Piotr Łuka: pokazaliśmy charakter
- Myślę, że będzie to zespół walczaków i tylko takie zespoły mają prawo bytu, bo powiedzmy sobie szczerze, grzeczni chłopcy zazwyczaj nic nie osiągają w sporcie - powiedział powracający na boiska PlusLigi po dwuletniej przerwie Piotr Łuka, przyjmujący Indykpolu AZS Olsztyn.
PlusLiga: Po dwóch latach przerwy wrócił pan do PlusLigi. Jakie wrażenia?
Piotr Łuka: Bardzo pozytywne. Rzeczywiście, nie było mnie w PlusLidze dwa lata, ale jak zaczynałem swoją przygodę z siatkówką, to w najwyższej klasie rozgrywek też grało dwanaście drużyn. Tyle, że obecnie poziom rywalizacji jest znacznie wyższy, co potwierdził choćby nasz mecz z Jastrzębskim Węglem. Bardzo się cieszę, że trener Stelmach zaufał moim umiejętnościom i zaprosił mnie do swojej drużyny, bo po tych dwóch latach spędzonych co prawda u siebie w domu, ale jednak w serii B., gdzieś tam marzył mi się powrót do ekstraklasy. Powiedzmy sobie, że to takie spełnienie marzeń na starte siatkarskie lata.
- Przenosiny do I ligi to była konieczność czy chciał pan trochę odpocząć od grania na najwyższym poziomie, od tej ciągłej presji?
- Trochę nałożyły się problemy z poprzednim klubem (Fart Kielce - przyp. red.). Miałem podpisać nowy, dwuletni kontrakt, ale zmienił się trener. To zastopowało sprawę mojej umowy i w połowie wakacji zostałem bez klubu. Były wprawdzie oferty z klubów zagranicznych, ale trudno przy dwójce małych dzieci ruszać się z kraju, szczególnie, że syn akurat zaczynał naukę w szkole podstawowej. Wybraliśmy więc opcję gry w Nysie, tym bardziej, że żona stamtąd pochodzi i mieszkamy tam od jedenastu lat. Do tego mój kolega Janusz Bułkowski, obecnie szkoleniowiec BBTS-u Bielsko-Biała był wtedy trenerem klubu z Nysy i zmontował fajny zespół, z którym zresztą zdobyliśmy mistrzostwo pierwszej ligi. Tak przeleciały dwa lata i szczerze mówiąc, nie dawałem już sobie szans na powrót do PlusLigi, aczkolwiek fizycznie i mentalnie cały czas czułem się dobrze. Po takim czasie powroty do ekstraklasy są rzadkością. Mnie jakoś tam się udało i cieszę się niezmiernie, bo mamy bardzo fajną drużynę, która w inauguracyjnym spotkaniu z Jastrzębskim Węglem pokazała duże umiejętności i sporo walki.
- Niedawno Robert Prygiel powiedział mi, że I lidze organizacyjnie daleko do PlusLigi. Co panu najbardziej doskwierało? Jakie mankamenty?
- Organizacyjnie i finansowo zespoły I ligi faktycznie odstają, standardy są dużo niższe niż w PlusLidze. Wyjazdy odbywały się zawsze w dniu meczu, ze względów oszczędnościowych, a trasy do pokonaniu bywały spore. Budżety klubów pierwszoligowych stanowią głównie pieniądze z miasta, gminy czy starostwa, ciężko jest o sponsorów. Jeśli chodzi o poziom, szczerze mówiąc też jest znaczna różnica, ale mimo to zdarzają się niespodzianki, jak choćby ta w poprzednim sezonie w Pucharze Polski, gdy pierwszoligowiec ograł zespół z PlusLigi, mimo mniejszych zasobów. Może ze względu na zlekceważenie przeciwnika przez wyżej notowaną drużynę, a może trafił się „dzień konia”.
- Jednak w tym roku kilka zespołów I ligi znacznie się wzmocniło.
- Jest to spowodowane faktem, że rozgrywki PlusLigi się wzmacniają, rośnie ich poziom. W związku z tym wypadło z niej trochę siatkarzy, nazwijmy to wiekowych, którzy znaleźli swoje miejsce właśnie w I lidze. Dzięki temu, niektóre zespoły z ambicjami plusligowymi powzmacniały się naprawdę wartościowymi zawodnikami, którzy moim prywatnym zdaniem spokojnie mogliby jeszcze grać w PL.
- Wspomniał pan, że trener Stelmach zaufał pana umiejętnościom. Ale czym przekonał pana do zasilenia szeregów Indykpolu, bo w ostatnich latach Olsztyn nie miał najlepszych notowań?
