Peter Blange: stworzyć nową, wspaniałą historię
Jeden z najbardziej doświadczonych i utytułowanych zawodników....na ławce trenerskiej. Z kadrą Holandii zdobył olimpijskie złoto, teraz jako szkoleniowiec podjął próbę odbudowania dawnej świetności. W Lidze Światowej 2010 na inaugurację pokonał 3:0 Brazylię, ale potem było już tylko gorzej. Brak sukcesów go nie zraża. Wierzy, że za kilka lat znów będzie głośno o pomarańczowej potędze.
PlusLiga: Celem reprezentacji Holandii był awans do Final Six Ligi Światowej. Nie udało się. Co zawiodło?
Peter Blange: Fizycznie byliśmy przygotowani do LŚ bardzo dobrze. Nie byliśmy natomiast gotowi mentalnie by walczyć o zwycięstwo z najlepszymi. Było to widoczne szczególnie w pojedynkach w Bułgarii, gdzie historia cały czas się powtarzała - po serii punktów rywali na początku setów, gubiliśmy rezon i nie potrafiliśmy pokazać na co nas stać, nie byliśmy przygotowani by grać tak ciężkie mecze w tak szczególnej atmosferze, jak ta w Warnie.
- Chce pan powiedzieć, że drużyna nie udźwignęła mentalnie trudów LŚ?
- Nie. Chodzi raczej o przygotowanie mentalne do poszczególnych pojedynków. Podczas LŚ ciągle byliśmy w podróży, ciągle musieliśmy być w najwyższej formie psychicznej, w pełni skoncentrowani. Mamy dobrych zawodników, ale nie mamy aż tak wyśmienitych graczy, jak na przykład Bułgaria. Żeby utrzymać poziom w rywalizacji z takimi przeciwnikami jak Bułgaria czy Brazylia, musimy grać nie dobrze, ale wyśmienicie, we wszystkich elementach. Dlatego właśnie w naszym przypadku tak istotne jest przygotowanie mentalne - musi być za każdym razem perfekcyjne.
Drużyna - poza środkowymi bloku jest bardzo młoda i niezbyt doświadczona w bojach na wysokim, międzynarodowym poziomie. Zawodnicy są jakby trochę przestraszeni, niepewni. Trzeba czasu żeby przeistoczyli się w boiskowe zwierzęta, killerów, którzy bezwzględnie wykorzystają każdą okazję by zwyciężyć. Nad tym musimy popracować.
- W LŚ nie zobaczyliśmy największej gwiazdy Holandii, Roberta Horstinka. Dlaczego?
- Horstink to klasowy zawodnik, ale nie chce grać w kadrze narodowej. Jest zawsze mile widziany w reprezentacji, ale najpierw musi znaleźć motywację, by być z nami i ciężko pracować. Jeśli ktoś chce reprezentować barwy narodowe, to jednocześnie godzi się na ciężką pracę dzień po dniu - przez całe lato oraz na wyrzeczenia z tym związane.
- Zobaczyliśmy natomiast nową twarz w sztabie szkoleniowym, Włocha Tomaso Totolo.
- Totolo to człowiek instytucja - scout, asystent, trener. Potrafi wszystko, a do tego jest niezwykle zaangażowany i oddany pracy. Zebrałem o nim opinie i wszyscy podkreślali, że to świetny fachowiec. Dał naszej kadrze nowy impuls, ładunek energii do działania, cieszy się dużym szacunkiem wśród zawodników. Wniósł też sporo typowo siatkarskich elementów w cykl przygotowań i treningów. Jestem bardzo zadowolony z tej współpracy i mam nadzieję, że zechce być z nami również w przyszłym roku.
- Słyszałam, że wybrał pan dość nietypowy sposób przygotowań - nie ma klasycznych, kilkutygodniowych zgrupowań kadry przed ważnymi turniejami.
- Holandia to mały kraj. Dojazd do miejsca treningów zajmuje naszym graczom najwyżej dwie godziny. Ćwiczymy dwa razy dziennie - rano i po południu. W przerwie zawodnicy wspólnie jedzą obiad i wypoczywają w hotelu pod Rotterdamem. To dobre rozwiązanie, bo wieczory mogą spędzać w domu, z rodzinami. I tak sporo czasu - chociażby podczas Ligi Światowej spędzają poza domem. Nie widzę w tym nic dziwnego. Przecież niektóre drużyny - Brazylia czy Bułgaria wykupują miejsca w hotelach dla swoich rodzin - po to, by zawodnicy mieli przy sobie najbliższych, nie czuli uciążliwości zgrupowań. Naszej federacji nie stać na taki wydatek, więc wybraliśmy drogę mniej kosztowną, ale moim zdaniem słuszną.
- Wydatki na siatkówkę są ograniczone, ale oczekiwania pewnie wręcz przeciwnie...
