Podróżnik Krzysztof Gierczyński
Najlepiej czuje się we własnym domu, ale jak się tylko trafia okazja poznania nowego kraju lub miasta to chętnie z tego korzysta. O swojej pasji podróżnika opowiada Krzysztof Gierczyński (Jastrzębski Węgiel).
- Jak z domatora stał się podróżnikiem:
- Duszę podróżnika ma w sobie chyba każdy, bo lubimy poznawać nowych ludzi, nowe miejsca i obyczaje. Ja generalnie rzecz biorąc bardzo lubię przebywać we własnym domu, w nim rzeczywiście czuję się najlepiej, ale nie ukrywam, że kiedy tylko jest okazja do poznania nowego kraju, chętnie z niej korzystam. Oprócz tego, że lubię podróżować, to tak się fajnie złożyło, że grając w siatkówkę przez kilkanaście lat, moja praca pozwalała mi na to, żeby zwiedzać praktycznie cały świat. W momentach wolnych od grania decydowałem się - już prywatnie - na wyjazdy do krajów, w których nie było mi dane być przy okazji zgrupowań i meczów kadry.
- Jak zrodziła się u niego pasja do podróży:
- Już jako chłopiec, który nie wiedział jeszcze co to siatkówka, w domu miałem atlas geograficzny i książeczkę ze stolicami państw. Znałem na pamięć wszystkie stolice! Interesowałem się geografią, a trzeba pamiętać, w czasach mojej młodości nie było programów typu National Geographic, które zresztą bardzo lubię oglądać, chociażby zamiast głupich seriali (śmiech). Często też zachęcam moje dzieci, żeby przełączały programy telewizyjne z Disney Channel na kanały przyrodnicze. Dziś jest o wiele łatwiej rozwijać pasje podróżnicze. Są dużo większe możliwości. Mając dowód czy paszport, wsiadasz w samolot i lecisz, gdzie chcesz. Kiedyś trzeba było samemu wszystko zaplanować od A do Z.
- W jaki sposób dokonuje wyboru miejsc podróży:
- Kiedy byłem młodszy, zawsze jak byliśmy gdzieś na wyjeździe zagranicznym w fajnych miejscach, staraliśmy się – my zawodnicy oraz trenerzy – wygospodarować choćby godzinkę, by móc zwiedzić najważniejsze atrakcje turystyczne danego miasta. I tak dla przykładu, dziś będąc w Paryżu, nie miałbym potrzeby udawać się na Wieżę Eiffla, bo byłem tam już kilka razy. W zeszłym sezonie mieliśmy okazję pojeździć z AZS-em Częstochowa po zachodniej części Europy przy okazji meczów Pucharu Challenge. Jasne, że w sumie niewiele się widziało podczas tych wojaży, ale miło zapamiętałem pobyt na Azorach na środku Atlantyku, południową Hiszpanię, czy chociażby Rennes we francuskiej Bretanii, gdzie niedługo zagramy z Jastrzębskim Węglem mecz w ramach Pucharu CEV. Miło jest łączyć pracę z pasją.
- Jakie są jego ulubione miejsca na mapie świata:
- Szczególnie upodobałem sobie Turcję. Odpowiada mi klimat, pogoda, ludzie, jedzenie, hotele, ale i kultura tego kraju. Będąc wraz z żoną w Turcji za pierwszym razem, przejechaliśmy ten kraj wzdłuż i wszerz. Potem, kiedy wyjeżdżaliśmy już z dziećmi, decydowaliśmy się na bardziej bierną formę wypoczynku. Zawsze marzyłem o tym, żeby pojechać do Stanów Zjednoczonych. Udało się – na zaproszenie Brooka Billingsa, kolegi z boiska, z którym grałem w Częstochowie, wybraliśmy się do niego w odwiedziny do Kalifornii.
- W jaki sposób kształciły go podróże:
- Pamiętam jeszcze te smutne czasy, kiedy byliśmy zamkniętym na świat krajem Bloku Wschodniego. Dodatkowo pochodzę z przygranicznego Gubina, gdzie z okna szkolnej klasy widziałem Niemcy, tylko że granica była wówczas zamknięta, a tego Zachodu nie można było „dotknąć”. Podczas swoich pierwszych wyjazdów na Zachód, we Włoszech czy Francji, była okazja przekonać się, jak żyją inni ludzie, w jakich warunkach mieszkają, jak się zachowują. Można się wiele nauczyć z takich obserwacji. Wtedy zauważałem ogromne różnice. Teraz to się wyrównało. Zresztą dzisiaj nie trzeba nawet podróżować, żeby poznawać obcokrajowców. Przykładem jest choćby Jastrzębski Węgiel, w którym cały sztab szkoleniowy jest zagraniczny. Poznając ich mentalność, wiele można się o nich dowiedzieć.