- Gdy rozmawiałem z Krzysztofem Stelmachem o przejściu do Olsztyna, znałem praktycznie cały skład drużyny, znałem tych chłopaków z poprzednich lat i wiedziałem, że w tym zestawie osobowym jesteśmy w stanie zbudować coś ciekawego - kilku starych wyjadaczy, jak Maciek Dobrowolski czy Grzesiek Szymański plus kilku siatkarzy już ogranych w PlusLidze - Michał Żurek czy Rafał Buszek, no i młodzi, którzy wchodzą szturmem do ligi. Do tego bardzo dobrzy obcokrajowcy i topowy trener, jeśli chodzi o polskie warunki, który przez trzy sezony trenował jeden z najlepszych klubów, ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle. Powiem szczerze, że negocjacje z klubem trwały bardzo krótko, praktycznie z jednego dnia na drugi. Potem krótka rozmowa w domu i decyzja, że wyjeżdżamy do Olsztyna. Syn stwierdził, że nie ma problemu ze zmianą szkoły, czym bardzo pomógł. Decyzja była szybka, ale w żaden sposób jej nie żałuję.
- Ostatnie lata upłynęły w Olsztynie głównie pod znakiem kontuzji. Teraz też borykacie się z problemami zdrowotnymi. W poprzednim sezonie pojawiły się głosy, że wpływ na urazy może mieć nieludzko zimna hala „Urania”, w której na co dzień trenuje zespół. To prawda?
- Dwie kontuzje to był typowy przypadek - skręcenie kostki i wybity kciuk. Takie urazy się zdarzają w każdej drużynie i nie ma to nic wspólnego z zimnem. Grześka Szymańskiego kontuzja wyeliminowała z treningów na tydzień, ale nasz fizjoterapeuta doprowadził go do stanu używalności przed meczem z Jastrzębiem. Grzesiek pokazał, że nie musi za dużo trenować przed spotkaniem, bo zgarnął statuetkę MVP…ale to tak mówiąc żartem, oczywiście. Poważnie, "Urania" to wiekowa hala i faktycznie jest zimna. Ale nie narzekamy, bo nie mamy innej alternatywy. Staramy się ubierać na treningi tak, żeby było nam ciepło, żeby organizmy się nie wychłodziły. Na razie mamy piękną polską jesień i jest ok, problem może pojawić się zimą. Póki co nie zawracamy sobie tym głowy. Mamy nadzieję, że gospodarze tego obiektu zapewnią nam odpowiednie warunki także w te chłodniejsze dni.
- Skład Indykpolu to taka mieszanka młodości z doświadczeniem. Pojedynek z Jastrzębiem pokazał, że to mieszanka dość wybuchowa, a przecież dołączy do was jeszcze kontuzjowany Pablo Bengolea.
- Bardzo bym ciał, żeby ten charakter, który pokazaliśmy w spotkaniu z Jastrzębiem towarzyszył nam przez cały sezon. No i mam nadzieję, że południowoamerykański temperament Pablo jeszcze bardziej go wzmocni. Myślę, że to będzie zespół walczaków i tylko takie zespoły mają prawo bytu, bo powiedzmy sobie szczerze, grzeczni chłopcy zazwyczaj nic nie osiągają w sporcie. Z drugiej strony, nie robimy nic co byłoby niezgodne z przepisami. Radość i entuzjazm to jak najbardziej pożądane elementy siatkarskiego widowiska. Wydaje mi się, że tym właśnie pokonaliśmy Jastrzębski Węgiel - mieliśmy większą wolę walki i chęć zwycięstwa. To zaważyło, plus chłodna głowa w trudnych momentach. Trzy punkty na inaugurację, w meczu wyjazdowym, z pretendentem do tytułu mistrzowskiego - lepszego otwarcia sezonu nie mogliśmy sobie wymarzyć.
- Co jeszcze, poza entuzjazmem i radością z gry będzie siłą Olsztyna w właśnie rozpoczętych rozgrywkach?
- To, co pokazaliśmy w tym pierwszym spotkaniu. Bazujemy na niezłym przyjęciu zagrywki i sami też mamy dobry serwis. Ale te elementy są zmienne w siatkówce, a każdy mecz jest inny. Cały czas musimy więc pracować i powoli, kroczek po kroczku doskonalić swoje umiejętności. Wtedy będziemy coraz lepsi, a to przełoży się, mam nadzieję, na lepsze miejsce w tabeli.