Paweł Papke o siatkówce i polityce
Były świetny siatkarz, obecnie poseł na Sejm RP Paweł Papke był jednym z gości specjalnych finałowego turnieju Pucharu Polski w Rzeszowie. Za czynnym uprawianiem siatkówki na razie nie tęskni, ale niezmiennie czuje się integralną częścią siatkarskiego świata. W rozmowie z PlusLigą mówi m.in. o tym, jak podobne do siebie są areny sportowa i polityczna.
PlusLiga: Przyjechał pan do Rzeszowa jako kibic siatkówki czy jako poseł?
Paweł Papke: Jedno i drugie. Dostałem oficjalne zaproszenie, ale już dwa miesiące temu anonsowałem prezesom, że chciałbym przyjechać. Grałem w Rzeszowie trzy lata - niezapomniane chwile, emocje również. Odwiedziłem kilku znajomych, których tutaj zostawiłem, połączyłem tematy oficjalne z tymi towarzyskimi.
- Pana wrażenia po obejrzeniu zmagań czterech najlepszych aktualnie polskich zespołów?
- W półfinale poziom bardzo wyskoki, dwa niezłe widowiska. Finał tradycyjnie wygrał Bełchatów - najlepsza drużyna w Polsce bez dwóch zdań i jeszcze pewnie przez parę lat tak będzie. Niestety. Oczywiście kibicuję chłopakom ze Skry, ale też chciałbym jakiejś odmiany. Póki co, nie widać żadnej ekipy, która realnie mogłaby przeciwstawić się bełchatowskiej sile i umiejętnościom. Jest to najdroższa drużyna w Polsce i najlepsza.
- Podobno Resovia, ZAKSA i Jastrzębie mają porównywalne, a przynajmniej zbliżone budżety do bełchatowskiego.
- Z przymrużeniem oka może mają. Dodatkową przewagą Skry jest niezmienność składu. No i mają u siebie właściwie całą kadrę Polski, grają praktycznie polskim składem - z jedynym obcokrajowcem w wyjściowej szóstce, Miguelem Falaską. Dlatego obstawiam, że jeszcze co najmniej dwa lata nie znajdzie się na nich mocny. Wydawało mi się, że będzie to ZAKSA, ale wykruszył im się Sebastian Świderski, a jak Samica podkręcił nogę, to już było wiadomo jak to się skończy.
- Jak w takim razie ocenia pan tegoroczną PlusLigę? Poziom rozgrywek się wyrównuje, jak nieustannie podkreślają eksperci, czy jednak polaryzuje się na biednych i bogatych?
- Z jednej strony poziom jest coraz wyższy, fajne zakupy atakujących - Michał Łasko czy Antonin Rouzier. Jest Mariusz Wlazły, jest Georg Grozer. Na "mojej" pozycji mamy w PlusLidze naprawdę godną rywalizację. Ale z drugiej, niestety, polaryzacja też jest coraz bardziej widoczna i to może martwić. Cztery, może pięć drużyn - bo prezesi Delecty, panowie Sieńko i Winiarski robią w klubie bardzo dobrą robotę - prezentuje mniej więcej zbliżony poziom. Jednak przewaga finansowa i organizacyjna trzech czołowych klubów jest miażdżąca względem pozostałych rywali i właściwie już teraz można powiedzieć kto wygra ligę, kto zajmie pozycję drugą i trzecią.
- Porozmawiajmy o tych biedniejszych. Pan jest związany z olsztyńskim środowiskiem siatkarskim. Jak widzi pan przyszłość klubu? Kiedy w końcu Indykpol wyjdzie na prostą, bo znów głośno jest o problemach finansowych, o zaległościach względem zawodników.
- Trochę to nie do mnie pytanie. Jestem z Olsztyna, ale nie działam przy klubie. Są niestety jakieś kłopoty finansowe, ale myślę, że klub sobie poradzi, że zawodnicy dostaną zapisane w kontraktach wynagrodzenia. Z tego co wiem, są jakieś małe opóźnienia, ale nie czuję się odpowiedzialny, by o tym mówić.
- Ma pan, jako poseł ziemi olsztyńskiej jakieś pomysły na długoterminowe rozwiązanie problemów finansowych akademickiego klubu?