- Na szczęście mamy cierpliwą federację, która zdaje sobie sprawę, że do tego by osiągnąć sukces trzeba czasami wielu lat żmudnej pracy. Zwłaszcza w tak małym kraju, jak nasz, gdzie siatkówka jest sportem niszowym, a dobrych zawodników na światowym poziomie przybywa bardzo powoli. Mój kontrakt obowiązuje do 2012 roku. Głównym celem postawionym przez federację jest powrót do najlepszej ósemki w światowym rankingu. Moim największym marzeniem jest nawiązać do świetnych czasów z przeszłości, gdy Holandia liczyła się na świecie, stworzyć nową, wspaniałą historię. Robię co mogę, by to zrealizować.
- Fakt, że jest pan jedną z największych gwiazd w historii holenderskiej siatkówki sprawia, że ma pan większy kredyt zaufania, niż miał pana poprzednik Harry Brokking?
- W Holandii zawsze jesteś normalnym człowiekiem, niezależnie od tego ile medali czy sukcesów masz na koncie, jak wielką gwiazdą kiedyś byłeś. Nie jesteśmy tak emocjonalni jak Brazylijczycy czy Polacy. Sport, sukces traktujemy z dużym dystansem, bez napinania się i wszyscy - nawet te największe gwiazdy piłki nożnej - pozostajemy normalnymi, skromnymi ludźmi, spokojnie spacerujemy po mieście nie wzbudzając sensacji. Jesteśmy dumni z sukcesów z przeszłości, ale liczy się wyłącznie to, co dzieje się tu i teraz, nie ma żadnej taryfy ulgowej.
- Jak zmieniło się w ciągu ostatnich pięciu lat - odkąd objął pan posadę szkoleniowca reprezentacji pańskie spojrzenie na siatkówkę?
- Spojrzenie na siatkówkę zmienia się nie tylko dlatego, że z zawodnika stajesz się trenerem, ale też dlatego, że stajesz się starszy, bardziej doświadczony. Tak, jak z wiekiem zmienia się osobowość człowieka, jego stosunek do wielu spraw, tak też zmienia się spojrzenie na sport. Niemniej jest to bardzo interesujący proces - budowanie drużyny, szukanie dróg poprawy jej warsztatu. Jedno się nie zmienia - wciąż świetnie czuję się w świecie siatkówki, lubię to piekiełko tworzone podczas siatkarskich widowisk, kocham wygrywać i nienawidzę porażek.
- Jako siatkarz odnosił pan wielkie sukcesy z reprezentacją. Teraz walczy pan o powrót na siatkarski szczyt. Ciężko pogodzić się z rolą światowego "średniaka”?
- W Holandii jest takie powiedzenie: "Jeśli jesteś z nami tylko w dobrą pogodę, to nie powinno cię być z nami wcale”. Żeby osiągnąć wysoki poziom, potrzeba mnóstwo poświęcenia. Jeśli dasz z siebie 95% poświęcenia, otrzymasz 5% satysfakcji. Dlatego potrzeba 120% poświęcenia, cierpliwości i długiej, ciężkiej pracy. Wiedziałem o tym podejmując pracę selekcjonera kadry narodowej. Wiedziałem, że będzie ciężko, że być może na sukces będzie trzeba pracować kilkanaście lat. Postanowiłem jednak wziąć na siebie odpowiedzialność i byłem świadomy trudów jakie się z tym wiążą. W głowie mam wizję tej drużyny, wiem mniej więcej na co ją stać i kiedy powinien nastąpić przełom. Powoli, krok po kroku zmierzamy w dobrym kierunku. Na inaugurację LŚ byliśmy w stanie wygrać 3:0 z Brazylią - zrobiła to przecież ta sama grupa ludzi, która potem przegrywała z Bułgarią. Znaczy, że potencjał jest wielki - trzeba tylko znaleźć sposób by wydobywać go regularnie, nie od czasu do czasu. Taka jest ta praca. Jeśli ktoś chce łatwego, przyjemnego i bezstresowego życia, powinien siedzieć w domu i podlewać trawę w ogrodzie. Ja chcę zawsze dawać z siebie maksimum, a to oznacza, że trzeba sięgać po nowe doświadczenia, nowe wyzwania.
- Nie korci pana zatem praca trenera klubowego? Sezon reprezentacyjny nie jest zbyt długi.
- Miałem już kilka propozycji z innych krajów, na przykład dwukrotnie z Sisleya Treviso. Kusząca oferta, ale wyznaje teorię, że nie da się pogodzić (i nie powinno się tego robić) pracy w kadrze narodowej z pracą w klubie. To zawsze rodzi konflikt interesów, programów przygotowań, zwłaszcza w tak absorbującej dyscyplinie, jak piłka siatkowa. Jak czemuś się poświęcam, to robię to na sto procent. Przecież w jednym i drugim przypadku trzeba mieć czas na przygotowania i opracowanie cyklu treningowego, na śledzenie postępów zawodników, wyszukiwanie nowych graczy. W zimie jeżdżę po świecie i przyglądam się pracy moich podopiecznych, rozmawiam z trenerami, przygotowuję się do sezonu reprezentacyjnego.