Nikola Grbić: fajnie mieć marzenia, ale trzeba też realnie stąpać po ziemi
Nowy opiekun ZAKSY Kędzierzyn-Koźle to jedna z najbardziej wyrazistych postaci w siatkarskim środowisku - kiedyś jako zawodnik, teraz jako trener. Nigdy nie posługuje się banałem, zawsze broni swoich racji i mówi wprost, nawet o najtrudniejszych sprawach. Czy chodząca legenda z Serbii zawojuje PlusLigę i podbije serca kibiców z Opolszczyzny?
PLUSLIGA.PL: Kilka lat temu powiedział mi pan, że nigdy nie dostał oferty z Polski. W końcu propozycja przyszła, ale chyba w najmniej oczekiwanym momencie?
NIKOLA GRBIĆ: To prawda. Kontrakt w Weronie miałem ważny jeszcze na kolejny sezon i tam też zamierzałem pracować. Jednak zadziało się coś, o czym w tej chwili nie chciałbym mówić i musiałem zmienić plany. Jednocześnie pojawiła się propozycja z Kędzierzyna-Koźla, więc postanowiłem ja przyjąć. Ja mogę pracować gdziekolwiek i dla mnie modyfikacja planów nie była wielkim problemem, ale dla mojej rodziny już tak. Mam małe dzieci, które chodzą do szkoły we Włoszech i dla nich każdorazowa zmiana szkoły, przyjaciół i środowiska jest sporym przeżyciem.
Chciałabym jednak dopytać o to, co napisano we włoskich mediach. Podobno przed ostatnim meczem ćwierćfinałowych play offów pana podopieczni zabalowali i w konsekwencji przegrali rywalizację. Winą obarczono pana.
NIKOLA GRBIĆ: Wyglądało to trochę inaczej. Zagraliśmy źle przeciwko Padovie i Mediolanowi, przegraliśmy mecze, które przynajmniej zdaniem działaczy, powinniśmy byli wygrać. Zarzucili nam, że przegraliśmy, ponieważ zawodnicy zamiast wypoczywać przed rywalizacją, poszli na nocną imprezę, co oczywiście nie było prawdą. W tych dwóch spotkaniach wszyscy bez wyjątku zagraliśmy źle, nie jeden czy dwóch zawodników, którzy ewentualnie wyszli gdzieś wieczorem. Dziś nie ma to już znaczenia, bo moim zdaniem włodarze klubu znaleźli w ten sposób doskonały pretekst, żeby rozwiązać mój kontrakt. Prawdopodobnie za kilka tygodni, może miesięcy, dowiemy się jak było naprawdę.
Należy też chyba zadać sobie (i innym) pytanie, czy szkoleniowiec powinien odpowiadać za nocne eskapady siatkarzy? W końcu to profesjonaliści.
NIKOLA GRBIĆ: Tak jak wspomniałem, nie chciałbym zbytnio zagłębiać się w tę historię, więc powiem ogólnie. Tak, zawodnicy są profesjonalistami i dostają całkiem niezłe pieniądze za to, by postępować zgodnie z zasadami profesjonalnego sportu. Jeśli jednak nie przestrzegają tych zasad, to osobą, która ma ich z tego rozliczać jest pracodawca. Moja praca polega na przygotowaniu drużyny do sportowej rywalizacji, do tego by zespół prezentował się dobrze na boisku. Zakończyliśmy sezon ligowy po twardej batalii z Civitanovą, która potem została mistrzem kraju i Europy. W pierwszym meczu mieliśmy piłkę meczową w górze, byliśmy bardzo blisko przeciwnika w tej rywalizacji, walka trwała do końca.
Z kraju, w którym wymaga się od trenerów sporo, przychodzi pan do kraju, gdzie każdy kibic jest trenerem i wie wszystko najlepiej. Jest pan gotowy na to „polskie” wyzwanie?
NIKOLA GRBIĆ: Prawdę mówiąc, niespecjalnie się tym przejmuję. Mam swój własny pomysł na siatkówkę i mam wiedzę w tej dziedzinie, wydaje mi się że całkiem niemałą. W każdym kraju są ludzie, którzy wszystko wiedzą lepiej, albo przynajmniej tak im się wydaje, którzy sądzą, że z pozycji wygodnego krzesełka na widowni mogą oceniać mnie, zawodników i naszą pracę. Nie mając oczywiście pojęcia jak drużyna zachowuje się na treningach w trakcie tygodnia, co dzieje się w środku, jakie pojawiają się problemy, na przykład zdrowotne. Każdy ma prawo mieć własną opinię, a ja mam prawo nie przywiązywać wagi to takich ocen czy osądów. Istotne, aby moi współpracownicy, działacze w klubie wiedzieli co dzieje się w zespole i co ma wpływ na jego funkcjonowanie. Mam wewnętrzne przekonanie, że cokolwiek robię, zawsze daję z siebie maksimum i to pozwala mi mieć spokojne sumienie.
