Peter Veres: wiele zdziałamy w tym sezonie
W PlusLidze okres transferowy dobiegł już praktycznie do końca. Spektakularnych hitów nie było (gwiazdy światowego formatu wybierały oferty z Rosji i Turcji). Ważną postacią w sezonie 2013/2014 PlusLigi wydaje się być Węgier, Petr Veres zakontraktowany przez Asseco Resovią.
PlusLiga: Zdaje pan sobie sprawę z dużej presji oczekiwań, jaka będzie ciążyła na pańskich barkach?
Peter Veres: Takie opinie bardzo mi się podobają i wyzwalają we mnie jeszcze większą motywację – mówi PETER VERES, przyjmujący Asseco Resovii. - Jeśli jestem postrzegany jako najlepszy transfer, to tylko mnie cieszy, a przede wszystkim nie mogę się doczekać gry przed polskimi kibicami. To oni sprawili, że bardzo zależało mi na grze w PlusLidze i zrobię wszystko żeby nie zawieźć ich oczekiwań. Do tej pory nie doświadczałem regularnej gry przed tysiącami fanów, którzy potrafią stworzyć wspaniałą atmosferę. Trudno mi uwierzyć w to, że mogę być przez nich postrzegany jako swego rodzaju gwiazda siatkówki i jeśli tak rzeczywiście będzie, to jeszcze bardziej jestem podekscytowany na tę myśl.
- W przeszłości miał pan okazję grać przeciwko polskim zespołom, m.in. z Asseco Resovią w finale pucharu CEV, czy z Jastrzębskim Węglem w Final Four Ligi Mistrzów w Bolzano. Jak postrzega pan PlusLigę i czego się pan spodziewa po nadchodzącym sezonie?
- Z informacji, jakie uzyskałem od innych zawodników i ze swoich własnych spostrzeżeń wiem, że 5-6 czołowych polskich drużyn prezentuje naprawdę dobry i wyrównany poziom. Rywalizacja jest przez to ciekawa i wymuszająca na zawodnikach duże zaangażowanie i wysoki poziom gry. Pozostałe zespoły odstają od tych czołowych głównie ze względu na mniejsze możliwości finansowe i ograniczenia w zatrudnieniu mocnych zawodników. Tak naprawdę jednak o sile poszczególnych drużyn i sytuacji, jaka panuje w klubach, dowiem się w trakcie sezonu. Na razie swoją wiedzę opieram bardziej na relacjach kolegów z boiska, ale spodziewam się, że czeka mnie gra w silnych rozgrywkach. Cieszę się, że będę mógł grać w PlusLidze i to w klubie dwukrotnego z rzędu mistrza Polski. Jestem z natury optymistą, dlatego myślę, że wiele zdziałamy w tym sezonie.
- Na papierze Asseco Resovia będzie faworytem do wywalczenia kolejnego mistrzostwa zwłaszcza, że zamysłem Adama Górala - prezesa tytularnego sponsora klubu było stworzenie dwóch wyrównanych szóstek.
- Słyszałem, że mamy taki zespół gwiazd, ale dla mnie, i myślę że również dla kolegów z drużyny, to będzie tylko dodatkowa motywacja do maksymalnie wytężonej pracy. Wiadomo, że rywalizacja o miejsce w składzie będzie bardzo zacięta i każdy z nas będzie walczył o to żeby grać. Podoba mi się pomysł mocnej rywalizacji na każdej pozycji, który zmierza do tego, że w meczu będzie grał ten, kto prezentuje najwyższą formę. Na razie są to jednak teoretyczne dywagacje, bo tak naprawdę nie znam moich kolegów z zespołu. Kojarzę ich nazwiska, przeciwko wielu z nich grałem już w przeszłości, kilku oglądałem w telewizji, ale osobiście znam właściwie tylko Jochena Schöpsa. Nie wiem więc jak na nasz obecny skład i transfery reagują pozostali koledzy z zespołu. Czy na przykład moi konkurenci na przyjęciu są zadowoleni, że akurat ja trafiłem do Asseco Resovii, czy może to ich martwi. W mojej ocenie konkurencja na każdej pozycji może być korzystna.
- Jak widzi pan szanse Asseco Resovii na zawojowanie Ligi Mistrzów, która wydaje się priorytetowym dla klubu i jego sponsorów?
