Nikola Grbić: myślę o przyszłości od dłuższego czasu
Sobotni mecz Copra Morpho Piacenza - Acqua Paradiso Monza Brianza zainauguruje 66 sezon włoskiej Serie A1. Dla serbskiego rozgrywającego Nikoli Grbicia będzie to już siedemnasty sezon ligowy w Itali. Zaczynał w 1994 roku i ma na koncie dwa mistrzowskie tytuły (z Trento w 2008 roku i z Cuneo w 2010). 37-letni siatkarz, który po mistrzostwach świata we Włoszech dał do zrozumienia, że powoli żegna się już z reprezentacją, ale nie oznacza to wcale siatkarskiej emerytury. - Na pewno był to mój ostatni mundial a i być może także ostatni mecz w kadrze - mówił.
PlusLiga: - Czy długo zastanawiał się pan nad tym, czy zagra jeszcze w reprezentacji Serbii na tych MŚ? W przeszłości już dwukrotnie ogłaszał pan koniec kariery w drużynie narodowej
NIKOLA GRBIĆ: - Faktycznie, najpierw zakładałem, że olimpiada w Pekinie będzie moim ostatnim wielkim turniejem. Tam zobaczyłem jednak fantastycznie grającego Lloya Ball’a (śmiech). Poza tym poczułem, że wciąż jestem ważnym ogniwem tej drużyny i mogę jej sporo pomóc. Rok po olimpiadzie w Pekinie mieliśmy finałowy turniej LŚ w Belgradzie i nie mogłem odmówić gry w zespole zwłaszcza, że graliśmy przed swoją publicznością i wszystkim zależało na tym, żebyśmy zagrali najmocniejszym możliwym składem. Potem wyszło tak, że dwa tygodnie później graliśmy kwalifikacje do MŚ i za następne dwa tygodnie ME w Turcji. Pomyślałem więc, że mogę kontynuować grę w tych turniejach tym bardziej, że dzięki temu mogłem spędzić lato z rodziną w Serbii zamiast wcześniejszego wyjazdu do klubu do Włoch. W tym roku było z kolei tak, że nie grałem w LŚ i miałem dużo czasu na to żeby odpocząć, a przede wszystkim zająć się sprawami rodzinnymi. Potem pomyślałem, że fajnie byłoby zakończyć karierę takim dużym, wyjątkowym turniejem, jakim są MŚ, tym bardziej, że mistrzostwa są we Włoszech, które są dla mnie jak drugi dom. Być może będzie to mój ostatni turniej w karierze, chociaż nie będę już składał żadnych publicznych deklaracji na ten temat, bo dwukrotnie już to zrobiłem i potem zmieniłem zdanie. Na chwilę obecną wydaje mi się jednak, że już dość tych meczów w kadrze się nagrałem. Mam 37 lat, mogę jeszcze grać na jakimś tam poziomie, ale pewnie już jest ten moment, kiedy powinienem dać szansę gry młodszym graczom na robienie pewnych rzeczy po swojemu, w ich stylu, który jest nieco inny od mojego. Ci gracze młodszego pokolenia mają już inne nawyki począwszy od treningu przez spędzanie wolnego czasu między treningami. Myślę, że pod pewnymi względami moje pokolenie było inne. Nie tylko ja zresztą mam takie odczucia. Nawet Michał Winiarski, który jest przecież dużo młodszy ode mnie, bo ma 27 lat, żartował w rozmowie z nimi, że trudno mu się odnaleźć w drużynie z tymi najmłodszymi kolegami i że przy nich ma poczucie, że jest już stary. Na pewno przy takich zmianach pokoleniowych wychodzą pewne różnice. Tym bardziej doceniam więc brązowy medal LŚ zdobyty w tym roku przez moich młodszych kolegów, który potwierdza, że stać ich na wiele w przyszłości.
- Zastanawiał się pan już nad swoją przyszłością? Co będzie robił jak przestanie grać w siatkówkę?
