Piotr Gruszka: drugą rundę rozpoczniemy z uczuciem niedosytu
GKS Katowice zajął w fazie jesiennej PlusLigi 11. miejsce. W kilku meczach pokazał się z bardzo dobrej strony, na przykład pokonując mistrza Polski, ale też zaliczył słabe spotkania. Aż dziewięć razy grał na boisku rywali. Dlatego, zdaniem szkoleniowca „Gieksy” runda rewanżowa powinna być w wykonaniu jego podopiecznych lepsza, a przede wszystkim spokojniejsza.
W ostatniej, przedświątecznej kolejce spotkań PlusLigi GKS Katowice przegrał z Jastrzębskim Węglem 0:3 i nie pokazał się tak korzystnie, jak we wcześniejszych starciach z mistrzem i wicemistrzem Polski.
PLUSLIGA.PL: Patrząc na pana podopiecznych w spotkaniu z Jastrzębskim Węglem odnosiłam wrażenie, że to zupełnie inna drużyna niż ta, która niedawno pokonała mistrza Polski.
PIOTR GRUSZKA: Tamten mecz graliśmy u siebie, ten na wyjeździe - to była pierwsza różnica. W rundzie jesiennej zagraliśmy zaledwie cztery spotkania na własnym obiekcie, dlatego wierzę, że druga część sezonu zasadniczego, gdy będziemy grać więcej u siebie, potoczy się zupełnie inaczej. Po drugie, z taką zagrywką jaką zaprezentowaliśmy w Jastrzębiu, trudno było cokolwiek zrobić. Nie zagrywaliśmy tak, jak byśmy chcieli i jak umiemy, a jastrzębianie doskonale radzili sobie w pierwszej akcji, mieli 70% skuteczności. My z kolei w pierwszej akcji po przyjęciu nie zagraliśmy dobrze. Bez zagrywki i pierwszej akcji trudno uzyskać dobry wynik w konfrontacji z takim zespołem, jak Jastrzębski Węgiel, bo tam nie grają przecież przypadkowi zawodnicy.
Powinnam chyba spytać dlaczego GKS nie zagrywał tak, jak potrafi?
PIOTR GRUSZKA: Zdarzają się mecze, gdy zagrywka doskonale „siedzi”, a są takie, gdy jej brakuje. Tak bywa. W Jastrzębiu nie zrobiliśmy krzywdy rywalom przede wszystkim zagrywką szybującą. Oczywiście, oni doskonale chowali w przyjęciu Fromma i Olivę, ale jeśli według naszych założeń Julien Lyneel miał w ogóle nie dotykać piłki w przyjęciu, a odbierał najwięcej, to coś wyszło nie tak. Taktycznie trochę sobie nie pomogliśmy. Popełniliśmy też kilka błędów w ustawieniu bloku do Dawida Konarskiego. Poza tym, tak jak wspomniałem, ciężko zdobywać punkty, gdy rywale grają na siatce jeden na jednego. Myślę, że gospodarze, mimo naszych starań, mieli ten mecz pod kontrolą.
Podsumujmy rundę jesienną, która właśnie się skończyła: cztery zwycięstwa i osiem porażek. Mogło być lepiej?
PIOTR GRUSZKA: Na pewno czujemy niedosyt, bo potencjał drużyny jest o wiele większy niż wskazuje na to miejsce w tabeli. Z takim uczuciem zapewne przystąpimy do kolejnej rundy, którą zaraz po świętach zaczniemy w Olsztynie. Faza jesienna PlusLigi nie była dla nas łatwa. Były mecze, które mogliśmy wygrać, ale się nie udało i były też takie, w których nie byliśmy faworytami, a wygraliśmy. Bardzo dużo podróżowaliśmy. Teraz będziemy grać więcej u siebie i dlatego wierzę, że choćby z tego powodu, będzie więcej spokoju. Także na treningach, bo jednak we własnej hali trenuje się zupełnie inaczej niż na obiekcie rywala.
Podsumowując rundę jesienną PlusLigi całościowo, można chyba powiedzieć, że była ona dziwna. Mnóstwo zaskakujących wyników, niespodziewanych porażek faworytów…
PIOTR GRUSZKA: Dużo się działo, nie tylko jeśli chodzi o wyniki, ale też o te wszystkie historie w klubach, zmiany mniej lub bardziej zaskakujące. Dużo dobrego zrobiły spadki i baraże, bo wszystkie zespoły się pospinały i walczyły o każdy punkt, niezależnie od teoretycznego potencjału. Dla mnie najbardziej widoczne i pozytywne jednocześnie było to, że nikt się nikogo nie bał. Każda drużyna, z dołu czy z góry tabeli do upadłego walczyła o jakąkolwiek zdobycz.
- Nam na pewno brakowało Gonzalo Quirogi, który po kontuzji nie był jeszcze gotowy, by zagrać na 100%, przede wszystkim na siatce. To z pewnością odbiło się na jakości naszej gry w przyjęciu, które możemy mieć bardziej stabilne.
Czuje się pan trochę „oszukany”, że zabrano wam trzy cenne punkty, które wywalczyliście pokonując Stocznię Szczecin?
PIOTR GRUSZKA: Nie miałem wpływu na to, co się stało, a nauczyłem się już, że skoro nie mam na coś wpływu, to szkoda zdrowia, żeby drążyć temat. Smutne, że coś takiego w ogóle miało miejsce, ale jest to nauczka dla wszystkich, że takich spraw trzeba pilnować przed sezonem. Tym bardziej, że już wtedy pojawiały się głosy iż, jak to nazywano, szczeciński projekt może nie wypalić. Nie czuję się oszukany, ale trochę boli mnie brak trzech punktów wywalczonych po dobrym spotkaniu. Konsekwencją wydarzeń w Szczecinie jest to, że liga jeszcze bardziej się ścieśniła.
A jak zareagował pan na ostatnie rotacje w klubach, przede wszystkim na decyzję Ferdinando De Giorgiego o opuszczeniu Jastrzębskiego Węgla?
PIOTR GRUSZKA: To nie są sprawy, które bezpośrednio dotyczą mnie, czy mojej drużyny i nie chciałbym oceniać tego, co zrobił Fefe czy Roberto Santilli, choć w przypadku tego drugiego ponoć okoliczności były zupełnie inne. Tak po prostu bywa. Z drugiej strony, trenerów też zwalnia się w trakcie sezonu, bez żadnych konsekwencji i to również nie jest przyjemne dla tych ludzi. Same zmiany mnie nie dziwią, bo to się zdarza, ale sposób w jaki to wszystko się działo już tak, przynajmniej wnioskując z tego, co wyczytałem w mediach, czy zasłyszałem.
W tamtym roku mówił mi pan, że włodarze GKS-u mają do pana zaufanie, że czuje pan ich wsparcie. Wciąż jest taki spokój?
PIOTR GRUSZKA: Nie odczuwam żadnej nerwowości. Oczywiście, wszyscy w klubie przejmujemy się tym, że wyniki nie są takie, jak byśmy chcieli, ale też wszyscy dążymy do tego, by było lepiej. Ostatnio często słyszałem głosy, że gramy fajną siatkówkę. Ale cóż z tego, skoro brakuje nam punktów? Bo to punkty decydują o tym, gdzie znajdujemy się w tej ligowej rzeczywistości, bez nich trudno uwierzyć w sens pracy, jaką wykonujemy na co dzień. Dlatego trzeba zrobić wszystko, by oprócz niezłej dla oka gry, zaczęło nam też przybywać na koncie „oczek”.