Patryk Czarnowski: słowa uznania dla Mateusza Malinowskiego
PGE Skra Bełchatów przegrała z Jastrzębskim Węglem 2:3 w szesnastej kolejce spotkań PlusLigi. - Nie próbowaliśmy za wszelką cenę atakować jak jeździec bez głowy, tylko kiwnąć czy oddać taktycznie piłkę – mówi środkowy JW, Patryk Czarnowski.
plusliga.pl: Na pewno jesteście zadowoleni z wygranego meczu, ale czy cieszycie się z podziału punktów?
Patryk Czarnowski: Myślę, że tak. Powinniśmy być zadowoleni z tego względu, że graliśmy na terenie Bełchatowa. To bardzo silny zespół. Wtedy bardzo ciężko z nimi wygrać, to nie zdarza się zbyt często. Co prawda, akurat nam często się zdarzało w fazie play off wygrywać pierwszy mecz, ale później, już tak dobrze nie szło (śmiech). Mam nadzieję, że to się zmieni. Niemniej, w tej chwili się cieszymy, bo to był bardzo trudny mecz. Jesteśmy po jeszcze trudniejszym spotkaniu w Nowosybirsku. Jeżeli chodzi o nasze głowy, Rosja trochę jeszcze w nich siedzi, więc myślę, że to jest dobry wynik i musimy się naprawdę cieszyć ze zdobytych punktów.
- Na początku meczu nie mieliście jeszcze w głowach porażki ze spotkania w Lidze Mistrzów?
- W tym spotkaniu w ogóle nie ciążył nam mecz z Nowosybirskiem. Mamy świadomość tego, że w tej rywalizacji naszą szansę straciliśmy tak naprawdę meczem w Jastrzębiu. W Rosji ta lokomotywa jest praktycznie nie do zatrzymania. Oni zagrali fantastyczny mecz po swojemu, po rosyjsku. Powbijali efektowne gwoździe i odprawili nas do domu. My swoją szansę na wygranie mieliśmy podczas meczu domowego.
- W pierwszej partii meczu w Bełchatowie prowadziliście wyrównaną walkę mniej więcej do dwudziestego punktu – co stało się w końcówce?
- W pierwszym secie widziałem w oczach mojej drużyny, że każdy na początku chodził troszeczkę w swoją stronę. Po kilku efektownych zagraniach Bełchatowa oczy się rozbiegały. Na przerwie między pierwszym, a drugim setem każdy powiedział na ten temat kilka słów. Między innymi, żebyśmy uwierzyli w siebie i zaczęli grać jako zespół, pomagali sobie nawzajem. Tak się stało i dzięki temu obróciliśmy losy tego spotkania w drugą stronę.
- To Mateusz Malinowski tak naprawdę popchnął wasz zespół do wygranej?
- Ogromne słowa uznania dla Mateusza Malinowskiego, który o tym, że gra dowiedział się chwilę przed rozgrzewką. Naprawdę mam wielki szacunek dla tego chłopaka, że stawił czoła wyzwaniu i zagrał świetne spotkanie, za co został za to doceniony. Pomógł całemu zespołowi, choć my też oczywiście staraliśmy się pomóc jemu. Jestem bardzo zadowolony z tego wyniku właśnie przede wszystkim za grę naszego zespołu, za nasze głowy. Udało nam się, wygraliśmy, bo ciężko na to pracowaliśmy.
- W drugim secie cały czas goniliście wynik. Jak przeważyć szalę zwycięstwa na swoją stronę w takiej sytuacji?
- To jest właśnie ta wiara w siebie. Ktoś dotknie lekko piłki blokiem, drugi obroni nogą, głową czy ramieniem, ale wierzy i pójdzie do tej piłki. Nie odpuści akcji, nie odwróci wzroku w drugą stronę. Tak właśnie się nakręca gra zespołu. Uda się jedna, druga akcja i wiara w zespole rośnie. To jest drużyna, tego nam brakowało w pierwszym secie, a potem ostatecznie zadecydowało o wygranej.
- Jak wygrać seta mając dziewięć procent perfekcyjnego przyjęcia?
- Wydaje mi się, że również wiarą w siebie (śmiech). Do tego oczywiście skutecznym atakiem na skrzydłach. Mateusz Malinowski zagrał wspaniałe spotkanie, Zbyszek Bartman też w pewnym momencie dołożył coś od siebie, gdy już widać było jego złość na swoje nieudane akcje. Ja się często cieszę, jeżeli Zbyszek jest zdenerwowany (śmiech). Jest zły na siebie i jego energia przekłada się na lepszą grę i emanuje na dobrego ducha całego zespołu. Właśnie takie momenty decydują o wykańczaniu końcowych akcji. Mateusz, Zbyszek i Krzysztof Gierczyński, który jest jak złoto. Im starszy tym lepszy, więc tak się właśnie wygrywa!
- Czasami bardziej decyduje postawa zawodnika i jego zaangażowanie niż to czy faktycznie macie wysoką skuteczność np. w elemencie przyjęcia?
- Oczywiście, jak mamy słabsze przyjęcie, to możemy wykorzystać inne elementy. Bardzo szanowaliśmy piłkę, którą mieliśmy w grze. Jeśli mieliśmy coś nie tak, nie próbowaliśmy za wszelką cenę atakować jak jeździec bez głowy, tylko kiwnąć czy oddać taktycznie piłkę do rozgrywającego i tym samym utrudnić rywalom wyprowadzenie zabójczej kontry. Akcja za akcją, wymiany były dłuższe i to przynosiło dla nas głównie dobre skutki.
- W czwartym secie również cały czas próbowaliście wyrównać, ale ponownie uciekła wam końcówka.
- Może gdybyśmy jedną piłkę lepiej uszanowali w tej akcji, gdzie zbliżyliśmy się punktowo do Bełchatowa myślę, że moglibyśmy wygrać tego seta i zgarnąć pełną pulę. Potem niestety odskoczyli nam na dość duży dystans i byli już nie do zatrzymania. Mariusz Wlazły zaczął bardzo mocno atakować, wpadło nam kilka piłek z zagrywki Facundo Conte i set popłynął, ale chwała nam za to, że w piątym secie się podnieśliśmy i spokojnie kontrolowaliśmy losy końcówki tego spotkania.