Śledząc karierę pańską, Lorenzo Bernardiego czy Andrei Gianiego odnoszę wrażenie, że od sportowców, którzy osiągnęli ogromny sukces wymaga się na trenerskim starcie znacznie więcej niż od szkoleniowców, którzy nigdy nie byli zawodnikami.
NIKOLA GRBIĆ: Pamiętam opinię panującą w siatkarskim środowisku, że bardzo dobremu zawodnikowi trudno zostać równie dobrym szkoleniowcem. Dziś wiem, że to indywidualna kwestia i zależy od wielu czynników. Gdy jesteś bardzo dobrym graczem, wiele rzeczy przychodzi ci z łatwością. Dlatego później, już jako trenerowi jest ci niesamowicie trudno zaakceptować, czy może raczej zrozumieć problemy, z którymi borykają się niektórzy zawodnicy. Na przykład, ja byłem niezły na rozegraniu i gdy potem, jako początkujący trener widziałem, że ktoś ma problemy z elementami, które mnie przychodziły ot tak, to automatycznie rodziło się pytanie: jak on może tego nie umieć? Przecież to jest proste. Potem, gdy nabierałem trenerskiego doświadczenia, pytania zamieniały się w wątpliwości: to jest proste dla ciebie, ale może nie dla niego? Być może taki tok myślenia blokował tych największych zawodników. Ostatnio zauważyłem jednak, że to się zmieniło i ci świetni w przeszłości siatkarze są coraz lepszymi szkoleniowcami. Proszę mi wierzyć, transformacja z zawodnika na trenera jest żmudnym procesem.
- Słowo - klucz w tym procesie to akceptacja. Tego, że każdy zawodnik jest inny, ma inny potencjał i inna jest jego droga dochodzenia do bycia dobrym w pewnych siatkarskich elementach. Cenne jest też, żeby mieć w głowie przekonanie iż każdy gracz daje z siebie na treningach maksimum, a ja jako trener muszę pomóc mu w rozwoju tak bardzo, jak tylko jest to możliwe.
Wie pan jak to wszystko zrobić?
NIKOLA GRBIĆ: To jest codzienny, niełatwy proces, który ciągle trwa. Proces, w którym oczywiście za każdym razem należy zaczynać pracę od samego siebie. To ja muszę oszacować własną skalę mierzenia różnych rzeczy. Gdy poznaję jakiegoś zawodnika, czasami zdarza się, że jego skala pomiarowa różni się od mojej. Nie chcę powiedzieć, że wtedy próbuję się do niego dostosować, bo wszedłbym w sprzeczność z samym sobą, ale staram się zaakceptować, że to co jest normą dla mnie, nie zawsze będzie nią dla innych. Próbuję więc znaleźć jak najlepszy sposób, by zmotywować tego zawodnika oraz żeby zmienić jego zachowania i nawyki.
Jako były rozgrywający narzuca pan siatkarzom na tej pozycji własny styl, czy jednak daje im swobodę w działaniu?
NIKOLA GRBIĆ: Moim zdaniem każdy rozgrywający musi mieć swój własny plan na grę, musi wykonywać takie ruchy na boisku, które dają mu poczucie bezpieczeństwa. Nie mogę powiedzieć zawodnikowi: w tym meczu gramy tak i tak, bo rywale mają problemy z ustawieniem bloku w takich sytuacjach. Chciałbym, ale nie mogę, bo jeśli rozgrywający nie będzie czuł się komfortowo z tym, co mu narzucę, to się pogubi. Podczas meczu mogę pewne rozwiązania sugerować, próbować omawiać jakieś niuanse taktyczne i tyle. A jeśli widzę, że rozgrywający dalej ma problem z wdrażaniem naszych ustaleń, wtedy pod tym kątem pracuję z nim na treningach. Najważniejsze, by umieć wykorzystać najmocniejsze strony rozgrywającego i kłaść nacisk na to, żeby skupiał się głównie na nich. Najgorsze co mógłbym zrobić, to porównywać jego umiejętności i możliwości z tym, co ja sam robiłem będąc siatkarzem. Mam nadzieję, że nigdy w życiu taki pomysł nie przyjdzie mi do głowy.