- Myślę o swojej przyszłości już od długiego czasu. Nie wiem jeszcze dokładnie co będę robił i kiedy, bo na razie mam ważny dwuletni kontrakt z Cuneo, który być może zostanie potem jeszcze przedłużony o rok. Mam nadzieję, że będę w stanie grać te trzy najbliższe lata bez żadnej kontuzji, a potem, zobaczymy, trzy lata, to naprawdę długi okres czasu. To będzie również zależało od ofert, jaki otrzymam. Być może za trzy lata jakiś wielki klub we Włoszech zaproponuje mi np. rolę trenera, czy głównego menedżera. Na pewno prędzej, czy później, czeka mnie podjęcie decyzji, czy zostaniemy wraz z rodziną we Włoszech, czy wrócimy do Serbii. Myślę, że przez te najbliższe trzy lata może się jeszcze wydarzyć wiele rzeczy, które mogą wpłynąć na moją przyszłość, dlatego teraz za wcześnie na szczegóły, ale wiem jedno, chcę pozostać przy siatkówce. Nie mam jeszcze w głowie roli, jaką mógłbym spełnić, ale na pewno będę chciał robić coś związanego z siatkówką.
- Jaka jest recepta na sukces pańskiej reprezentacji, która mimo zmiany pokoleniowej wciąż jest na szczycie i praktycznie co roku walczy o medale. Dla przykładu Polacy albo notują świetne występy jak w 2006r., czy 2009r., albo zdarzają się im takie wpadki jak na ME w 2007r. lub teraz na MŚ…
- To jest bardzo skomplikowana sprawa. Wyniki osiągane przez poszczególne drużyny czasem zależą zaledwie od jednego przegranego meczu w turnieju. Jeśli np. dana drużyna ma aspiracje żeby wygrać mistrzostwo, albo przynajmniej medal, i gdzieś na pewnym etapie turnieju przegra ten najważniejszy mecz, który decyduje o tym, że nie ma już szans na walkę w strefie medalowej, to później ciężko jest kontynuować turniej. Ambicje zespołu były bowiem znacznie większe i jeśli nie udało się dostać do pierwszej czwórki, to później traci się motywację do dalszej walki. Czasem zdarza się więc tak, że teoretycznie silne zespołu z dużymi ambicjami jeśli stracą szansę na walkę w strefie medalowej, to po tej decydującej porażce turniej się dla nich zakończył. Na przykład tu we Włoszech taki los spotkał Czechów, którzy grali świetną siatkówkę, byli rewelacją turnieju, mieli szansę awansu do strefy medalowej, prowadzili już 2-1 z Brazylią, ale ostatecznie przegrali. Wracając do naszej drużyny, to nas taki los spotkał w zeszłym roku na ME w Turcji, które zakończyliśmy na 5 miejscu. Przegraliśmy mecz przeciwko Bułgarii i ta porażka podcięła nam skrzydła. Później przegraliśmy też z Rosją i nie byliśmy w stanie tego nadrobić, bo te porażki liczyły się w dalszej fazie. Po tej pierwszej porażce z Bułgarią byliśmy naprawdę załamani, ale ostatecznie turniej zakończyliśmy na 5 miejscu i w sumie uważam, że to był bardzo dobry wynik, bo dzięki temu uniknęliśmy konieczności gry w turnieju kwalifikacyjnym do przyszłorocznych ME. My po prostu zawsze staramy się dawać z siebie wszystko i dzięki temu w wielu turniejach osiągaliśmy dobre wyniki. Tu nie ma jakiegoś klucza do sukcesu.
- W ostatnich latach potraficie również utrzymać dobry poziom gry w meczach Ligi Światowej, która nie jest traktowana tak prestiżowo jak ME, MŚ, czy IO
- To jest właśnie jedna z tych rzeczy, które różni nasze młode pokolenie w drużynie od tego dawnego, które tworzyłem ja, mój brat Vladimir, czy Goran Vujević. Dla nas najważniejsze były ME, MŚ, IO, dlatego przez kilka lat mieliśmy w ogóle problem żeby zakwalifikować się do turniejów finałowych LŚ i żeby zdobywać w nich medale. Byliśmy za to w finale MŚ, finale Pucharu Świata, finale ME, finale IO itd. Natomiast nasza obecna drużyna złożona głownie z młodych zawodników zaczęła właśnie swoje sukcesy od dobrej gry w Lidze Światowej. Teraz więc zdarza się tak, że gramy lepiej finały LŚ niż turnieje, które są po Final Six. Tak było w 2008r. kiedy byliśmy w finale LŚ w Brazylii, ale potem przegraliśmy ćwierćfinał na IO. Tak było również w zeszłym sezonie, kiedy byliśmy o krok od pierwszego złotego medalu w LŚ, a potem na ME zajęliśmy zaledwie piąte miejsce. Być może wynika to z tego, że ci młodsi gracze nie są jeszcze wystarczająco doświadczeni. Zawsze dają z siebie wszystko w LŚ, a potem być może nie wystarcza im już sił na dalsze turnieje. Być może dobra postawa naszego zespołu na tych MŚ wynika z tego, że ja i Ivan nie graliśmy w LŚ i teraz możemy dać drużynie trochę więcej energii i doświadczenia.
