Piotr Gruszka: chciałbym, żeby w przyszłości GKS grał swoje mecze w Spodku
W mienioną niedzielę kibice w katowickim Spodku mogli zobaczyć Piotra Gruszkę w podwójne roli - najpierw jako trenera GKS-u Katowice, a potem wśród gwiazd reprezentacji Polski. - W imieniu swoim i wszystkich zawodników dziękuję kibicom, że stworzyli tak niepowtarzalną atmosferę w tym wyjątkowym dla polskiej siatkówki miejscu - stwierdził szkoleniowiec beniaminka PlusLigi.
PLUSLIGA.PL: Spotkaliśmy się przy okazji Meczu Gwiazd Siatkówki, będącego pożegnaniem Pawła Zagumnego z reprezentacją. Jak było?
PIOTR GRUSZKA: Super. Tez miałem kiedyś taki pomysł, więc tym bardziej cieszę się, że Paweł zorganizował Mecz Gwiazd. Mało jest ludzi, którzy zasługują na takie pożegnanie. Wszyscy ci, którzy odpowiedzieli na jego zaproszenie i przyjechali do Spodka, tylko to potwierdzili. A zjechali tam naprawdę wyśmienici sportowcy, nasi idole z młodzieńczych lat oraz ci, z którymi stoczyliśmy wiele niezapomnianych, siatkarskich batalii. Przyjechali ludzie, którzy w Spodku grali, znali atmosferę tej hali. A co cieszy najbardziej, to że dopisali też kibice.
Zabawa była naprawdę przednia. Chociaż większość z nas nie skacze już tak wysoko, jak w najlepszych latach, ale przecież nie to było najważniejsze. Sama obecność tak wielkich siatkarzy w jednym meczu, w jednej drużynie, to coś fantastycznego. W imieniu swoim i wszystkich zawodników dziękuję kibicom, że tak ciepło i serdecznie pożegnali Pawła Zagumnego z reprezentacją, bo na ligowych boiskach wciąż jeszcze będzie można go zobaczyć, i że stworzyli tak niepowtarzalną atmosferę w tym wyjątkowym dla polskiej siatkówki miejscu.
Paweł Zagumny wielokrotnie podkreślał, że Spodek to dla niego bardzo szczególne miejsce. Pan też darzy katowicką halę sentymentem?
PIOTR GRUSZKA: Oczywiście, że tak i to bardzo dużym. Rozegraliśmy tam wiele niezwykle ważnych spotkań, a ten słynny korytarz, który prowadził do hali wciąż mam w pamięci. Właśnie w Katowicach, tak naprawdę zderzaliśmy się z dorosłą siatkówką, tam miały miejsce pierwsze ważniejsze zwycięstwa. Zawsze będzie to dla nas miejsce szczególne, co potwierdziło to niedzielne wydarzenie.
W niedzielę zawitali do Spodka świeżo upieczenie mistrzowie Europy juniorów. Pana pokolenie też wygrało europejski czempionat, w 1996, a potem aż dziesięć lat musieliście czekać na sukces w seniorskiej siatkówce. Co zrobić, żeby obecni mistrzowie szybciej osiągnęli seniorski sukces?
PIOTR GRUSZKA: Może nie mówmy, że oni muszą zrobić coś szybciej. Przede wszystkim należy podkreślić, że osiągnęli mega sukces. Ja natomiast najbardziej życzę im pokory i jeszcze raz pokory, bo zderzenie się z dorosłą siatkówką jest czymś zupełnie innym niż juniorskie granie. Przekonał się o tym w niedzielę Jakub Ziobrowski, który zaraz po wejściu na boisko dostał „czapę”. Niby przy zabawie, ale jednak rywal znalazł się w odpowiednim miejscu i postawił blok. Takich sytuacji będą mieli mnóstwo. Ten juniorski okres zamkną za rok mistrzostwami świata, a później zacznie się dorosłe życie i prawdziwa bitwa. To jest niesamowicie fajny rocznik i dobrze by było, gdyby ich przyszłość w jakiś sposób była kontrolowana, żeby pojedynczo wchodzili do seniorskiej kadry.
Pan także rozpoczyna nowy etap w karierze trenerskiej. Rok temu, po sezonie w BBTS-ie powiedział mi pan, że chce poświęcić trochę czasu na naukę. Była nauka?
PIOTR GRUSZKA: Była. Są ludzie, którzy lubią robić coś „pod media” i są tacy, którzy robią coś dla siebie samych. Uważam, że ten miniony rok dał mi bardzo dużo. Nawet w ostatnią niedzielę brałem udział w szkoleniu. Rozmawiałem też z Raulem Lozano i Andreą Anastasim o problemach, które nurtują mnie w trenerskim fachu. Oczywiście, same rozmowy nie pomogą, bo doświadczenie muszę zdobyć w praktyce.
Ono przychodzi z ilością poprowadzonych z ławki meczów?
