Piotr Hain: pracujemy naprawdę dobrze
Wyjechał z rodzinnego miasta w wieku 13 lat, by rozpocząć ciekawą siatkarską karierę. Poznajcie bliżej nowego środkowego GieKSy Piotra Haina.
Rodzinne miasto
Nie mieszkam od dawna w Lublińcu i trudno mi powiedzieć, co jest tam najładniejszego, ale z tego, co wiem, miasto cały czas się rozwija i powstają tam kolejne ciekawe atrakcje dla mieszkańców, chociażby promenada. W regionie Śląska Lubliniec kojarzy się ciągle ze szpitalem psychiatrycznym; pamiętam, że gdy w czasie nauki w Częstochowie mówiłem, że jestem z Lublińca, to od razu pojawiały się wymowne spojrzenia. To trochę krzywdzące dla wizerunku miasta, bo wbrew temu, co się może wydawać, ten szpital nie jest żadnym strasznym miejscem zamkniętym na cztery spusty, którego wszyscy się tam boją. Poza tym Lubliniec może się pochwalić chociażby najstarszą w Polsce jednostką wojskową komandosów.
Początki
Przygodę ze sportem zaczynałem jako bramkarz Sparty Lubliniec, ale po jakimś czasie uznałem, że to jednak nie to. W tamtym czasie powstawała męska sekcja siatkarskiej Victorii Lubliniec, jako że wcześniej istniała drużyna kobieca, i ktoś wtedy zaproponował mi, żebym spróbował sił w siatkówce, bo nadaję się do niej z racji wzrostu.
Zaczynałem grę i naukę w Norwidzie Częstochowa o tyle nietypowo, że większość zawodników idzie tam do liceum, a ja przeniosłem się do Norwida tuż po ukończeniu pierwszej klasy gimnazjum. W liceum formalnie byłem już uczniem SMS-u PZPS Spała i jeżeli przyjeżdżałem do Częstochowy, to na decydujące mecze w turniejach juniorskich, jak to zwykle bywa w przypadku uczniów SMS-u.
Częstochowa
Te dwa lata z akademikami ze starszymi kolegami w Norwidzie dały mi naprawdę dużo, często wracam do nich pamięcią. Wyjechałem z domu rodzinnego w wieku trzynastu lat i musiałem przejść szybką szkołę dojrzewania, bo nie mogłem liczyć na obecność rodziców. Poza tym żyliśmy tam w spartańskich warunkach, ale w tamtym czasie zupełnie nam to nie przeszkadzało. Najważniejsze było, że jest gdzie spać i gdzie trenować, a do tego jeszcze można było liczyć na posiłek. Atmosfera w akademiku i ludzie tam żyjący to jedno z moich najlepszych wspomnień z młodości.
Kiedy podjąłem decyzję, że chcę uczyć się w Częstochowie i potraktować siatkówkę na poważnie, moje życie w miesiąc zmieniło się o 180 stopni i na dobrą sprawę podjąłem wtedy poważną deklarację na temat swojej przyszłości. Sam jestem ojcem i kiedy wyobrażam sobie, że mój starszy, sześcioletni syn miałby za kolejne sześć lat wyprowadzić się z domu... to nie wiem, jaką decyzję bym podjął. Tym większy szacunek należy się moim rodzicom, że pozwolili mi na tak poważny krok, który zaważył na mojej przyszłości.
Raczej nie wspominam doskonale finałów mistrzostw Polski juniorów, bo w obu wygrywaliśmy 2:0 w setach, żeby na koniec... odbierać srebrne medale. W dodatku w 2008 roku graliśmy u siebie w Częstochowie, dlatego tym bardziej ten finał bolał. Ale tamten mecz akurat wspominam dość dobrze, bo wszedłem w trakcie meczu na boisko i zostałem na nim do końca, a to ważna sprawa dla chłopaka trzy lata młodszego od reszty siatkarzy w zespole. Wtedy poczułem, że mogę niezależnie od wieku rywalizować na niezłym poziomie.
Kazań
Na Uniwersjadę w Kazaniu faktycznie pojechaliśmy kadrą B, choć znaleźli się w niej gracze, którzy obecnie stanowią o sile obecnej reprezentacji jak choćby Damian Wojtaszek, Karol Kłos czy Grzegorz Łomacz. Awansowaliśmy do fajnej walce do finału z Rosjanami, z którymi zwyczajnie nie było szans wygrać, bo wystawili oni na ten turniej niemal całą swoją najlepszą kadrę z prostą misją: zdobyć złoto dla Rosji. Ale sam turniej i otoczkę wokół niego wspominam dobrze; wielu ludzi pytanych o Uniwersjadę podkreślało, że organizacyjnie jest ona na poziomie igrzysk olimpijskich, o ile nie lepsza. Jak miało się dwadzieścia kilka lat, to taki klimat imprezy zdecydowanie robił wrażenie. Specjalnie budowane na turniej pawilony, stołówka jak w wiosce olimpijskiej, darmowy McDonald... Poziom zdecydowanie olimpijski.
PlusLiga
Na pewno wyjątkowo będę wspominał Olsztyn, gdzie przyjeżdżałem jako młody chłopak, a wyjeżdżałem po pięciu latach już z narzeczoną i przed narodzinami pierwszego dziecka. To właśnie tam chcemy w dalszej perspektywie osiąść na stałe z rodziną i zawsze wracamy do tego miasta z dużym sentymentem. Olsztyn dał mi sporo pod względem życiowym, a sportowo najwięcej wyciągnąłem z gry dla Jastrzębskiego Węgla. Zwłaszcza w sezonie 2018/19, gdzie graliśmy naprawdę dobrze, awansowaliśmy do finału Pucharu Polski i niewiele brakowało, żeby trafić do finału całej ligi.
W pierwszym meczu półfinału wygraliśmy z Onico Warszawa dość niespodziewanie 3:1 i uznaliśmy, że wygramy decydujący mecz u siebie. Za to koledzy z Warszawy postanowili zagrać na fantazji i sprawili nam trzysetowe lanie, przez co musieliśmy wracać na mecz numer trzy do stolicy. W nim przegraliśmy w tie-breaku 12:15, przez co musieliśmy ostatecznie grać o brąz, który ostatecznie zdobyliśmy po dość wyczerpującej rywalizacji z klubem z Zawiercia.
Katowice
Jeżeli chodzi o pierwsze tygodnie, pracujemy naprawdę dobrze i nie ma się do czego przyczepić. Organizacja w klubie jest taka, jaka powinna być i nikomu niczego nie brakuje. Pozostaje spokojnie trenować i czekać na chłopaków, którzy mają za jakiś czas dołączyć do naszego składu. Staramy się wykorzystać w stu procentach nasze aktualne możliwości kadrowe. Wielu moich kolegów z boiska występowało w GKS-ie i wielokrotnie podkreślali, że mieli tutaj dobre warunki do trenowania i życia, dlatego byłem w pełni przygotowany na to, co zastanę i mogę wypowiadać się o klubie w samych superlatywach.
Formowanie się drużyny z wieloma nowymi zawodnikami wychodzi zawsze „w praniu”, do tego musi dojść element presji i walki o właściwy wynik na tablicy. Takie momenty zwykle pokazują, kto jest w stanie dźwignąć ciężar odpowiedzialności i wziąć go na swoje barki. Na treningach panuje dobra atmosfera, nie ma tutaj osób zbyt pewnych siebie i noszących zbyt wysoko głowę, tylko jest solidna praca i dobre nastroje. Poczekajmy na właściwy sezon, wtedy będziemy wiedzieć więcej.