- Również dla mnie i chyba dla większości zawodników, Liga Mistrzów jest najważniejsza, ponieważ to właśnie w tych rozgrywkach można zmierzyć się z najlepszymi klubowymi zespołami w Europie. Zwłaszcza dla takich zawodników, jak ja, którzy nie grają już w reprezentacji, Liga Mistrzów jest najlepszą okazją do rywalizacji z najlepszymi i pokazania się na ich tle. Jeśli chodzi o naszą sytuację, to wiadomo, że trafiliśmy do dosyć łatwej grupy i myślę, że będziemy jej faworytem. Później możemy się spodziewać dużo trudniejszego losowania, ale ja uważam, że w dzisiejszej siatkówce wszystko jest możliwe. W ostatnich latach nie brakowało wielu niespodzianek i teraz właściwie każdy zespół występujący w Lidze Mistrzów może pokonać danego przeciwnika, przynajmniej w jednym meczu. To jest również przestroga dla naszych zmagań w fazie grupowej, bo jeśli będziemy mieli zły dzień albo po prostu będziemy grali źle, to możemy przegrać także z niżej notowanym przeciwnikiem. Moim zdaniem nasz zespół jest silny i stać go na wiele – pod warunkiem oczywiście, że będziemy grali dobrze i w pełni wykorzystamy swój potencjał.
- Co uważa pan za swój największy sukces w karierze klubowej – wywalczenie pucharu CEV z Dynamem Moskwa w 2012r., czy brązowy medal Ligi Mistrzów na turnieju Final Four w Bolzano, na którym otrzymał pan również indywidualne wyróżnienie dla najlepszego przyjmującego?
- Każdy medal wywalczony z klubem, w którym w danym czasie występowałem, miał dla mnie szczególne znaczenie. Do dziś pamiętam radość i satysfakcję z tego, że jako 18 - letni chłopak mogłem się cieszyć z mistrzostwa Węgier wywalczonego z klubem ze swojego rodzinnego miasta Nyiregyhaza. W tamtym czasie to było dla mnie ogromne przeżycie. Na swój drugi tytuł mistrzowski musiałem potem czekać kilka lat i wywalczyłem go w Hiszpanii w 2005r. (Unicaja Almeria – przyp. red). To był dla mnie również bardzo duży sukces dlatego, że wówczas zmieniłem pozycję z atakującego na przyjmującego i od tamtej pory grałem już tylko na przyjęciu. Natomiast pod względem prestiżu za swój największy sukces do tej pory uważam brązowy medal Ligi Mistrzów wraz z indywidualną nagrodą dla najlepiej przyjmującego. Szkoda, że wówczas nie zdołaliśmy awansować do ścisłego finału, który był w naszym zasięgu, ale ta nagroda zrekompensowała mi nieco niedosyt po przegranym półfinale. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze okazję bić się o medale Ligi Mistrzów. To jest mój kolejny cel żeby z Asseco Resovią osiągnąć sukces w europejskich pucharach. Życie nauczyło mnie, że marzenia się spełniają, zwłaszcza jeśli ciężko pracujemy żeby je zrealizować. Warto mieć wysokie cele i wierzyć w to, że jest się w stanie je osiągnąć.
- Pewnie cieszy pana fakt, że z Rzeszowa jest dość blisko do pańskiej rodzinnej miejscowości na Węgrzech – Nyiregyhaza…
- Zdecydowanie tak. Jestem bardzo zadowolony, że będę grał tak niedaleko rodzinnych stron, a już przeszczęśliwi są moi bliscy i znajomi z Węgier. Po tym jak oznajmiłem im, że zagram w klubie z miasta położonego jedynie ok. 300 km od Nyiregyhazy, nie mogli w to uwierzyć i myśleli, że żartuję. Teraz są tak podekscytowani, że już planują odwiedzić mnie w Rzeszowie i zobaczyć mecze mojej nowej drużyny. Przez wiele lat grałem daleko od domu rodzinnego, najbliżej ok. 1.000 km. Teraz będzie to niespełna 4 godziny drogi samochodem, więc naprawdę niedaleko. W Rzeszowie będę się czuł prawie jak w domu tym bardziej, że to miasto przypomina mi moje rodzinne strony. Jest oczywiście większe niż Nyiregyhaza, ale pierwsze wrażenie jest podobne. Są to zresztą miasta partnerskie, które są sobie bliskie i coś w tym jest.