- Jaki jest jego największy niezrealizowany cel podróży:
- Marzy mi się wycieczka do Australii. Mam tam nawet rodzinę, ale jest to jednak trochę daleko. Czekam aż dzieci bardziej podrosną, może wtedy się wybierzemy. W zasadzie zwiedziłem wszystkie kontynenty. Łącznie pewnie jakieś kilkadziesiąt krajów, może nawet koło „setki”. Musiałbym kiedyś usiąść i to policzyć. Podziwiam jednak ludzi, którzy wybierając się w dalszą podróż, decydują się na wypad niezorganizowany i omijają pięciogwiazdkowe hotele. Oni naprawdę mają pasję i za niewielką ceną ją realizują. Moim ulubionym kontynentem pozostaje Europa, ale też nigdzie indziej w pozostałych częściach świata nie byłem na tyle długo, by poznać dokładnie tamtejsze obyczaje. Niezmiennie wychodzę z założenia, że fajnie jest przeżyć, poznać, ale najlepiej wrócić.
- Jakie najciekawsze zakątki świata odwiedził:
Los Angeles to jedno z najważniejszych miejsc moich podróży, w którym udało mi się być. Duże wrażenie zrobiło na mnie również Rio de Janeiro, gdzie miałem okazję być z reprezentacją. Ciekawe jest to, że lecąc z Brazylii do Pekinu, w ciągu doby musieliśmy przestawić się na zmianę czasu o 15 godzin! Na własnym organizmie doświadczyłem, co to oznacza. Nie spałem dobrze przez 12 dni. Jak trzeba było jechać na trening, to myślałem o spaniu, natomiast kiedy trzeba było spać, ja się budziłem. Mówią, że tyle ile godzin wynosi różnica czasu, tyle dni trzeba się aklimatyzować.
- O najbardziej emocjonujących przygodach podczas podróży?
Podczas jednego z wyjazdów zgubiłem bilet lotniczy. Stało się to, jak leciałem do Turcji. Od razu o wszystkim poinformowałem rezydenta, a on przez cały czas pobytu zapewniał mnie, że nie ma najmniejszego problemu, bo wszystkie nazwiska uczestników lotu są w systemie komputerowym. Gdy przyszło do powrotu do kraju, okazało się, że akurat naszej listy nazwisk w systemie nie ma. Z konieczności miałem więc przedłużone o jeden dzień wakacje. Z kłopotami, ale jakoś wróciliśmy z żoną do kraju (śmiech). Z kolei będąc z reprezentacją kraju we Włoszech, skorzystaliśmy z chłopakami z dnia wolnego i poszliśmy się wykąpać w okolicach Rzymu. Leżąc na skałkach i odpoczywając, nagle usłyszeliśmy alarm w samochodzie. Zażartowaliśmy, że pewnie ktoś „obrabia” nasze auto. Okazało się, że... faktycznie ktoś okradł samochód, którym przyjechaliśmy. Kierowca zostawił na podszybiu swoje dokumenty i trzeba było jechać do Rzymu w poszukiwaniu polskiej ambasady, żeby zgłosić kradzież. Staliśmy chyba ze cztery godziny pod tą ambasadą w ponad trzydziestostopniowym upale. Do środka budynku wpuścili tylko naszego kierowcę i jego syna. Do nas nikt się nie pofatygował. Dopiero przedstawiciele placówek dyplomatycznych z innych krajów przynieśli nam wodę do picia. Ludzie z polskiej ambasady w ogóle się nami nie przejęli.
- Do których miejsc w Polsce chętnie wraca:
- Co roku jeżdżę do Świnoujścia. Mam do tego miejsca sentyment, ponieważ będąc dzieckiem, jeździłem tam z moimi rodzicami. To było najbliższe nadmorskie uzdrowisko, jadąc z zachodniej części Polski. Dziś jest to naprawdę fajne miasto, które na przestrzeni lat rozrosło się turystycznie. Teraz ja zabieram tam swoje dzieci.