Zadałam to pytanie, ponieważ w ZAKSIE będzie pan współpracował z rozgrywającym, który jest zdecydowanym liderem na boisku. Mówi się nawet, że Toniutti stanowi połowę wartości zespołu.
NIKOLA GRBIĆ: Jest dokładnie tak, jak pani mówi i szczerze mówiąc, nie mogę już doczekać się tej współpracy. On jest niesamowity!
Ale podobno współpraca z nim wcale nie jest taka łatwa.
NIKOLA GRBIĆ: Powiem pani coś, co pewnie będzie komunałem. Na palcach jednej ręki można policzyć siatkarzy wybitnych, z którymi łatwo się współpracuje. Właśnie dlatego, że są wyjątkowi. Zazwyczaj jednak już po pierwszej rozmowie łapie się z kimś takim nić porozumienia opartą na wspólnym interesie, czyli na chęci wygrywania. Jedziemy na jednym wózku i musimy wspólnie go pchać, po to, żeby nam obydwu było lżej i żeby zespół wygrywał.
Wspomniał pan, że ma swój własny pomysł na siatkówkę, na prowadzenie zespołu. Jak to będzie w ZAKSIE - kontynuacja pracy poprzedników czy jednak narzucenie własnych pomysłów?
NIKOLA GRBIĆ: Przyjeżdżam do klubu, który w ostatnich latach wygrał w Polsce wszystko, jest mistrzem kraju. Oznacza to, że wiele rzeczy było tam robionych dobrze lub bardzo dobrze. Dlatego byłbym głupcem, gdybym chciał przeprowadzić rewolucję. Nie jestem typem faceta, który za wszelką cenę forsuje swoje racje, czy wprowadza swoje zasady, szczególnie wiedząc, że to, co było do tej pory się sprawdzało. Zobaczę jak funkcjonuje zespół i pewnie będę starał się powielać te schematy, które przynosiły korzyści. Jednocześnie podejmiemy pracę nad tymi sferami funkcjonowania, w których zobaczę przestrzeń do poprawy. Gdy zastąpiłem w Weronie Andreę Gianiego, też nie rozpocząłem od radykalnych zmian. Wiedziałem, że to dobry szkoleniowiec, że wykonał kawał roboty, by zespół prezentował się jak najlepiej. Reasumując, zawsze jest jakaś możliwość poprawy działania zespołu, ale nigdy nie może dziać się to na zasadzie: teraz ja tu rządzę i będziecie robić tak, jak ja chcę.
- Z drugiej strony, jako trener muszę mieć swoją markę, system, styl oraz podejście do pracy wynikające z mojego charakteru. W innym wypadku ktoś mógłby na przykład zapytać dlaczego postawiono w ZAKSIE na mnie? Przecież najprościej byłoby powierzyć tę posadę aktualnemu drugiemu trenerowi i poprosić go o kontynuację wcześniejszej pracy.
Wypracował pan już własny styl?
NIKOLA GRBIĆ: Mam pewne, bardzo konkretne założenia, wiem co chcę osiągnąć, ale mój styl trenowania ciągle się zmienia, ewoluuje. Ważną jego cechą jest to, że zawsze próbuję dostosować się do drużyny, którą przejmuję. Czyli ZAKSA jako zespół będzie funkcjonować zupełnie inaczej niż moje ekipy z Perugii czy Werony. System rozgrywek w Polsce jest także trochę inny niż we Włoszech, bo będziemy grać w środy i soboty, co również wymaga zmian w planowaniu pracy i w moich nawykach. Ale to jest bardzo dobre dla trenerskiego rozwoju, a to przecież w tej pracy jest najistotniejsze.
Pewnie też pana zadaniem w ZAKSIE będzie sprawić, by zespół, który w Polsce osiągnął już wszystko, w końcu zaistniał w Europie?