- Olsztyn jest specyficznym miastem - nie ma fabryk, nie ma dużego przemysłu. Jest tylko francuski Michelin, który w ogóle nie jest zainteresowany sponsoringiem sportowym. W Olsztynie zawsze był problem. Kiedy pieniążki "płynęły" z Warszawy, z PZU, wtedy zresztą ja grałem w tej drużynie, to graliśmy o medale. Niestety, centralne finansowanie się skończyło i zaczęły się kłopoty. Nie chcę głębiej wchodzić w tematy finansowe Olsztyna, bo tak jak wspomniałem wcześniej, nie jestem działaczem klubu.
- Nie jest pan działaczem klubu, ale został pan posłem Sejmu RP VII kadencji. Proszę powiedzieć, po co właściwie panu to "posłowanie"? Brakuje adrenaliny po zakończeniu kariery sportowej?
- To taka przygoda, a właściwie nowe wyzwanie. Skończyłem karierę siatkarską, wróciłem do miasta, które pokochałem od pierwszego wejrzenia i postanowiłem coś robić w życiu. Założyłem szkółkę siatkarską, zająłem się młodzieżą. Przy okazji wyszedł temat radnego Olsztyna, a pół roku temu rozpocząłem nowy rozdział w życiu - nowa pula ludzi do poznania, nowe tereny do ogarnięcia. Wystartowałem w wyborach, mocno powalczyłem w kampanii wyborczej no i jestem w Parlamencie.
- Ma pan jakieś przesłanie, misję do spełnienia podczas tej czteroletnie kadencji?
- Klasycznym politykiem nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę. Moim polem do popisu są tematy sportowe. Jestem w Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki, jestem w Podkomisji ds. Euro 2012 - od strony zawodnika, czyli osoby, która wie jak powinny wyglądać imprezy sportowe od środka, od zaplecza zawodniczego i trenerskiego. Tutaj na pewno będę doradzał. Oczywiście, wszystkie formy ruchu i rekreacji dzieci czy osób dorosłych są także moim polem działania.
- Boisko i siatkarskie i sala sejmowa - można jakoś porównać te dwa, wydawałoby się kompletnie różne światy?
- To są takie konsorcja troszeczkę. Klub sportowy jest specyficznym tworem. Kiedy przeprowadza pani wywiady z zawodnikami, to zawsze aktualny klub jest najlepszy, najlepsi prezesi, kibice, trenerzy, koledzy - bo każdy zawodnik podpisuje kontrakt i ma w nim wymóg mówienia dobrze o klubie, a kary za złamanie kontraktów są bardzo wysokie. Troszeczkę mnie śmieszą niektóre wywiady.... Podobnie jest też w polityce. Pochodzę z takiego, nie innego ugrupowania, rządzimy w kraju, więc trzeba iść w tą korporacyjną jedność. Oczywiście, we własnym gronie wymieniamy poglądy, dyskutujemy, ale na zewnątrz przekaz zawsze jest spójny.
- Wróćmy na bezpieczniejszy grunt. Wspomniał pan o swojej szkółce siatkarskiej. Mam pan czas na pracę z młodzieżą? Jak funkcjonuje to przedsięwzięcie?
- Z racji obowiązków parlamentarnych, obecnie mam mniej czasu, ale bardzo mocno pomaga mi Tomek Kowalczyk, były siatkarz olsztyńskiej drużyny. Mieszka w Olsztynie więc zaprosiłem go do współpracy. Staram się jednak bywać na treningach. Zapraszam całą młodzież i rodziców, którzy chcą pobawić się w siatkówkę rekreacyjnie - bo to szkółka, nie klub siatkarski, żeby odpoczęli od nauki i komputerów. To naprawdę fajna zabawa.
- Dość wcześnie zakończył pan karierę zawodniczą. Nie brakuje panu wielkiego grania?
- Nie przesadzajmy, że wcześnie - miałem 33 lata. Mam kilku kolegów, którzy znacznie wcześniej odpuścili temat sportowy. Szczerze mówiąc, nie brakuje. Wstaję rano, ruszam się sprawnie, a jak mam ochotę porywalizować, to umawiam się z kolegami na kosza, siłownię, rowerek. Siatkówki na razie mam dość, jeszcze od niej odpoczywam.