- Jak udaje się panu pozostawać w tak dobrej dyspozycji mimo upływu czasu?
- Jedyna rzecz, jaka się właściwie zmieniła w porównaniu do 5-6 lat temu, to takie moje odczucie, że potrzebuję trochę więcej czasu na odpoczynek. Trudno jest mi już grać 2-3 mecze pod rząd. Jeśli mam czas na to, żeby grać raz, dwa razy w tygodniu, to nie ma problemu. Inna sprawa, że teraz już nie tracę tak wiele czasu na myślenie i zastanawianie się nad meczami, jak kiedyś. Jestem o wiele bardziej spokojniejszy w środku i taki wyciszony. Pewne rzeczy widzę już inaczej niż kilka lat temu. Wydaje mi się, że jeszcze parę lat temu przegralibyśmy ten mecz z Rosją, który wygraliśmy we Florencji na tych MŚ, przy tych okolicznościach, o jakich już wspominałem. A przegralibyśmy dlatego, że nie wytrzymałbym go nerwowo. Byłbym taki nabuzowany w środku, taki rozwścieczony i tak nastawiony na zwycięstwo za wszelką cenę że nie byłbym w stanie zachować zimnej głowy. Teraz jednak na spokojnie przemyślałem sobie co musimy zrobić i co jest najlepszym sposobem na wygranie tego meczu. To jest ta różnica. Oczywiście teraz fizycznie nie jestem już tak sprawny jak kiedyś, skaczę niżej, fizycznie też jestem w stanie zrobić o wiele mniej niż kiedyś, ale za to jestem o wiele bardziej doświadczony, spokojny, dlatego myślę, że ogółem mój poziom gry wzrósł z czasem. Teraz doskonale rozumiem, dlaczego mówi się, że rozgrywający zaczyna grę po 30 roku życia. Kiedy miałem 24 lata śmiałem się z takich opinii i myślałem sobie – co oni wygadują? Wtedy byłem już bowiem wicemistrzem świata i dziwiłem się takim opiniom, ale teraz doskonale rozumiem ich sens, zwłaszcza przy takiej charakterystyce gry w siatkówkę, jaka jest obecnie
- Który z tych licznych sukcesów, jakie pan odniósł do tej pory, sprawił największą satysfakcję, spowodował, że poczuł się pan wyjątkowo dumny?
- Jedna z moich najpiękniejszych wygranych nie tylko ze względu na wynik, ale dodatkowe okoliczności, to był półfinał IO w Sydney, kiedy pokonaliśmy Włochów. Pamiętam, że ten rok był dla mnie wyjątkowo ciężki, bo grałem wtedy w Sisleyo Treviso i przeżyłem tam taki sezon klubowy, o jakim chciałem jak najszybciej zapomnień. I niespełna trzy miesiące po tym koszmarze wygraliśmy z Włochami, a w składzie tej drużyny grało mnóstwo zawodników z Treviso. Wiedziałem, jak ważne było dla nich wygranie tego meczu i czułem jeszcze większą satysfakcję z tego, że to my wygraliśmy. Wielu ludzi dziwi się, czemu nie wymieniam meczu finałowego, który zapewnił nam złoto olimpijskie, ale dla mnie ten najważniejszy mecz na IO był właśnie z Włochami w półfinale.
- A największe rozczarowanie?
- Być może finał MŚ w Japonii w 1998r., bo graliśmy świetnie i byliśmy bardzo silną drużyną. Wcześniej w fazie grupowej pokonaliśmy Włochów, ale w finale musieliśmy uznać ich wyższość. Przed finałem byliśmy bardzo optymistycznie nastawieni i przekonani o tym, że możemy wygrać i być MŚ, dlatego po porażce byłem bardzo rozczarowany. Wtedy nie liczyło się dla mnie to, że srebro MŚ było i tak wielkim wynikiem dla mnie i dla mojej drużyny. Świadomość porażki i straconej szansy górowała wtedy u mnie. Wydawało mi się, że to może być dla nas ostatnia szansa na osiągnięcie takiego sukcesu.