NIKOLA GRBIĆ: Wie pani na czym polega problem? W historii sportu było wiele przypadków sportowców, którzy przedwcześnie kończyli swoje kariery, bo akurat w ich generacji był jeden zawodnik znacznie lepszy od nich i wygrywał wszystko jak leci. Innym udawało się dotrzeć do finału, ale nigdy nie wygrywali, bo na tego kogoś nie było mocnych i jedyne, co mogli zrobić, to modlić się, żeby złapał kontuzję. W Europie jest kilka drużyn mocniejszych niż ZAKSA pod względem ekonomicznym, nie ma co ukrywać. Dlatego, chociaż w tej chwili to jedyny polski zespół, który może stawić czoła mocarzom, szansa na wygranie z nimi jest taka, jak u tych sportowców, o których wspomniałem.
- W Weronie powiedziano mi tak: wiesz Nikola, my jeszcze nigdy nie awansowaliśmy do półfinałów. Chcielibyśmy w końcu tego dokonać. Super, ja też bardzo tego chciałem. Tylko, że oni nie wzięli pod uwagę faktu, iż we Włoszech minimum cztery zespoły dysponowały budżetami co najmniej o półtora miliona euro większymi niż nasz, a co za tym idzie, także mocniejszymi zespołami. Żeby zagrać w półfinale, musielibyśmy któregoś z tych potentatów pokonać, a to wcale nie było jakieś hop-siup. Fajnie jest mieć marzenia, ale trzeba też realnie stąpać po ziemi.
Czyli nie wierzy pan w powiedzenie, że pieniądze nie grają?
NIKOLA GRBIĆ: Pieniądze pozwalają zbudować lepszy zespół i stworzyć sobie tym samym większe szanse na wygraną. Pomagają, ale nie dają żadnej gwarancji. Dlatego właśnie sport jest tak nieprzewidywalny i taki piękny. Gdyby było inaczej, nikt nawet nie stawałby w szranki z Realem Madryt, Chelsea F.C. czy Manchesterem City.
Na początku swojej trenerskiej kariery powiedział pan, że łączenie funkcji w klubie i reprezentacji jest korzystne, bo zdobywa się wiedzę podwójnie. Dalej pan tak twierdzi?
NIKOLA GRBIĆ: Tak, wciąż tak uważam i zamierzam łączyć te funkcje aż do igrzysk olimpijskich w Tokio.
Pytam, bo w tym roku będzie to dość kłopotliwe, przynajmniej z punktu widzenia ZAKSY. Przyjedzie pan do klubu bardzo późno, nie zna pan sztabu szkoleniowego - to nie pomoże w przygotowaniach do sezonu.
NIKOLA GRBIĆ: W całej mojej karierze sportowej, ale także życiowej, jednym z takich koronnych powiedzeń było i jest „zarządzanie oczekiwaniami”. Czyli, jeśli ktoś myśli, że zespół, nawet tak zgrany jak ZAKSA zagra perfekcyjnie już w pierwszym spotkaniu po kilkumiesięcznej przerwie i wszystko będzie idealnie poukładane, to znaczy, że ten ktoś ma zbyt wygórowane oczekiwania. Będziemy musieli przyzwyczaić się do siebie, nauczyć się swoich zwyczajów, nawyków, a na to potrzeba czasu. Rozmawiałem z prezesem i myślę, że obydwaj dobrze to rozumiemy.
Rozumiem, że w razie niepowodzenia nie będzie pan stosował żadnych wymówek?
NIKOLA GRBIĆ: Nigdy nie szukam wymówek. Zazwyczaj wiem dlaczego mój zespół nie gra dobrze i wtedy zaczynam analizę zdarzeń od siebie, staram się znaleźć źródło niepowodzeń i jakieś korzystne rozwiązanie.
Spotkaliśmy się tuż po zakończeniu fazy grupowej Ligi Narodów. Jak ocenia pan tegoroczny turniej, który przez większość drużyn został potraktowany treningowo?
NIKOLA GRBIĆ: Od kilku lat zmienia się sposób funkcjonowania tego turnieju, staje się on bardziej areną do testowania nowych, często bardzo młodych graczy, którzy dopiero wkraczają na tę międzynarodową ścieżkę. Dla tych właśnie zawodników to świetne rozwiązanie, także dla klubów, w których grają na co dzień. Jest to kolejny stopień w górę w ich karierze. Oczywiście FIVB ma też swój interes, czysto ekonomiczny i stąd ten wymóg sześciu zawodników w składzie z poprzedniego turnieju. Dla nich Liga Narodów to produkt i chcą sprzedać go kibicom i sponsorom jak najlepiej. A jest to możliwe tylko wtedy, gdy w turnieju biorą udział największe gwiazdy. I tutaj rodzi się mały konflikt interesów. Dla mnie osobiście tegoroczne doświadczenie było świetne, bo przetestowałem niemałą grupę zawodników, którzy w innych okolicznościach prawdopodobnie w ogóle nie zaistnieliby na międzynarodowym rynku. Z tej bardzo szerokiej grupy, trzech - czterech na pewno zasili reprezentację Serbii, jeśli nie w najbliższej przyszłości, to w trochę dalszej. Za to testowanie zapłaciliśmy słabym wynikiem, ale to ryzyko było wkalkulowane.