PIOTR GRUSZKA: Myślę, że tak. Ale przede wszystkim z zaufaniem ludzi, z którymi się pracuje. U nas w Polsce wszystko jest albo białe, albo czarne. Na początku wszyscy są zadowoleni, ale później, gdy przegra się kilka pojedynków, każdy jakby zaczyna chronić siebie. Zaufanie to podstawa w tej pracy. Zespołu do mnie, moje do zespołu, także naszych pracodawców do pracy mojej i całego sztabu szkoleniowego. Mam nadzieję, że tym razem to zaufanie będzie trwało dłużej i że nasza praca da wymierne efekty samym chłopakom. Każdy zawodnik ma swoje cele. Ci, którzy mogą jeszcze zagrać w reprezentacji, będą chcieli tego dokonać. Ci, którzy skupiają się wyłącznie na grze w PlusLidze, będą zapewne próbowali grać w coraz lepszych klubach. Nie jest tak, że jak ktoś nie ma szans na grę w kadrze narodowej, to jego siatkarskie życie się kończy. To właśnie staram się zawodnikom pokazać - żeby mieli satysfakcję ze swojej pracy.
Taki pojedynek, jak ten niedzielny z Calzedonią Werona jest chyba doskonałym potwierdzeniem pana słów?
PIOTR GRUSZKA: Na pewno zostanie dokonana sportowa analiza tego spotkania. Przede wszystkim jednak niezmiernie się cieszę, że zespół mógł wziąć udział w tym niezwykłym wydarzeniu, w jakże magicznym miejscu, przed dużą publicznością i że zawodnicy mogli zobaczyć w akcji mistrzów tej starszej generacji. Mogli obejrzeć jak zachowują się na boisku ludzie, którzy mają ten sport we krwi, że są sytuacje, na które reaguje się automatycznie. Bardzo chciałbym, żeby „Gieksa” tak się rozwinęła w przyszłość, aby Spodek stał się głównym miejscem rozgrywania meczów i to na wysokim poziomie.
Słyszałam, że klub ma dość odważne plany na przyszłość, sięgające nawet walki o medale?
PIOTR GRUSZKA: Szczerze mówiąc, nie rozmawiałem z włodarzami o odległej przyszłości, ale jeśli są takie plany, to bardzo dobrze. Katowice chcą siatkówki, co pokazali kibice na pożegnaniu Pawła Zagumnego. Mając taką halę jak Spodek, szkoda, żeby nie była ona wykorzystywana częściej.
Wróćmy do zbliżającego się sezonu PlusLigi. Jesteście po kilku sparingach, pana podopieczni są już gotowi do walki w ekstraklasie?
PIOTR GRUSZKA: Cały czas nad tym pracujemy, staramy się przygotować chłopaków emocjonalnie do plusligowej rywalizacji. Nawet w meczu z Weroną zwracaliśmy uwagę wyłącznie na naszą grę i nasze zachowania. Bardzo byłem ciekawy jak moi siatkarze zareagują na tę publiczność, na obecność zawodników, których dotąd oglądali wyłącznie w telewizji.
Był pan zadowolony?
PIOTR GRUSZKA: Pod względem emocjonalnym tak. Może dwie osoby początkowo były mocno stremowane, ale ogólnie cieszę się, że cały czas koncentrowaliśmy się na swojej grze.
Główną postacią GKS-u będzie Marco Falaschi?
PIOTR GRUSZKA: Mam nadzieję. Ma doświadczenie i umiejętności, a przede wszystkim, pokazuje swoją pracą, że warto mu zaufać i za nim iść.
Uczestnikiem meczu gwiazd w Katowicach był David Lee, który wciąż nie ma klubu. Przydałby się wam taki zawodnik…
PIOTR GRUSZKA: Jest też kilku innych wolnych środkowych…. Mówiąc poważnie, jasne, że taka osobowość byłaby mile widziana, chyba w każdej drużynie. Ale mamy już zawodników na tej pozycji i z nimi będziemy pracować. Wierzę, że będą oni mocnym punktem zespołu.
A co będzie cechą charakterystyczną beniaminka z Katowic?
PIOTR GRUSZKA: Przede wszystkim, nie możemy skupiać się na tym, że jesteśmy beniaminkiem. Tak się przyjęło, że gdziekolwiek nowa drużyna przyjedzie, to podkreśla się jej status beniaminka. To jest zespół, który ma walczyć i nie ma znaczenie, czy któryś z chłopaków grał w trzeciej, drugiej czy pierwszej lidze. Ważne, żeby jak najszybciej zadomowili się w PlusLidze.
To pana drugie podejście do pracy trenera. Jak bardzo będzie różne od debiutanckiego sezonu?
PIOTR GRUSZKA: Na pewno będzie inne. Może nie zmienię się kompletnie, bo nie jest tak, że wcześniej wszystko robiłem źle czy dobrze. Z pewnością jednak wyciągnąłem wnioski - pozytywne i negatywne, zresztą wciąż staram się je wyciągać. To drugi rok mojej pracy, więc myślę, że pewne rzecze będę już robił bardziej instynktownie. Przed swoim pierwszym sezonem w roli szkoleniowca spytałem co jest najważniejsze, gdy zawodnik staje się trenerem i usłyszałem, że trzeba zabić w sobie duszę zawodnika. Coraz bardziej realnie do tego podchodzę i coraz częściej patrzę na siatkówkę z trenerskiego punktu widzenia.