Nikołaj Penczew: jesteśmy dobrymi kumplami
Bułgarski przyjmujący Effectora Kielce opowiada w rozmowie z PlusLigą o tym jak wygląda jego życie w Kielcach, zdradza który z siatkarzy był jego idolem w dzieciństwie i dlaczego jest zadowolony z wyboru Camillo Placiego na selekcjonera reprezentacji Bułgarii.
PlusLiga: W ćwierćfinale rozgrywek PlusLigi pana zespół dwukrotnie uległ Jastrzębskiemu Węglowi. Jesteście w stanie wykrzesać z siebie więcej na swoim terenie?
Nikołaj Penczew: Mam nadzieję, że tak. W rundzie zasadniczej na własnym boisku ulegliśmy Jastrzębiu dopiero w tie breaku. W tych dwóch meczach play off mieliśmy problemy z kończeniem własnych akcji w ataku, szczególnie w drugim spotkaniu. To chyba było naszą największą bolączką.
- Zgodzi się pan ze mną, że rywale byli znacznie mocniej zmotywowani, wykazali więcej determinacji?
- Mogło to tak wyglądać, to są play offy i oni mają więcej do stracenia, niż my. Jastrzębski Węgiel to bardzo dobry zespół, ciężko jest się im przeciwstawić. Ale my też potrafimy grać w siatkówkę, zależy nam żeby pokazać się z jak najlepszej strony i wierzę, że pojedynek numer trzy nie będzie ostatnim.
- Nawet jeśli będzie, to biorąc pod uwagę kłopoty klubu przed rozpoczęciem sezonu, siódme miejsce po fazie zasadniczej nie jest chyba złym wynikiem?
- Mnie siódma lokata nie zadowala. Ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że jesteśmy bardzo młodą drużyną, gramy w takim zestawieniu dopiero pierwszy sezon, a przed jego startem nie mieliśmy zbyt wiele czasu by razem potrenować. Brak doświadczenia i ogrania czasami widać na boisku, niestety. Jedno jest pewne - w każdym meczu walczymy o zwycięstwo i dajemy z siebie wszystko.
- Effector Kielce to pana drugi zagraniczny klub. Pierwszym była włoska Piacenza - uznana marka, ale w poprzednim sezonie sporo było tam zawirowań.
- Szczególnie ciężka była pierwsza część sezonu, bo podobnie jak teraz w Kielcach, mieliśmy całkiem nowy skład, nowego rozgrywającego i potrzebowaliśmy czasu, żeby się zgrać. Nie graliśmy dobrze i włodarze klubu zdecydowali się na zmianę trenera. Wraz z upływem czasu prezentowaliśmy się coraz lepiej i ostatecznie zakończyliśmy rozgrywki na piątym miejscu. To nie był zły rezultat, biorąc pod uwagę jak wymagająca jest włoska liga. Mimo to, osobiście nie byłem usatysfakcjonowany pobytem w Piacenzy, bo nie grałem za dużo, a potrzebuję grania żeby się rozwijać i doskonalić swoje umiejętności. Miałem podpisany tylko roczny kontrakt, więc po zakończeniu sezonu zdecydowałem się zmienić barwy klubowe.
-To prawda, że młodzi siatkarze w Bułgarii mają problem z wyjazdem do zagranicznych klubów? Pan wyjechał z kraju bardzo wcześnie…
- To nie jest kwestia wyjazdu z kraju, ale pieniędzy, które za to trzeba zapłacić. Każdy młody zawodnik w Bułgarii musi podpisać długoterminowy kontrakt z macierzystym klubem. Mówię tutaj o pierwszym profesjonalnym kontrakcie. Ja podpisałem na pięć lat i przez ten okres część pieniędzy z kontraktu muszę oddawać klubowi.
- Wróćmy jeszcze do pana włoskich doświadczeń. Sportowo był to dla pana trudny czas, a prywatnie? Jak wygląda życie nastolatka w obcym kraju?
- To był ciężki rok. Wyjeżdżając z rodzinnego domu miałem dziewiętnaście lat, byłem bardzo młody i bardzo niedoświadczony. Na szczęście miałem spore wsparcie w kolegach z drużyny, bo oprócz mnie w Piacenzy było jeszcze trzech Bułgarów - Żekow, Nikołow i Zlatanow. Nie ukrywam, że bardzo pomogli mi przetrwać
- Miał pan też okazję współpracować z kubańskim środkowym Simonem. Jakie wrażenia?
- Pierwsze to takie, że Simon jest nieokiełznany jak dzikie zwierzę….ale tak naprawdę to fantastyczny człowiek i bardzo dobry kolega. Do tego świetny, nietuzinkowy zawodnik.
- Stwierdził pan, że wybrał Kielce, żeby grać więcej, rozwijać się. Jest pan zadowolony z gry w PlusLidze?
- Oczywiście, że tak i nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zostać w Kielcach na dłużej. Rozgrywki są ciekawe i stoją na niezłym poziomie.
- Mam wrażenie, że bardzo dobrze czuje się pan w naszym kraju.
- To prawda. Może mentalnie nie jesteśmy jakoś szczególnie podobni, ale za to język polski jest podobny do bułgarskiego i dość łatwo go przyswajam. Razem z Armando Dangerem chodzimy na lekcje polskiego i bardzo dużo już rozumiem, mówię też coraz lepiej. Podczas meczów, kiedy trener przekazuje nam uwagi, rozumiem praktycznie wszystko. Gorzej ma Armando, dla niego polski jest bardzo skomplikowany. Kiedy przyjechał do Kielc nie znał też angielskiego i miał olbrzymie problemy komunikacyjne, było mu naprawdę ciężko. Teraz jest już lepiej, bo często rozmawiamy po angielsku i trochę się poduczył.