Wspomniał pan o konflikcie interesów. Wszystkiemu winien jest chyba mocno przeładowany kalendarz?
NIKOLA GRBIĆ: Proszę, nie otwierajmy puszki Pandory. O zmianach w kalendarzu dyskutujemy już od kilku ładnych lat, bezskutecznie. Wie pani dlaczego? Ponieważ zmiany sugerowane przez nas, trenerów czy zawodników są ściśle związane z pieniędzmi, których światowa federacja nie chce wydawać. Z tego powodu jestem pesymistą, jeśli chodzi o formułę najważniejszych turniejów czy całościowy kalendarz gier. My naprawdę próbujemy wpłynąć na włodarzy FIVB. Wielu szkoleniowców wysłało tam swoje sugestie dotyczące zmian, ulepszenia kalendarza, mając na myśli przede wszystkim możliwość odpoczynku dla zawodników i co się z tym wiąże, poprawę poziomu. I co? Cisza, żadnej reakcji.
Z tego samego powodu CEV, która jest jedną z najsilniejszych federacji nie ma żadnego wpływu na decyzje FIVB? Co więcej, obydwie federacje nie potrafią ze sobą współpracować.
NIKOLA GRBIĆ: Tutaj chodzi nie tylko o pieniądze, to są także kwestie polityczne. Wie pani dlaczego Serbia nie zakwalifikowała się na igrzyska olimpijskie w Rio? Ponieważ wiceprezydentem FIVB jest przedstawiciel Dominikany i on bardzo chciał, aby w Rio zagrała jedna dodatkowa drużyna z tamtego regionu. Tak też się stało i nie miało to najmniejszego znaczenia, że kosztem jednej z najmocniejszych europejskich drużyn. Jeśli dobrze pamiętam, to w brazylijskim turnieju uczestniczył na przykład Meksyk, a my nie, chociaż miesiąc wcześniej wygraliśmy Ligę Światową. Pozwólmy takiemu Meksykowi zagrać w mistrzostwach Europy, niech się skonfrontują z tutejszą siłą….
Zna pan doskonale aktualnego prezydenta CEV, swojego rodaka. Jest pan zadowolony z tego jak przewodzi Europejskiej Konfederacji?
NIKOLA GRBIĆ: Znamy się od dwudziestu lat i dlatego jestem przekonany, że cokolwiek robi, ma na względzie dobro siatkówki, szczególnie dobro europejskiej siatkówki.
Jest pan zwolennikiem aktualnego systemu kwalifikacji do igrzysk olimpijskich?
NIKOLA GRBIĆ: Wydaje mi się, że jest nieznacznie lepszy niż poprzedni, chociaż trzeba podkreślić, że jeden z czterech bardzo mocnych zespołów naszego kontynentu nie pojedzie do Tokio. Nie znam dokładnie najnowszego rankingu, nie wiem też dlaczego mistrzowie kontynentów czy zwycięzcy LN są gorzej punktowani niż drużyny, które dobrze zagrały na igrzyskach. Wychodzi jednak na to, że wystarczyło dobrze pokazać na tym jednym turnieju, by zdobyć całkiem sporą liczbę punktów. Kompletnie nie rozumiem dlaczego mistrz Europy i zwycięzca ubiegłorocznej LN musi mierzyć się w kwalifikacjach z mistrzem świata. To chyba jednak zagadnienie bardziej polityczne niż sportowe i nie ma sensu się zagłębiać, bo na samą myśl o tym zaczynam się denerwować.
Po przegranych przez Serbię kwalifikacjach w Berlinie powiedział pan, że każdy członek sztabu szkoleniowego i każdy zawodnik musi zapytać sam siebie czy dał drużynie sto procent. To samo pytanie zapewne zadaliście sobie po ostatnich mistrzostwach świata?
