Piotr Gruszka: Katowice potrzebują siatkówki
- W sporcie jest jak w życiu - trudne chwile są jego nieodłączną częścią i trzeba twardo stąpać po ziemi, żeby stawić im czoła. Dzięki pracy całego mojego sztabu i takiemu ogólnemu wsparciu jakie otrzymałem w klubie, dużo łatwiej przechodziło mi się przez ten gorszy etap - mówi trener GKS-u Katowice w rozmowie z naszym serwisem. Zdradza też, że jest już po słowie z nowym selekcjonerem biało-czerwonych.
Po 21. kolejkach PlusLigi GKS Katowice zajmuje dziesiątą pozycję w klasyfikacji, ma na koncie 9 zwycięstw i 12 porażek. Nie jest to wymarzony bilans, ale dziś i tak znacznie lepszy niż jeszcze dwa tygodnie temu. Najważniejsze dla katowiczan, że po słabszym okresie gry w końcu wskoczyli na wyższy poziom i zaczęli zdobywać niezwykle cenne punkty. W minioną sobotę pokonali swoich sąsiadów w tabeli, Espadon Szczecin 3:1.
PLUSLIGA.PL: GKS wygrał drugi raz z rzędu, podreperował bilans ligowych punktów, a pan chyba też trochę lepiej się poczuł?
PIOTR GRUSZKA: Na pewno poczułem się lepiej, ale ja martwię się przede wszystkim o to, jak czuje się drużyna - to jest kluczowe. Ja sobie poradzę, potrafię ukryć swoje emocje. Zwycięstwa zawsze dodają pewności siebie, przekonania podczas codziennej pracy i konsekwencji. Natomiast gdy przegrywa się seryjnie, trudniej utrzymać morale zespołu na wysokim poziomie. Najbardziej cieszy mnie jednak to, że chłopaki wzajemnie wspierali się na boisku, że po raz kolejny pokazaliśmy fajną siatkówkę. Wsparcie było nie tylko wtedy, gdy prowadziliśmy kilkoma oczkami, ale przede wszystkim w trudniejszych momentach, kiedy musieliśmy gonić rywali. Skupialiśmy się wyłącznie na kolejnych piłkach, byliśmy razem. Ciągle powtarzam, że będziemy grać dobrze tylko wtedy, gdy będziemy kolektywem, gdy jeden dla drugiego będzie podporą - to jest jedyna słuszna droga. Szczególnie teraz, gdy każdy punkt ma ogromną wagę.
Szczególnie w takim spotkaniu, jak to z Espadonem Szczecin, waszym sąsiadem w ligowej tabeli. To był mecz za przysłowiowe sześć punktów?
PIOTR GRUSZKA: Niestety, za takie zwycięstwa nie dają sześciu punktów, szkoda. A mówiąc poważnie, tak, potyczki z zespołami teoretycznie na naszym poziomie ważą podwójnie. W poprzedniej kolejce spotkaliśmy się z MKS-em Będzin, w tej walczyliśmy z Espadonem i zdobyliśmy sześć niezwykle cennych punktów.
- Bardzo się cieszę, że kibice przychodzą na mecze i pomagają nam, bo wiem z doświadczenia, że łatwiej się wtedy gra, przede wszystkim w tych trudnych momentach. Dziękuję im za to, że są i liczę, że będzie ich jeszcze więcej, że wspólnie będziemy rozwijać projekt, który zaczęliśmy kilka lat temu, bo Katowice potrzebują siatkówki. Grupa, którą udało się tutaj stworzyć pokazuje, że jest o co się bić.
W porównaniu z poprzednim sezonem, skład GKS-u zmienił się dość znacznie, został wzmocniony. Jest pan zadowolony z tych zmian?
PIOTR GRUSZKA: Kiedy zmienia się część składu drużyny, potrzeba czasu, aby te zmiany zaczęły funkcjonować tak, jak się tego oczekuje. Musi przyjść taka akceptacja siebie w nowym środowisku, poznanie siebie w codziennej pracy. Moim zdaniem dokonaliśmy zmian na plus, a już na pewno w przypadku Marcina Komendy. To była nasza inwestycja na przyszłość i ja osobiście bardzo wierzę w tego chłopaka. Widzę jak bardzo zaczął się rozwijać. Mocno przydaje mu się wsparcie Maćka Fijałka, które daje przekonanie, że w razie potrzeby bardziej doświadczony rozgrywający pomoże jemu i zespołowi. Każdy gracz, którego pozyskaliśmy przed tym sezonem dużo wniósł do drużyny, ale podkreślę raz jeszcze, jesteśmy nową grupą i potrzebowaliśmy czasu, by się dotrzeć.
