nauczyć. Przede wszystkim jednak, muszę radykalnie przejść na tę trenerską stronę boiska, bo na razie wciąż myślę jak zawodnik, a to błąd. Potrzebuję czasu, żeby przeistoczyć swój umysł z zawodnika w trenera. Na szczęście myślenie o tym co mogę zrobić, żeby mój zespół grał jak najlepiej zabiera mi tyle czasu, że nie mam go na rozmyślanie o sprawach ubocznych.
- Powiedział pan też, że młodzi zawodnicy czują zbyt duży respekt do starszych i to często powoduje barierę. Jako trener próbuje pan zburzyć tę barierę?
- Pracuję nad tym usilnie. Cały czas powtarzam im, że jeśli tylko mają ochotę, w każdej chwili mogą przyjść, wymienić poglądy, pytać w razie wątpliwości. Z własnego doświadczenia wiem, że trenerzy zawsze to mówią, ale zawodnicy rzadko korzystają z takiej możliwość, z jakiegoś powodu nie chcą zagłębiać się w tematykę. Zawodnicy, którzy mają w sobie tę chęć rozmawiania, analizowania problemów czy w ogóle siatkarskich zagadnień, a ja byłem jednym z nich, po zakończeniu kariery zazwyczaj zostają trenerami (śmiech). Poważnie mówiąc, bardzo mi zależy na dobrych relacjach z siatkarzami i robię co mogę by dbać o prawidłową komunikację w zespole.
- Teraz ma pan większy wpływ na zawodników, niż jako kolega z boiska?
- Zdecydowanie tak. To jednak zupełnie inna rola i wcale nie znaczy, że jako trener jestem w stanie zmienić osobowość zawodników, ich sposób patrzenia na świat. Pewne rzeczy zależą jednak od charakteru człowieka. Człowieka, nie siatkarza. Są utalentowani gracze, którzy mnóstwo pracują, bo chcą być jeszcze lepsi i muszą pracować, ale trzeba im pewne rzeczy wyklarować, żeby mogli wskoczyć na ten wyższy poziom. A są zawodnicy z instynktem, u których wszystko działa niemal automatycznie i nie trzeba im dużo mówić, a nawet nie należy, bo mogą zamknąć się w sobie. Jest jeszcze trzecia grupa siatkarzy, którzy mają może trochę mniej talentu i potrzebują takiego przewodnika, kogoś, kto cały czas będzie im podpowiadał. Wiedziałem o tym już jako gracz, ale dopiero teraz, jako trener, wiem jak bardzo trudne jest to rozróżnienie i jednocześnie, jak ważne jest indywidualne podejście do ludzi.
- Narzekał pan kiedyś, że trenerzy za często korzystają z pośrednictwa menadżerów w rozmowach z zawodnikami. Jako trener zmienił pan tę prawidłowość?
- Tak zmieniłem i na dzień dobry wkurzyłem kilku menadżerów, którzy dzwonili do mnie z pretensjami, że za ich plecami rozmawiam z ich podopiecznymi. Wytłumaczyłem im, że to ja będę pracował z tymi chłopakami na co dzień i to ja muszę wiedzieć o nich jak najwięcej, a nie ma lepszej możliwości poznania kogoś, niż bezpośrednia rozmowa. Chcę i muszę znać zdanie zawodnika na temat jego oczekiwań, na temat szansy, którą może dostać w moim zespole i jak zamierza ją wykorzystać. Może nie wszystkim podoba się mój sposób pracy, ale po takiej rozmowie wiem przynajmniej jakie motywy kierują danym siatkarzem - czy chce przyjść do klubu tylko dla pieniędzy, czy też chce doskonalić swój warsztat. Cokolwiek, ale muszę usłyszeć to osobiście i nie obchodzi mnie, że niektórzy menadżerowie kręcą nosem na moje metody. Żeby było jasne, nigdy nie dyskutuję z siatkarzami na temat wysokości kontraktu, bo o to najbardziej martwili się menadżerowie. Mnie interesują wyłącznie aspekty siatkarskie. Mam w głowie pomysł na zespół, na to jak chcę z nim pracować i jeśli w głównych kwestiach dogadam się z zawodnikiem, wtedy do gry mogą włączyć się działacze i menadżerowie i zrobić swoje.
Powrót do listy