NIKOLA GRBIĆ: To pytanie zadajemy sobie po każdym turnieju. Ja osobiście, cokolwiek robię, zawsze zastanawiam się czy aby na pewno dałem z siebie maksimum. Przede wszystkim po to, aby każde doświadczenie, którego jestem udziałowcem było dla mnie doskonałą lekcją na przyszłość. Taki sposób postępowania daje mi wewnętrzny spokój. Czasami oczywiście nasuwa się refleksja, że jednak powinienem zrobić coś inaczej, przewidzieć pewne sytuacje. Gdybym na przykład w grudniu ubiegłego roku miał tę wiedzę, którą posiadam obecnie, to sezon w Weronie ułożyłby się zupełnie inaczej. Ale dostałem naukę na przyszłość i jeśli coś podobnego zdarzy się raz jeszcze, będę świadomy powodów i bardziej przygotowany pod względem reakcji. Nie tylko z trenerskiego punktu widzenia, ale także z ludzkiego.
Bardzo był pan wściekły na polskich dziennikarzy, którzy sugerowali, że mecz MŚ z Polską w Warnie Serbowie przegrali celowo?
NIKOLA GRBIĆ: Wiedziałem o czym przed tym spotkaniem rozmawiałem ze swoimi podopiecznymi. Wiedziałem też jak bardzo moi zawodnicy byli już wyczerpani, przeciwko jakim rywalom grali i jakiego wyniku potrzebowaliśmy. Każdy ma prawo mieć swoje zdanie, a ja mam prawo ignorować takie pytania czy zarzuty. Podobne opinie słyszałem zresztą od Włochów w Turynie, że wygraliśmy z nimi, a potem celowo przegraliśmy z Polską. I co ja miałem im odpowiedzieć? Od dwudziestu lat mieszkam we Włoszek, mam włoski paszport, tam grałem i tam pracowałem jako trener. Jeśli mimo to ktoś uznał, że byłbym w stanie celowo przegrać, żeby wyrzucić Włochów z turnieju, to znaczy, że w ogóle mnie nie zna. Dlatego w takich sytuacjach zawsze staram się zachowywać spokój i nie pozwolić, by osoby zadające tak głupie pytania mnie zdenerwowały. Gdyby takie pytanie zadali mi ludzie, którzy dobrze mnie znają, są mi bliscy, wtedy naprawdę bym się wkurzył, bo na ich opinii bardzo mi zależy.
Nie ma pan jednak wrażenia, że porażka z Polską w Warnie odbiła się na postawie pana zespołu w dalszej części turnieju? Że straciliście pewność siebie?
NIKOLA GRBIĆ: Gdybym faktycznie powiedział zawodnikom, że mogą odpuścić ten mecz i go przegrać - OK, zgodziłbym się z panią. Ale ja nigdy w życiu czegoś takiego nie powiedziałem, żadnej z prowadzonych przez siebie drużyn. Dając pograć rezerwowym, żeby podstawowi gracze mogli odpocząć, co jest logiczne, miałem pewność, że ta decyzja w żaden sposób nie wpłynie na morale zespołu w kolejnych starciach. Wcześniej zagraliśmy trzy ciężkie spotkania - z USA, Rosją i Francją. Potem była jeszcze Argentyna i Polska. Nasza droga do Turyny nie była usłana różami i jestem przekonany, że gdybyśmy cały czas grali jedną szóstką, to mogłoby nas w Turynie w ogóle nie być. Nie chodzi tu nawet o fizyczne wyczerpanie, ale o mentalność, emocje, bo to są ogromne koszta.
Powiedział pan, że z każdego turnieju wyciąga pan jakieś wnioski na przyszłość. Po ostatnich mistrzostwach świata zmienił pan sztab szkoleniowy. Dlaczego?
NIKOLA GRBIĆ: Ten czempionat w końcowym rozrachunku nie był dla nas taki zły. Większość zawodników pozostała w zestawie i tworzymy wspólnie bardzo zgraną grupę. Uznałem jednak, że potrzebujemy trochę nowej energii z zewnątrz. Młodszych ludzi, którzy mają trochę świeższe spojrzenie i wniosą jakieś nowe pomysły, rozluźnią atmosferę. Chciałem także trochę pomóc naszym młodym trenerom, wprowadzić ich w tę reprezentacyjną siatkówkę. Nie była to żadna kara dla poprzedniego sztabu szkoleniowego, po prostu czułem, że coś należy zmienić.