- Sezon rozpoczęliśmy dobrze, a potem, po bolesnej porażce z ZAKSĄ wszystko zaczęło się gdzieś chwiać. Przetrwaliśmy te trudne chwile przede wszystkim ciężko pracując. Gdy nie wychodziły nam mecze, to czasami chłopaki przychodzili na trening bez uśmiechu na twarzy, ale zawsze z ogromną wolą poprawy gry. A jeśli dobrze pracuje się na treningach, to efekty tej pracy prędzej czy później przychodzą.
Po pierwszych dobrych spotkaniach w barwach GKS-u wielu obserwatorów zobaczyło w Marcinie Komendzie następcę Pawła Zagumnego. Ma szansę nim być?
PIOTR GRUSZKA: Każdy ma taką szansę, jeśli tylko chce się rozwijać. Sporo z nim rozmawiam, bo uważam, że musi skupić się przede wszystkim na tym, co dzieje się tu i teraz. Staram się ściągać z niego tę presję związaną z przyszłością - że ma być drugim Zagumnym, bo osobiście uważam, że powinien być pierwszym Komendą. Przekonuję go, by rozwijał swoją osobowość siatkarską i nie myślał o jakichkolwiek porównaniach do starszych kolegów. Z pewnością ma argumenty, żeby w przyszłości być bardzo dobrym rozgrywającym, ale czeka go dużo pracy, potrzebuje cierpliwości i przede wszystkim pokory. Do tej pory miewał różne momenty, ale moim zdaniem podąża we właściwym kierunku.
Jest tak niezależny, jak Zagumny?
PIOTR GRUSZKA: To jest chłopak z krakowskiej Huty i każdy kto zna tę dzielnicę wie, jakie stamtąd pochodzą charaktery. Tak, jest charakterny i czasami muszę go stopować. Siatkówka to bardzo wymagający sport i każdy moment braku koncentracji, czy pojawienia się jakichś dziwnych zachowań może bardzo dużo kosztować zespół. On jest mózgiem drużyny, musi nią kierować, nie może zanadto poddawać się emocjom. To uczeń, który bardzo chce się uczyć, ale też jest jeszcze młodym człowiekiem, a młodość ma swoje prawa. Pewne kwestie, przede wszystkim mentalne, kształtują się u sportowców z wiekiem.
Wspomniał pan o trudnych chwilach, które zespół przechodził w tym sezonie. Przypuszczam, że była to niezła lekcja trenerskiego fachu?
PIOTR GRUSZKA: Oczywiście, że tak. Cały czas się uczę i bardzo mnie cieszy, że mam wsparcie w swoim sztabie szkoleniowym, bo dużo razem pracujemy. Bardzo pomaga mi także takie poczucie akceptacji w klubie. Wiemy, jaki kierunek obraliśmy, często o tym rozmawiamy - co można zmienić, poprawić. Dzięki temu zachowałem względny spokój i ten spokój próbuję przekładać na zespół. To, że zaczęliśmy przegrywać, wcale nie znaczyło, że do niczego się nie nadajemy. To był trudny moment dla mnie i dla chłopaków, ale takie w zawodowym sporcie się zdarzają.
I trzeba umieć przejść przez te gorsze chwile…
PIOTR GRUSZKA: Oczywiście, że tak. Kiedy wszystko płynnie się układa, to człowiek bardzo szybko popada w taki wewnętrzny spokój, przekonanie, że jakoś będzie. A w sporcie jest jak wżyciu - trudne chwile są jego niedłączną częścią i trzeba twardo stąpać po ziemi, żeby stawić im czoła. Dzięki pracy całego mojego sztabu i takiemu ogólnemu oparciu jakie otrzymałem w klubie, dużo łatwiej przechodziło mi się przez ten gorszy etap.
Pana pozycja w klubie nie była zagrożona, bo różne plotki krążyły?
PIOTR GRUSZKA: Tak, wiem, że różne rzeczy można było usłyszeć, ale dzieje się tak zawsze, gdy zespół przechodzi jakiś tam kryzys. Ja takiej sytuacji nie miałem, nie przypominam sobie, żebym był na „dywaniku”. Jak wspomniałem, były rozmowy, ale bardzo konstruktywne, które miały na celu rozwój siatkówki w Katowicach.
Ten gorszy moment GKS-u Katowice zbiegł się z czasem, gdy startował pan w konkursie na selekcjonera reprezentacji Polski. Była jakaś korelacja, pana zdaniem?
PIOTR GRUSZKA: Naturalnie, że to mogło mieć wpływ, ale na pewno nie było czynnikiem decydującym. Cała selekcja trwała bardzo długo, a im dłużej trwa próżnia w mediach, tym bardziej dziennikarze szukają tematów zastępczych, żeby ten czas oczekiwania jakoś umilić sobie czy kibicom. Ja nie skupiałem się ta tym, o czym pisała prasa. Pracowałem w klubie i starałem się wykorzystać ten czas na korzyść GKS-u.