- Jako obcokrajowcy trzymacie się razem?
- Nie ma u nas podziału na obcokrajowców i Polaków. Wszyscy jesteśmy dobrymi kumplami. Po treningach często wspólnie wychodzimy na kolację, a po udanych meczach także do dyskoteki. Jesteśmy młodzi, potrzebujemy czasem gdzieś wyjść, odreagować. Trzymamy się razem i to jest bardzo ważne, bo w ten sposób kształtuje się kolektyw.
- Nosi pan koszulkę z numerem 17. Przez wiele lat w bułgarskiej kadrze ten numer należał do Plamena Konstantinowa. Sam pan go wybrał ?
- Prawdę mówiąc, nie miałem na to wpływu. Pierwsze powołanie do kadry dostałem od Silvano Prandiego, po tym jak Plamen zakończył karierę reprezentacyjną, To Włoch przyporządkował mi „siedemnastkę”, nie wiem dlaczego, ale mam nadzieję, że to dobry omen. To zaszczyt nosić ten sam numer na koszulce, co Plamen, bo to jeden z najlepszych zawodników w historii bułgarskiej siatkówki.
- Był pan dzieckiem, kiedy Konstantinow czy Wlado Nikołow byli gwiazdami bułgarskiej siatkówki. Któryś z nich był pana idolem?
- Szczerze mówiąc, miałem wielu idoli w kadrze narodowej i zawsze z wypiekami na twarzy oglądałem mecze, marząc, że może kiedyś będę grał tak, jak oni. Faworytów miałem trzech - Mateja Kazijskiego, Plamena Konstantinowa i Todora Aleksiewa, ich najbardziej podziwiałem. Kiedy kilka lat później mogłem stanąć z nimi twarzą w twarz, a nawet zagrać w jednej drużynie, byłem niesamowicie podekscytowany.
- Mimo młodego wieku, ma pan już kilkuletnie doświadczenie w kadrze narodowej. Miniony sezon reprezentacyjny był chyba najtrudniejszy?
- Z jednej strony najtrudniejszy, a z drugiej najpiękniejszy.
- Porozmawiajmy o sytuacji sprzed Igrzysk Olimpijskich, gdy Stojczew i Kazijski odeszli z kadry. Miałam już okazję poznać opinię Mateja Kazijskiego, a jak wyglądała sytuacja z punktu widzenia tej młodszej części drużyny?
- Tak naprawdę, do końca nie wiem jakie pobudki kierowały Matejem, nie chciałem za bardzo zagłębiać się w ten temat. Dotkliwe było także odejście Andreja Żekowa, który nie wytrzymał emocjonalnie tego całego zamieszania. My młodzi wiedzieliśmy, że stoimy przed ogromną szansą, że musimy dać z siebie wszystko, naprawdę byliśmy mocno zmotywowani. Ale też początkowo czuliśmy się trochę zagubieni, nie potrafiliśmy skoncentrować się na treningu, nic nam nie wychodziło. Nasz sztab szkoleniowy postanowił więc, że ostatnie dni przed Olimpiadą spędzimy poza krajem, w Belgii - żeby odciąć się od złej atmosfery wokół reprezentacji. Dziś myślę, że ta walka z samymi sobą bardzo wzmocniła nas mentalnie. Dużą rolę odegrał „Toszko” Aleksiew, który stał się naszym liderem, wprowadzał spokój w nasze szeregi. Podobnie było podczas Igrzysk Olimpijskich - to on był najważniejszym zawodnikiem w kadrze, sam grał bardzo dobrze i pomagał innym. Był zresztą najbardziej doświadczony spośród nas, bo Nikołow praktycznie nie grał.
- Zagraliście bardzo dobry turniej, medal olimpijski był blisko. W starciu z Włochami zabrakło doświadczenia?
- Przed meczem o brązowy medal rozmawialiśmy między sobą o tym co nas czeka, byliśmy bardzo skoncentrowani. Nie sądzę, żeby zaważyła kwestia doświadczenia. Myślę raczej, że byliśmy trochę zmęczeni, może także psychicznie - to był ostatni pojedynek długiego i wyczerpującego turnieju. Ale to czwarte miejsce i tak było naszym sukcesem, biorąc pod uwagę fakt, że graliśmy bez największych gwiazd. Udźwignęliśmy ten ciężar i to jest najistotniejsze.
- Po porażce z Włochami kilku z was nie kryło łez…
- Płakaliśmy, to prawda. Uciekł nam medal, który był na wyciągnięcie ręki. Nie wszyscy z nas będą mieli okazję by jeszcze raz pojechać na Olimpiadę. Tuż po ostatnim gwizdku sędziego mieliśmy tego świadomość…i to bardzo bolało. Medal olimpijski to marzenie każdego sportowca.
- Zbliża się kolejny sezon reprezentacyjny. Bułgaria rozpocznie go z nowym selekcjonerem, Camillo Placim. To dobry wybór?
- Bardzo dobry. Placi jest bardzo ważną postacią w bułgarskiej kadrze. Najden Najdenow to także bardzo dobry trener, najlepszy jakiego mamy w Bułgarii. Ale Placi ma spore doświadczenie reprezentacyjne - pracował z nami gdy trenerami byli Prandi i Stojczew, zna nas doskonale. Ponadto jest świetnym analitykiem. Godzinami potrafi oglądać mecze, analizować każdy najmniejszy szczegół taktyczny, po to, żeby jak najlepiej przygotować zespół do gry.