- Mam nadzieję, że PZPS podjął słuszną decyzję. Kibicuję Vitalowi Heynenowi, bo prawda jest taka, że wszyscy pracujemy na dobre imię polskiej siatkówki. Reprezentacja zawsze napędza rozgrywki ligowe, więc w naszym wspólnym interesie leży, by osiągała ona jak najlepsze wyniki. Ja dalej będę pracował na swoje nazwisko i wierzę, że kiedyś nadejdzie moja szansa. Robię to z dużym spokojem, tak samo, jak podszedłem do rozmów w trakcie selekcji.
Jest pan zwolennikiem łączenia stanowisk w klubie i kadrze. Mógłby pan podać kilka argumentów za, bo szczerze mówiąc, mam mieszane odczucia?
PIOTR GRUSZKA: Tak, to był jeden z moich warunków - chciałem kontynuować pracę w GKS-ie, w którym mam ważną umowę także na kolejny sezon. Potem, w roku olimpijskim można by zająć się wyłącznie reprezentacją. Uważam, że jestem na tyle młodym trenerem, iż nie uczę się jeżdżąc po Polsce i oglądając mecze, czy rozmawiając z zawodnikami, ale poprzez codzienną praktykę meczową, czy na treningach. Uczę się zachowań siatkarzy - indywidualnych i w grupie, a także swojego podejścia do nich i do całokształtu zawodu trenera. Tylko pracując z zawodnikami dzień po dniu, trening po treningu, jestem w stanie wzbogacić swoje doświadczenie i wiedzę. Może gdybym miał 20 lat stażu w zawodzie, to chciałbym skupić się wyłącznie na kadrze, wtedy miałoby to sens. Ale w moim przypadku najbardziej istotny jest rozwój.
Z drugiej strony, taka sytuacja powoduje pewien konflikt interesów, przynajmniej teoretycznie - preferowanie graczy ze swojego klubu, niemożność obejrzenia w akcji zawodników grających poza krajem. Dotyczy to wszystkich ewentualnych trenerów kadry.
PIOTR GRUSZKA: Zawsze są argumenty za i przeciw. Akurat w moim przypadku większego ryzyka nie było, bo z całym szacunkiem do wszystkich, nie jestem trenerem topowego zespołu, w którym są potencjalni kadrowicze. A jeśli chodzi o obserwację zawodników spoza PlusLigi, to przy obecnych możliwościach technicznych nie stanowi to najmniejszego problemu, można zobaczyć praktycznie wszystkie mecze.
Stając prze komisją, która dokonywała wyboru selekcjonera był pan absolutnie przekonany, że jest gotów na to wyzwanie?
PIOTR GRUSZKA: Zdecydowałem się wciąć udział w selekcji i pojechać na rozmowy do Warszawy - to oznacza, że odpowiedź może być tylko jedna: TAK.
Nie było tak, że federacja trochę naciskała, żeby wziął pan udział w konkursie?
PIOTR GRUSZKA: Zostałem zaproszony do konkursu i podjąłem wyzwanie, podobnie jak wszyscy inni polscy trenerzy. Nikt na mnie nie naciskał, ani do niczego nie zmuszał. Nazywam się Piotr Gruszka i podejmuję autonomiczne decyzje - tak w sprawie udziału w konkursie na trenera reprezentacji, jak i w klubie, w doborze zawodników czy w prowadzenia zespołu. Mam swoją wizję na to co robię i to ja decyduję o swoich wyborach.
Vital Heynen wygrał doświadczeniem?
PIOTR GRUSZKA: Nie wiem co przeważyło. Ja mogłem przegrać brakiem doświadczenia, bo choć posiadam niemałą wiedzę na temat prowadzenia kadry, to pracuję w tym fachu bardzo krótko. Jednak Andrzej Kowal ma już całkiem spory bagaż doświadczeń i uważam, że spośród polskich trenerów właśnie on mógłby spokojnie poprowadzić reprezentację. Pracował już z tymi ludźmi, jest trenerem mocnego klubu, który grał i gra o wysokie cele, przeżywał różne emocje na tym najwyższym poziomie. Gdybym miał porównać doświadczenie Vitala i Andrzeja, to nie wiem czy byłaby to różnica na korzyść Belga.
Jeśli trener Heynen zadzwoni do pana i zaproponuje współpracę, co pan powie?
PIOTR GRUSZKA: Już rozmawialiśmy, cały czas jesteśmy w kontakcie. Możliwe, że się spotkamy, ale póki co tematu nie ma.